Dziewięć miesięcy od pojawienia się "Deloreana" jako singla Rasmentalism wypuszcza klip do tego świetnego numeru. Klip pewnie nic nikomu nie urwie,...
Rasmentalism "Hotel Trzygwiazdkowy" - recenzja
recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2011-09-27 19:00
przez: Daniel Wardziński
(komentarze: 51) Jak dziś pamiętam jak w 2008 roku Mateusz mówił mi, żebym koniecznie sprawdził "Dobrą Muzykę, Ładne Życie"... Powiew świeżości jaki wniosła ta płyta do polskiego podziemia, to coś co nie zdarza się codziennie. To się nawet nie zdarza każdego roku.
Rasa można było kojarzyć już wcześniej, bo na scenie aktywny był od lat, ale osobiście uważam, że dopiero moment w którym skrzyżował swoje style z Mentosem można uznać za początek rozkwitu jego talentu. "Duże Rzeczy" z W.E.N.Ą. umocniło ich pozycję, która w tej chwili na pewno nie jest gorsza niż niejednego legalnego wykonawcy. "Hotel Trzygwiazdkowy" ukazał się już spory czas temu, co bynajmniej nie usprawiedliwia dotychczasowego braku recenzji na Popkillerze. Trzeba to koniecznie nadrobić. Krok do przodu? Album na miarę dwóch poprzednich?
Godna kontynuacja dzieła rozpoczętego trzy lata temu - to na pewno. Ment XXL to dla mnie w pewnym sensie wzór gościa, który stara się robić coś swojego. Czasem wychodzą z tego dziwactwa, dawka chaosu czasami jest trochę przytłaczająca, a aranżacje nie zawsze brzmią naturalnie, ale są momenty, które jednoznacznie uzmysławiają, że w polskiej produkcji można już mówić o czymś takim jak "mentowy bit". Oczywiście da się dostrzec inspiracje beatmakerami zza Atlantyku, ale Ment opanował rzadką w Polsce sztukę "kreatywnej inspiracji". Potrafi wykorzystać vibe samplowanych numerów do własnych celów, a ich cięcie i ułożenie perkusji sprawia, że jego produkcje poznaje się bez sprawdzania creditsów (oczywiście nie chodzi o ten album - tutaj odpowiada za całość produkcji). Kiedy słucham sobie "Bawisz Siebie" jestem piekielnie ciekaw jak wyglądałby jego cały projekt instrumentalny, bo ma to w sobie coś zupełnie wyjątkowego. Trochę żałuję, że tak dużo tutaj soulowych pętli przez co trochę zabrakło miejsca dla rewelacyjnych kombinacji w klimacie "W Pełnym Słońcu Grudnia", która rzuca na kolana. Zamykające album "5!" robi też apetyt na większą porcję chillu, bo w tym numerze sprawdza się kapitalnie. Wkurza, że Mentos potrafi sobie sam spieprzyć robotę przez aranżację na siłę jak we "Wpadaj Na Wschód", które rozpierdala refrenem, by potem trochę zamulić zwrotkami. Reszta? Fajnie, jest klimat, są świetne momenty jak "Delorean" czy "Słoneczny Harlem", ale w gruncie rzeczy jaj ta płyta muzycznie nie urywa. Może z powodu braku tego elementu zaskoczenia, który towarzyszył jej poprzedniczkom?
