Nie milkną echa wielkiego powrotu Quebonafide. Nowy numer "Futurama 3 (fanserwis)" oprócz zdobycia ponad 1 miliona wyświetleń klipu w dobę jest...
Marcin Flint podsumowuje dekadę
Wczoraj przedstawiliśmy wam przygotowane specjalnie dla Popkillera zestawienie najlepszych płyt roku 2010 w opinii Marcina Flinta. Dziś piszącego m.in. dla Życia Warszawy/Rzeczpospolitej, Przekroju czy Machiny a przez lata będącego najostrzejszym i najbardziej kontrowersyjnym piórem polskiego rap-dziennikarstwa.
Podsumowanie dekady to coś nad wyraz trudnego, każącego zebrać i porównać skrajnie różne albumy z okresu 10 lat. Jak wybrnął z tego Flint i które krążki ze świata i z Polski uznał za najwybitniejsze (póki co) w tym millenium?
Ostatnia dekada: ŚWIAT
1. OutKast "Speakerboxxx/Lovebelow" - Gracz i poeta, a raczej mistrz z jeszcze większym mistrzem. Przeszłość i przyszłość czarnej muzyki na dwóch fenomenalnych krążkach.
2. Kanye West "College Dropout" - Mięciutko, melodyjnie, z polotem, hiperharmonijnie, a jeżeli chodzi o rap wówczas jeszcze świeżo. Prawdopodobnie najprzyjemniejszy album poprzedniej dekady. I początek supremacji producenckiej Westa. Mówią, że szedł na skróty, ale takiego wyczucia nie miał później już nikt.
3. Masta Ace "Disposable arts" / "A Long Hot Summer" - Kapitalne, klasyczne bity, wciągająca historia i klarownie, bezpretensjonalnie nawinięte zwrotki na stałym, wysokim poziomie. Dobre na każdą porę dnia i nocy. Jego spuściznę efektownie podjął Fashawn.
4. Jay-Z "Black Album" - Album, który krzyczy światu "ten, kto mnie nagrał, może sobie pozwolić na absolutnie wszystko". Każdy kawałek jest jak kolejny rozdział pisanej z nieograniczaną niczym swobodą książki. Rap totalny, który nie przekracza jednak nigdy granicy dobrego smaku.
5. RJD2 "Deadringer" - Dla ostatniej dekady był tym, kim Shadow dla poprzedniej. Słuchasz podkładu, a czujesz się jak byś oglądał trzymający w napięciu film. Z duszą i warsztatem.
6. Atmosphere "Lucy Ford LP" - Uwielbiam Sluga, ale z czasów kiedy bliżej był emo, niż "prawdziwej szkoły". Oszałamiająca szczerość, autoironia, doskonały, literacki niemal portret niszczącego uczucia plus bardzo solidna produkcja.
7. Sole "Selling Live Water" - Anty hip-hop, który wstrzymuje pracę serca. Nie wiem co musiałbym zrobić, żeby poczuć się jak po pierwszym przesłuchaniu "Selling Live Water". Wylecieć w kosmos? Odkryć Atlantydę? Przeżyć smierć kliniczną? Ja też - jak Sole - nigdy nie brałem lekcji od hip-hopowych faszystów. Myślę, że żaden inny album nie otworzył mnie tak mocno na alternatywę, a zarazem nie pozwolił widzieć w miejskiej muzyce czegoś więcej.
8. Talib Kweli "Eardrum" - Ten album to jak "Greatest Hits" Taliba Kweli. A to jeden z raperów, którego słucham nieruchomo, nie robiąc przy okazji absolutnie nic. Ten facet ma poukładane w głowie lepiej ode mnie i wykłada po profesorsku. Żadnych zbędnych słów, żadnych słabych bitów., do tego parę hymnów
9. Blackalicious "Blazing Arrow" - Hip-hop u szczytu swojej ambicji, korzenny a zarazem kreatywny. Gift of Gab to najsprawniej działająca maszynka do rozkładania bitów na składniki pierwsze. Czasem nie wierzę, że jest człowiekiem.
10. The Game "Documentary" - Wzorcowa komercyjna płyta, cała śmietanka przebojowych producent i każdy, dosłownie każdy kawałek, idealny na singiel. Stawiam to na półce obok "2001" Dr. Dre.
Ostatnia dekada: POLSKA
1. Eldo "Człowiek, Który Chciał Ukraść Alfabet" - Hip-hop wiele razy próbował dojść na Parnas. Tym wyjątkowym razem dotarł. I to przy akompaniamencie bogatych, lejących się jak miód bitów. Stopień uwrażliwienia i otwarcia Eldoki będzie mnie zdumiewał już zawsze. "C.K.C.U.A." jest dowodem, że magia istnieje.
2. DonGuralesko "Drewnianej Małpy Rock" - Poznań stał się kolejnym stanem Ameryki. Ten album był dla mnie polskim odpowiednikiem "Documentary" The Game'a. Niby nic takiego, a nie mogłem przestać słuchać. To na pewno najczęściej słuchana przeze mnie polska płyta hip-hopowa. Same single, niszcząca produkcja, mistrzowsko poklejone wersy.
3. DonGuralesko "Totem Leśnych Ludzi" - Patrz polskie płyty roku.
4. Fisz/Emade "Heavi metal" - Wiedziałem, że ktoś odrobi wcześniej czy później lekcję z oldskulu, ale nie spodziewałem się, że Waglewscy zrobią to tak zajebiście. To electro, ten brud, ta zachwycająca toporność, te retrospekcje, te sentymenty. Paszport do lat 80.
