Jill Scott w Warszawie - relacja

kategorie: Jazz, Relacje, Soul
dodano: 2011-12-05 18:00 przez: Bartosz Skolasiński (komentarze: 5)
Kiedy Jill Scott przyjechała do Polski trzy i pół roku temu, uznałem tamten koncert za najlepszy na jakim w życiu byłem. Ciężko powiedzieć, czy to co pokazała w Sali Kongresowej w tym roku było lepsze, czy gorsze, ale na pewno porównywalne.Szkoda tylko, że niektóre rzędy świeciły pustkami. Tak samo było podczas pierwszego występu artystki. To dziwne tym bardziej, że Jill jest jedną z najbardziej popularnych wokalistek za oceanem.

Oczywiście nie mogło obyć się bez opóźnienia, ale to już chyba specyfika polskich koncertów. Jednak, gdy zgasły światła i na scenę weszła gwiazda z dziewięcioosobowym zespołem wszyscy wiedzieli, że warto było czekać.

Zaczęło się bardzo energetycznie bo od "Shame", które jest jednym z singli promujących najnowszy album artystki. Jednak Jill nie zagrała tylko numerów z "The Light of The Sun". Na poprzednim koncercie pojawiły się głównie kawałki z trzeciego krążka, natomiast tutaj dostaliśmy przekrój twórczości. Były zatem również takie klasyki jak "A Long Walk", czy "He Loves Me".

To co jest niesamowitą siłą Jill Scott to nie tylko jej możliwości wokalne, ale także świetny kontakt z publicznością i tego tu nie zabrakło. Na początku występu większość słuchaczy siedziała w swoich fotelach czekając co się wydarzy, jakby trochę niepewnie. Ale w momencie, gdy bohaterka wieczoru przed zagraniem "Hate On Me" powiedziała "Nie bójcie się wstać z miejsca" przestrzeń pod sceną błyskawicznie się zapełniła. Do tego, podczas wykonywania "The Way" Jill momentalnie namówiła publikę aby śpiewała kawałek z nią, co wyglądało tak jakby wszyscy zebrani w Kongresowej ludzie robili jej gospelowy chór. Sama była wyluzowana, uśmiechnięta, emanowała seksapilem, a w przerwach między poszczególnymi piosenkami popijała wino z kieliszka.

Świetnie spisali się instrumentaliści, a część z nich co jakiś czas popisywała się solówkami.Szczególnie dobre wrażenie zrobił perkusista, który tak wczuł się w grę, że w pewnym momencie saksofonista machał ręką żeby przystopował bo grał tak długo. Jednak to zupełnie nie przeszkadzało, ponieważ zarówno publika jak i sama Jill była pod ogromnym wrażeniem tego co zrobił. Do tego stopnia, że kiedy skończył widać było, że z oczu artystki lecą łzy.

Kilka kawałków było wykonanych w bardzo ciekawych aranżacjach, szczególnie dobre wrażenie zrobiło na mnie "Quick", w oryginalnej formie oparte głównie na bębnach i basie, zaś na koncercie zdecydowanie bardziej rozbudowane dzięki innym instrumentom. Świetnie wypadło też wspomniane już "Hate On Me". Zastanawiałem się jak zabrzmi na żywo "So In Love", w którym przecież gościnnie udziela się Anthony Hamilton, ale moje obawy okazały się bezpodstawne, ponieważ męskie partie wokalne rewelacyjnie zaśpiewał Mr. Vee, który co ciekawe, wystąpił też podczas pierwszego polskiego koncertu Jill Scott, a wczoraj po raz kolejny udowodnił, że musi w końcu wydać drugi album.

Na takie wydarzenie zdecydowanie warto wydać każde pieniądze. Pozostaje tylko czekać na kolejny przyjazd artystki do Polski i mieć nadzieję, że stanie się to jak najszybciej.Po koncercie gitarzysta powiedział, że będą próbowali zawitać tu w lecie. Trzymam za słowo!

Tagi: 

wa(L)ec
Żałuję, że nie byłem i czekam aż zawita do Wrocławia...
persona
Zeus się ucieszy (;
Jacek
Niech żałują ci co nie byli - Koncert Magia! :)
Bart
Jak nazywają się jej bębniarze ? Sam koncert to jakiś kosmos.
wwa
koncert na wielki +

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>