Trzeba też powiedzieć, że bity Menta nie należą do łatwych do rapowania. Nie wiem czy jest w Polsce raper, który mógłby poradzić sobie na nich lepiej niż Ras. Doskonale rozumie jazdy swojego zioma, umie wpasować się nawet w najdziwniejsze fragmenty aranżacji, które ugryźć byłoby naprawdę karkołomnym zadaniem dla większości raperów w tym kraju. To jeden z niewielu polskich MC, który nie łupie, a płynie. Jego błyskotliwość może nie jest już tak porażająca jak wcześniej, ale za to ma więcej tekstów, które są fantastyczne jako całość. "Możesz Życie Brać" poświęcone matce to rzecz autentycznie poruszająca, a zarazem nie nadęta i wciąż trzymająca ten jego charakterystyczny luz. "Nadgodziny" z Jotem wciągają, a "Słoneczny Harlem" jest zarazem zabawny i autentyczny, niektórzy powiedzieliby "życiowy". Jest w formie, chociaż czasami ma się wrażenie, że za chwilę przedawkujemy ten luz, a te wszystkie "łoooł" itp. na dłuższą metę są meczące i wydają się sztuczne. Gdyby mniej nucił, a więcej rapował wyszłoby to na pewno tej płycie na zdrowie, ale w gruncie rzeczy warstwę liryczną "Hotelu" trzeba uznać za bardzo udaną. Zdarzają się momenty, kiedy psuje swoje pomysły, zdarzają się takie, kiedy psują je inni (ten beznadziejny efekt w "Nie Ma Boga W Lustrach" jest nie do zniesienia), ale przede wszystkim zdarzają się takie, kiedy jedyną słuszną reakcją jest szczęka na podłodze. Ma mnóstwo wersów, które zostają w głowie na długo. Takie perełki jak "szkoła życia nie płaci stypendium menciu/ nie kumasz dureń w Mercu to nadal dureń - w Mercu" czy "coraz krótsza jest droga od trzepaków w krawat/ od szczeniaków w bramach do kołpaków w vanach/ od dziewczyn do żon nie mam czasu udawać" to tylko wierzchołek, góry lodowej jaką jest warstawa tekstowa tej płyty. To strasznie błyskotliwy koleżka, którego po prostu fajnie się słucha, bo nie ma w tym spiny, jest sporo dystansu do innych i siebie, a na dodatek łatwo odnaleźć w tym wszystkim Świat, który nas otacza na co dzień.
"Hotel Trzygwiazdkowy" wydaje mi się stać na odrobinę niższym poziomie niż dwie poprzednie produkcje, ale zarazem być świetną propozycją dla ich fanów. To wciąż ci sami kolesie, nie tracą formy, wykorzystują swoje możliwości, tylko tym razem czegoś w tym zabrakło. Wyrazistości, akcentów, kropki nad i? Ciężko powiedzieć. Płyty słucha się przyjemnie, ale nie zostawia ona po sobie tak mocnego wrażenia jak "Duże Rzeczy" czy "Dobra Muzyka, Ładne Życie". Za momenty takie jak "Słoneczny Harlem... Od Jutra", "Delorean", "W Pełnym Słońcu Grudnia", "Możesz Życie Brać" czy odświeżające starego jointa "Odwiedzamy Tichuanę" należą się duże brawa, ale całość nie magnetyzuje już tak bardzo. Co nie znaczy bynajmniej, że nie jest warta uwagi, czy że wyłączycie ją po dwóch przesłuchaniach - z pewnością nie. To trzeba sprawdzić, ale za całość mogę dać "tylko" czwórkę.
Rasa można było kojarzyć już wcześniej, bo na scenie aktywny był od lat, ale osobiście uważam, że dopiero moment w którym skrzyżował swoje style z Mentosem można uznać za początek rozkwitu jego talentu. "Duże Rzeczy" z W.E.N.Ą. umocniło ich pozycję, która w tej chwili na pewno nie jest gorsza niż niejednego legalnego wykonawcy. "Hotel Trzygwiazdkowy" ukazał się już spory czas temu, co bynajmniej nie usprawiedliwia dotychczasowego braku recenzji na Popkillerze. Trzeba to koniecznie nadrobić. Krok do przodu? Album na miarę dwóch poprzednich?
Godna kontynuacja dzieła rozpoczętego trzy lata temu - to na pewno. Ment XXL to dla mnie w pewnym sensie wzór gościa, który stara się robić coś swojego. Czasem wychodzą z tego dziwactwa, dawka chaosu czasami jest trochę przytłaczająca, a aranżacje nie zawsze brzmią naturalnie, ale są momenty, które jednoznacznie uzmysławiają, że w polskiej produkcji można już mówić o czymś takim jak "mentowy bit". Oczywiście da się dostrzec inspiracje beatmakerami zza Atlantyku, ale Ment opanował rzadką w Polsce sztukę "kreatywnej inspiracji". Potrafi wykorzystać vibe samplowanych numerów do własnych celów, a ich cięcie i ułożenie perkusji sprawia, że jego produkcje poznaje się bez sprawdzania creditsów (oczywiście nie chodzi o ten album - tutaj odpowiada za całość produkcji). Kiedy słucham sobie "Bawisz Siebie" jestem piekielnie ciekaw jak wyglądałby jego cały projekt instrumentalny, bo ma to w sobie coś zupełnie wyjątkowego. Trochę żałuję, że tak dużo tutaj soulowych pętli przez co trochę zabrakło miejsca dla rewelacyjnych kombinacji w klimacie "W Pełnym Słońcu Grudnia", która rzuca na kolana. Zamykające album "5!" robi też apetyt na większą porcję chillu, bo w tym numerze sprawdza się kapitalnie. Wkurza, że Mentos potrafi sobie sam spieprzyć robotę przez aranżację na siłę jak we "Wpadaj Na Wschód", które rozpierdala refrenem, by potem trochę zamulić zwrotkami. Reszta? Fajnie, jest klimat, są świetne momenty jak "Delorean" czy "Słoneczny Harlem", ale w gruncie rzeczy jaj ta płyta muzycznie nie urywa. Może z powodu braku tego elementu zaskoczenia, który towarzyszył jej poprzedniczkom?
