Od pierwszych informacji o nawiązaniu współpracy na linii Poznań-Białystok projekt ten był dla mnie jedną z ciekawszych tegorocznych zapowiedzi. Dwa ciekawe, wyszlifowane style, dające inne od dominującego spojrzenie na polską ulicę. Dwaj zawodnicy, których ostatnie projekty stanowiły kawał solidnego rapu. W końcu - dwaj raperzy, których śmiało można stawiać w czołówce najbardziej niedocenianych MC w kraju.
Kobra ze swoim "Na Żywo Z Miasta Grzechu" był dla mnie największym pozytywnym zaskoczeniem roku 2010. Bezczel natomiast na obu krążkach Fabuły miewał naprawdę mocne momenty, każące wyczekiwać z ciekawością "bardziej solowego" projektu. Co wyszło, gdy ten duet postawił flachę na stół i odpalił bity?
Wyszedł album, pokazujący jak powinny brzmieć projekty raper + raper. Obaj zarazem doskonale się rozumieją i nadają na podobnych falach a także kontrastują i uzupełniają - co najlepiej słychać w zamykającym krążek "1984". Słychać, że to nie dziwna internetowa kooperacja na zasadzie "obaj mamy sporo fanów na fejsie, dawaj obgadamy tematy na czacie, zrobimy płytę a fora oszaleją" tylko efekt naturalnego zgadania się i podobnego podejścia do muzyki.
A jeśli chcemy pozostać przy alkoholowej terminologii to obaj gospodarze są na tej płycie trochę jak Lubelska Grejfrutówka. Dlaczego? Bowiem nawet jeśli nie wszystko wychodzi idealnie (jak niskoprocentowość i spotykany czasem chemiczny posmak) to jednak swoją innością i świeżością nadrabiają i sprawiają, że chce się tego słuchać. Eksperymenty z flow, przyspieszeniami czy kombinowanie z techniką raz wypadają świetnie (Kobra we "Flowriderze" czy "Bezczel w "Szczycie"), innym razem trochę gorzej. Kobra próbuje nawijać całkiem inaczej niż na debiucie, pokazując progres, ale zarazem pokazując, że nie zawsze warsztatowa giętkość nawijki jest jeszcze taka, by do owych eksperymentów nie mieć żadnych zarzutów. Patenty z powtórzeniami na podwójnych raz kozacko podkręcają zwrotkę (Mick Jagger w "Rockstars"), innym razem za to wydają się być trochę na siłę ("tu" w "Nim Nastanie Świt"). Jeśli chodzi o przekazywane treści to sporo tu lekkich, melanżowych klimatów czy braggowych jazd, ale znajdziemy i rozkminkowy "Szczyt" czy wspominkowe "1984".
Mamy dwójkę, mamy 0'7, ale nie można zapominać o kimś, kto w tej całej konstrukcji jest... stołem. Mowa o SoDrumaticu, który w tym roku wreszcie wysunął się do pierwszej linii rodzimych producentów i to w takim stylu, że gdyby dziś wyłaniać producenta roku to chyba ciężko byłoby znaleźć mu konkurencję. Na albumie VNM-a błyszczał, spychając w cień zagranicznych beatmakerów a tutaj pokazuje, że potrafi zrobić chyba wszystko. Od powyginanej i ciężkiej go ugryzienia przez MC's nowoczesnej elektroniki ("Szczyt"), poprzez kalifornijskie bangery ("Flowrider"), po klasyczny eastcoastowy sznyt ("To Tylko Hip-Hop"). W każdej z tych konwencji sprawdza się świetnie, choć giętkie, nietypowe bity to chyba jego najmocniejsza strona.
"0'7 Na Dwóch" to kawał charakternego, newschoolowego rapu, który zapewni dobrą zabawę, ale pozostawi nas bez kaca. Trochę refleksji, braggów, sporo melanżowych treści, a wszystko odpowiednio przyprawione pierwszorzędnymi bitami. Że krótko i 40 minut? Ważne, że ta 40-tka wchodzi jak powinna, na raz bez popity. Piątka na szynach i wasze zdrowie.