Dwie dotychczasowe imprezy Popkillera okazały się zaskakującym dla nas sukcesem muzycznym i frekwencyjnym.
Na trzeciej wskoczyliśmy więc jeszcze poziom wyżej, zapraszając tym razem zagranicznych gości.Statik Selektah, Termanology i Reks to postacie znane i cenione nad Wisłą, czy to za sprawą własnych dokonań, czy mixtape'owych akcji Te-Trisa. Te-Trisa, którego w taki wieczór nie mogło zabraknąć na supporcie.
Pewnie jesteście ciekawi jak wyszło?Otóż naprawdę grubo. Dawka energii krążąca od początku do końca między sceną a publiką była porażająca i rzadko spotykana. Ale może po kolei... Na dzień dobry swoim setem przepełnionym klasycznymi eastcoastowymi brzmieniami rozgrzewał was DJ Tort. Około 22:30, gdy z głośników sączyło się dla odmiany dobrze znane i wciąż nie nudzące się "Black & Yellow" powoli zaczęliśmy zwoływać zebranych pod scenę.
Na zapytanie "czy wiecie, kto teraz zagra" usłyszeliśmy gromkie "Te-Tris!". Jednak czym byłaby impreza Popkillera bez niespodzianek?Zaczęliśmy więc od wycieczki za Ocean, do słonecznej Kalifornii, razem z DJ-em, który w przeszłości produkował dla takich ikon jak Westside Connection, Yukmouth czy Kurupt oraz jego debiutującym po wielu latach podopiecznym, łudząco podobnym do B-Reala. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się jednak, że BluEyesOne i Clinton Place zaprezentują się aż tak dobrze. Tymczasem nieznany nikomu kot momentalnie przyciągnął uwagę i sprawił, że co chwilę otrzymywaliśmy pytania "Kto to".
Sceniczna energia, westcoastowy pazur połączony z klasycznym brudnym brzmieniem i konkretna emisja głosu sprawiły, że Blu rozbujał publikę na dzień dobry w naprawdę świetnym stylu. Trochę skojarzyło mi się to z sytuacjami często spotykanymi na Hip Hop Kempie, gdy nieznany MC może przy okazji koncertów głośniejszych zawodników pokazać co potrafi i zgarnąć uznanie, przy okazji zdobywając licznych nabywców swoich płytek. Jednak poza światem HHK widziałem to pierwszy raz.
Po krótkim, ale energicznym show duetu z Fresno i New Jersey nadeszła pora na zapowiadany punkt programu, czyli rodzimy support z polskiej ziemi.
Te-Tris jarał się możliwością tego występu od momentu, gdy tylko mu o niej wspomnieliśmy i doskonale było to widać. Ryk publiki skandującej "Te-Tris, Te-Tris" sprawił, że na chwilę poczuliśmy się tam niepotrzebni, bo nie musieliśmy nawet skończyć zapowiadać siemiatyckiego MC. Jeśli support otrzymał taki hałas, to zaczynaliśmy się bać ognia na głównych występach. Tet razem z Pogzem i Tortem błyskawicznie rozbujał publikę, grając przekrój przez nowe i stare numery. Usłyszeliśmy zarówno "Dziecko Szczęścia" jak "Pamięć", a także "Bez Wazeliny" czy "Staram Się". Zabrakło tylko numerów ze "Stick2MyNameRight" (poza zwrotką nawiniętą acapella). Reprezentant W.O.C.C. postanowił jak się okazało nie rozdziewiczać tego wieczoru statikowych bitów przed tym, jak zrobią to sami zainteresowani.
Jednak i tak dobitnie potwierdził, że nikt nie pasowałby lepiej na rozgrzanie publiki przed ekipą ShowOff.
Początek mocny, potrzebna była więc chwila wytchnienia.
Tradycyjnie pojawił się w związku z tym wolnostylowy jam, choć tym razem w innym zestawieniu, bo na scenie zobaczyliśmy Białasa, Pogza, BluEyesOne'a i Hardcuta. Chwila wytchnienia trochę się przedłużyła, z powodu opóźnienia w przybyciu naszych głównych gości - można było więc przysiąść, wypić lub potańczyć do muzyki serwowanej przez Torta. Przed północą na gramofonach nastąpiła zmiana i pojawił się tam Deadeye, co zwiastowało nadchodzącą bostońską inwazję. I rzeczywiście - półgodzinny warm-up Deadeye'a płynnie przeszedł w koncert Reksa.
Koncert, w którym w pigułce dostaliśmy wszystko co najlepsze w twórczości autora "Grey Hairs". "Say Goodnight", "This Or That", "25th Hour", "All In One", "R.E.K.S."... Stwierdzenie, że Reks rozpalił Fresha będzie oczywistością, a porcja energii wysłana w tłum została zwrócona ze zwielokrotnioną siłą. Ledwo się obejrzeliśmy a minęło około 40 minut i na scenę wskoczył niepozorny Latynos znany jako Termanology.
Przyodziany w popkillerowy t-shirt przywitał publikę i od razu przeszedł do dzieła.
Razem ze Statikiem zaserwował nam przekrój przez starsze i nowsze numery, różnicując klimat, ale wciąż nie zwalniając tempa. Postarał się też o dodatkowe atrakcje. Rozdał publice plastikowe kubeczki, do których nalał alko, a sam posilił się polskim 40%-owym specjałem i rzecz jasna skoczył w tłum - i to nie raz.
Przez cały czas na scenie zabawa trwała w najlepsze a Reks, Statik i Deadeye naprzemian hype'owali Terma, zarazem skacząc po przestawionej na sam środek kanapie. Chwilę po drugiej nadszedł czas na koniec koncertów i DJ-ski set Statika. Jednak showoffowcy nie schowali się na backstage a raczej błyskawicznie wyszli do fanów.
Prawie godzinę wytrwale podpisywali płyty, pozowali do zdjęć, sprzedawali t-shirty, cd i winyle oraz rozmawiali ze zgromadzonym. Próbowali przy barze polskiej wódki, wymieniali się z uczestnikami imprezy koszulkami a zwieńczeniem było grupowe foto, w którym kilkanaście najwytrwalszych osób trzymało na rękach Terma (kto je ma, niech nam podeśle!). Masakra.
Oczywiście jak zawsze przy takich okazjach nie było idealnie, przerwa przed głównymi koncertami trochę się przeciągnęła i w zamieszaniu nie ustrzegliśmy się paru niedociągnięć (za które przepraszamy zainteresowanych), ale
opinie o tym, że od czasu Premiera nie było we Freshu lepszej imprezy i masa pozytywnych uwag po zakończeniu dały nam dużego kopa (trzeci już raz!). Zarazem jednak ustawiły poprzeczkę niebotycznie wysoko.
W końcu nie wypada, żeby kwietniowe urodziny nie przebiły tej imprezy, tylko jak to zrobić...foto: Krzysztof Tkacz