Roc Marciano "Reloaded" - recenzja
Przyzwyczailiśmy się do tego, że rap ma być głośny, bogaty i przebojowy. Barokowe produkcje Kanye Westa i jego współpracowników, pompatyczne bity Just Blaze'a, czy też huczliwe bangery a'la Lex Luger zdominowały kilka ostatnich lat, na dobre i na złe. Podobnie z raperami – postawa "im szybciej tym lepiej" doprowadziła to tak absurdalnych eventów jak bicie rekordów w ilości rapowanych sylab na minutę. Tymczasem autor "Reloaded" działa na zupełnie innej płaszczyźnie; jego wersja rapu to muzyczna asceza posunięta do granic. To niepewność nocnej ulicy, to celebracja piwnicznej ciszy, to mrok, czarno białe zdjęcia, stoicyzm mafijnego bonza. Czy może inaczej - gdyby mnisi zen mieli swojego rapowego mentora, Roc Marciano byłby właśnie nim. Bo "Reloaded" jest płytą na której liczyć można nie tylko piętrzące się rymy, ale też oddechy. Ohhhhmmmmm....
Mimo tego, że swój debiutancki, doceniony przez wszystkich (począwszy od krytyków, a skończywszy na Questlovie i Jayu-Z) album, Marciano wydał ledwie dwa lata temu - nowojorczyk nie jest nowicjuszem na scenie. Pióro ostrzył jeszcze pod koniec lat 90tych we Flipmode Squad Busty Rhymes'a, by w nowym tysiącleciu założyć własną ekipę U.N.. Oba wydarzenia przeszły trochę niezauważone, U.N. zakończyło działalność po jednym krążku, a Roc osunął się w cień, by w 2010 wydać wspomnianego wyżej "Marcberga". Album nawiązujący do klasycznego brzmienia Wielkiego Jabłka, jednocześnie posiadający swój własny, niepowtarzalny charakter. Z powodzeniem można postawić tezę, że renesans brzmienia Nowego Jorku, objawiający się wysypem raperów pokroju Action Bronsona, Joey Badassa, Mayhem Lauren’a, czy Mr. MFN eXquire’a zapoczątkowany został właśnie dzięki "Marcbergowi". Słuchając "Reloaded" trudno się spodziewać, by ów trend miał się szybko wyczerpać.
Choć "Reloaded" ma w producenckich creditsach aż pięć pseudonimów, muzyka brzmi tu bardzo spójnie. Słychać dobrze, że Marciano przebrał podsunięte mu przez Alchemista, Q-Tip’a i Ray Westa podkłady, wybierając te, które do jego chropowatego stylu pasują najlepiej. Nawet "Shot Me", bonusowy track dla tych, którzy kupują płyty w itunes, wyprodukowany przez wymienionego na wstępie Just Blaze’a - nie brzmi jak typowy Just Blaze’owy bit. "Reloaded" wypełniają bowiem dość proste, skrupulatnie wycięte pętle, w których każdy dźwięk tworzy niepowtarzalny nastrój niepokoju. Dostrzeżemy to doskonale na przykładzie wykorzystanego w "Death Parade" sampla z "Nim Zgaśnie Dzień" Krzysztofa Krawczyka, z którego wyrwano pojawiający się dopiero gdzieś w końcu pierwszej minuty chłodny akord pianina.
Tematycznie rzecz biorąc, "Reloaded" stoi na tej samej półce co "Reasonable Doubt" i "Only Built for Cuban Linx". Autor - fikcyjnie, bądź nie - wciela się w postać ulicznego mafioso, który swych wrogów już dawno pochował, który traktuje Lambourgini jak samochody do stłuczek, który nie sprawdza nawet stanu swojego konta, bo wie, że gdzieś w piwnicy ma ponad sto tysięcy zielonych, a kradnąc ziomalom ich kobiety kupuje im na pocieszenie paczkę Nachos. Dlaczego Nachos? Cuz it's not yo' hoe, not anymore - brzmi cyniczna odpowiedź. To, jak Marciano rapuje, spokojnie, monotonnie, stanowczo, bez emocji - jest częścią tego image’u. Zimnokrwiści gangsterzy nie mają uczuć, a jeśli je mają, to nie powinni tego okazywać. Są czujni, przebiegli, bezlitośni, precyzyjni. Ale emocje u gangstera są oznaką jego słabości.
Cytowanie najlepszych wersów z "Reloaded" miałoby sens, gdyby nie fakt, że cytowanie niemal każdego wersu mogłoby być zarówno dla czytelnika jak i dla recenzenta zbyt łatwe i oczywiste. Rhymes is deep/ you might wanna dive in and swim - rapuje w jednym z kawałków Roc i to na początek w zupełności wystarcza. Samodzielne zanurzenie się w zimnym potoku słów Roc'a będzie dużo bardziej satysfakcjonujące, bo każda linijka jest tu umiejscowiona z premedytacją i robi wrażenie. Nieważne, czy Marciano rapuje o ekskluzywnych okularach, samochodach z dębowym wykończeniem wnętrza, kokainowej przeszłości, albo rozstrzeleniu szpiku kostnego na kształt liścia cukinii – jego opisy są tak dokładne, że wyobraźnia zaczyna działać immanentnie. Odwołanie do mistrza dreszczowców w utworze "We Ill" nie jest tutaj przypadkowe. Okładkowa paralela między lufą pistoletu, a raperem tym bardziej. Brakuje tylko tłumika.
Oczywiście, "Reloaded" nie jest płytą uniwersalną. Jej unikalny charakter, który jest tu największą zaletą - dla wielu będzie największą wadą. Trudno jednak w popkillerowo-szkolnej skali ocenić ją na mniej niż cztery z plusem. W morzu tegorocznych albumów, czy to powtarzających wielokrotnie już wyrzucane na brzeg boom-bapowe schematy "keep it real", czy też naśladujących bohaterów pierwszego zdania recenzji - dzieło Roc'a Marciano to prawdziwa perła. Co z tego, że nie każdy lubi ostrygi?