Trzeba też powiedzieć, że bity Menta nie należą do łatwych do rapowania. Nie wiem czy jest w Polsce raper, który mógłby poradzić sobie na nich lepiej niż Ras. Doskonale rozumie jazdy swojego zioma, umie wpasować się nawet w najdziwniejsze fragmenty aranżacji, które ugryźć byłoby naprawdę karkołomnym zadaniem dla większości raperów w tym kraju. To jeden z niewielu polskich MC, który nie łupie, a płynie. Jego błyskotliwość może nie jest już tak porażająca jak wcześniej, ale za to ma więcej tekstów, które są fantastyczne jako całość. "Możesz Życie Brać" poświęcone matce to rzecz autentycznie poruszająca, a zarazem nie nadęta i wciąż trzymająca ten jego charakterystyczny luz. "Nadgodziny" z Jotem wciągają, a "Słoneczny Harlem" jest zarazem zabawny i autentyczny, niektórzy powiedzieliby "życiowy". Jest w formie, chociaż czasami ma się wrażenie, że za chwilę przedawkujemy ten luz, a te wszystkie "łoooł" itp. na dłuższą metę są meczące i wydają się sztuczne. Gdyby mniej nucił, a więcej rapował wyszłoby to na pewno tej płycie na zdrowie, ale w gruncie rzeczy warstwę liryczną "Hotelu" trzeba uznać za bardzo udaną. Zdarzają się momenty, kiedy psuje swoje pomysły, zdarzają się takie, kiedy psują je inni (ten beznadziejny efekt w "Nie Ma Boga W Lustrach" jest nie do zniesienia), ale przede wszystkim zdarzają się takie, kiedy jedyną słuszną reakcją jest szczęka na podłodze. Ma mnóstwo wersów, które zostają w głowie na długo. Takie perełki jak "szkoła życia nie płaci stypendium menciu/ nie kumasz dureń w Mercu to nadal dureń - w Mercu" czy "coraz krótsza jest droga od trzepaków w krawat/ od szczeniaków w bramach do kołpaków w vanach/ od dziewczyn do żon nie mam czasu udawać" to tylko wierzchołek, góry lodowej jaką jest warstawa tekstowa tej płyty. To strasznie błyskotliwy koleżka, którego po prostu fajnie się słucha, bo nie ma w tym spiny, jest sporo dystansu do innych i siebie, a na dodatek łatwo odnaleźć w tym wszystkim Świat, który nas otacza na co dzień.
"Hotel Trzygwiazdkowy" wydaje mi się stać na odrobinę niższym poziomie niż dwie poprzednie produkcje, ale zarazem być świetną propozycją dla ich fanów. To wciąż ci sami kolesie, nie tracą formy, wykorzystują swoje możliwości, tylko tym razem czegoś w tym zabrakło. Wyrazistości, akcentów, kropki nad i? Ciężko powiedzieć. Płyty słucha się przyjemnie, ale nie zostawia ona po sobie tak mocnego wrażenia jak "Duże Rzeczy" czy "Dobra Muzyka, Ładne Życie". Za momenty takie jak "Słoneczny Harlem... Od Jutra", "Delorean", "W Pełnym Słońcu Grudnia", "Możesz Życie Brać" czy odświeżające starego jointa "Odwiedzamy Tichuanę" należą się duże brawa, ale całość nie magnetyzuje już tak bardzo. Co nie znaczy bynajmniej, że nie jest warta uwagi, czy że wyłączycie ją po dwóch przesłuchaniach - z pewnością nie. To trzeba sprawdzić, ale za całość mogę dać "tylko" czwórkę.
Strony