Patrząc na tytuł tego posta i zdjęcie obok, nikt już nie ma żadnych wątpliwości, jak brzmi odpowiedź na pytanie zadane autorowi tego tekstu: "Jaka jest twoja ulubiona płyta DJ'a Quika?".
Dlaczego wybrałem akurat "Quik is the Name", a nie któryś z trzech kolejnych albumów?
Każdy oferuje niby to samo: pozytywny vibe płynący z muzyki stworzonej przez Davida połączony z gangstersko-luzacko-hustlerskimi opowiastkami. "Way 2 Fonky" - następca - dorównywał debiutowi, co docenił nawet komik Chris Rock umieszczając go na liście swoich 25 ulubionych płyt. "Safe + Sound" to wg wielu osób największe osiągnięcie tego kolesia. Ostatni wielki album - "Rhythm-al-ism" - oprócz znakomitej muzyki ukazał światu koszmarną okładkę.
Często ten pierwszy album jest najlepszy. Dla mnie najlepszy jest właśnie debiut Quika. Młody, gniewny, wchodzący do gry z przysłowiowego buta. Potężne wejście już na samym początku płyty. Pierwsze trzy numery będące esencją kalifornijskiego brzmienia początku lat 90. Dodatkowo każdy z nich porusza tematykę, która najlepiej charakteryzuje tamten rejon. Same tytuły już powiedzą wszystko: "Sweet Black Pussy", "Tonite" i "Born and Raised in Compton". Są to jednocześnie najbardziej znane kawałki z "Quik is the Name", każdy z nich był singlem. Nam, Polakom, "najbliżej" jest do drugiego z wymienionych. W końcu "Sobota" Warszafskiego Deszczu to taki mały cover tego kawałka.
Muzycznie od albumu aż kipi funkiem, co nie powinno raczej dziwić. Mnóstwo sampli z klasyków gatunku, często nawet w niewiele zmienionej formie. Quik dobrał je znakomicie, podłożył pod to dość proste bębny i okrasił niezłymi skreczami. Producentem jest wybornym i już w tamtym czasie sporo mieszał na zachodniej scenie. Produkcje może nie tak przełomowe jak na wydanym rok później "The Chronic", ale niewiele im ustępujące. Łamanie karku zapewnione.
Jak jest z rapem? Trochę gorzej, ale wypada zaznaczyć, że Quik jest jednym z najlepszych raperów wśród producentów (tak samo jak jednym z najlepszych producentów wśród raperów). Historie dość proste, bez morderczych punchline'ów itd, zaserwowane charakterystycznym, mistrzowskim flow. Czy to w sumie takie ważne, skoro potrafi wprowadzić słuchacza w dobry nastrój? Nie, choć trzeba uprzedzić przed małym szowinizmem, jeśli komuś to przeszkadza.
"Quik is the Name" było wielkim sukcesem jednego z najznakomitszych raperów i DJ'ów "w jednym". Album trafił na listę 100 najlepszych płyt magazynu The Source w 1998 roku i pokrył się platyną. Urzekający, pełen energii i pokaz umiejętności legendy, która tak naprawdę wtedy się rozpoczęła. Gigantyczny klasyk prosto z Compton.