5. Afro Kolektyw "Czarno Widzę" - To nie kij włożony w mrowisko, to pieprzona latarnia w samym środku gigantycznej termitiery. Unikalne poczucie humoru, w formie absolutnej esencji. Wielobarwne brzmienie wskazujące na to, że ktoś robił muzykę a nie tylko kleił bit. Ogromna odwaga cywilna, niepodrabialna oryginalność, początek pięknej dyskografii.
6. O.S.T.R "Masz to jak w banku" - Bity oparte na smyczkach, ostre skrecze Twistera, jeszcze ostrzejsze diagnozy Ostrego. Zamiast upośledzonej socjologii i dominującego wówczas w rapie doradztwa dla umysłowo niedorozwiniętych, ktoś pierdolnął w stół, nie myśląc czy wypada, wkładając w to sporo siły. I odezwały się nożyce. Spadły za to nożyczki, halabardy i pilniczki.
7. Łona "Koniec Żartów" - Początek żartów. Bez niego było smutno. Eldo był jak dziecko, które zdało sobie nagle sprawę z ogromu i wspaniałości świata, OSTR jak wentyl bezpieczeństwa dla sfrustrowanej sceny, Siny jak spełniony artystowski sen, a Łona dał tu trochę dobrej, starej klasy i erudycji, pozwalając hip-hopowi smakować Przyborą, Osiecką, Lipińską.
8. Pezet/Noon "Muzyka Poważna" - "Muzyka Klasyczna" nigdy nie była dla mnie klasyczna, będąc tylko sumą fajnie brzmiących zbitek słów. "Muzyka Poważna" to emocje, olbrzymie emocje. Frustracja na progu wejścia w dorosłość, rozczarowanie życiem, depresja wywołana brakiem światła (w sensie metaforycznym i dosłownym) wszystko tak kompatybilne z moimi odczuciami, że Pezet mógłby być moim rodzonym bratem.
9. Siny "W Siną Dal"- Dowód na to, że L.U.C, Napszykłat i wszystkie te wynalazki powinno się zakopać pod ziemią. Awangarda, która nie męczy, a dodatku porywa. Tyle tu mistrzowskich alegorii, celnych diagnoz i mocnych przesłań, że starczy na kilkanaście przesłuchań. A, że tak świeży album wydano z początkiem dekady - chapeau bas!
10. White House "Kodex" - Polski hip-hop the best of. I tyle w temacie.
Podsumowanie dekady to coś nad wyraz trudnego, każącego zebrać i porównać skrajnie różne albumy z okresu 10 lat. Jak wybrnął z tego Flint i które krążki ze świata i z Polski uznał za najwybitniejsze (póki co) w tym millenium?
Ostatnia dekada: ŚWIAT
1. OutKast "Speakerboxxx/Lovebelow" - Gracz i poeta, a raczej mistrz z jeszcze większym mistrzem. Przeszłość i przyszłość czarnej muzyki na dwóch fenomenalnych krążkach.
2. Kanye West "College Dropout" - Mięciutko, melodyjnie, z polotem, hiperharmonijnie, a jeżeli chodzi o rap wówczas jeszcze świeżo. Prawdopodobnie najprzyjemniejszy album poprzedniej dekady. I początek supremacji producenckiej Westa. Mówią, że szedł na skróty, ale takiego wyczucia nie miał później już nikt.
3. Masta Ace "Disposable arts" / "A Long Hot Summer" - Kapitalne, klasyczne bity, wciągająca historia i klarownie, bezpretensjonalnie nawinięte zwrotki na stałym, wysokim poziomie. Dobre na każdą porę dnia i nocy. Jego spuściznę efektownie podjął Fashawn.
4. Jay-Z "Black Album" - Album, który krzyczy światu "ten, kto mnie nagrał, może sobie pozwolić na absolutnie wszystko". Każdy kawałek jest jak kolejny rozdział pisanej z nieograniczaną niczym swobodą książki. Rap totalny, który nie przekracza jednak nigdy granicy dobrego smaku.
5. RJD2 "Deadringer" - Dla ostatniej dekady był tym, kim Shadow dla poprzedniej. Słuchasz podkładu, a czujesz się jak byś oglądał trzymający w napięciu film. Z duszą i warsztatem.
6. Atmosphere "Lucy Ford LP" - Uwielbiam Sluga, ale z czasów kiedy bliżej był emo, niż "prawdziwej szkoły". Oszałamiająca szczerość, autoironia, doskonały, literacki niemal portret niszczącego uczucia plus bardzo solidna produkcja.
7. Sole "Selling Live Water" - Anty hip-hop, który wstrzymuje pracę serca. Nie wiem co musiałbym zrobić, żeby poczuć się jak po pierwszym przesłuchaniu "Selling Live Water". Wylecieć w kosmos? Odkryć Atlantydę? Przeżyć smierć kliniczną? Ja też - jak Sole - nigdy nie brałem lekcji od hip-hopowych faszystów. Myślę, że żaden inny album nie otworzył mnie tak mocno na alternatywę, a zarazem nie pozwolił widzieć w miejskiej muzyce czegoś więcej.
8. Talib Kweli "Eardrum" - Ten album to jak "Greatest Hits" Taliba Kweli. A to jeden z raperów, którego słucham nieruchomo, nie robiąc przy okazji absolutnie nic. Ten facet ma poukładane w głowie lepiej ode mnie i wykłada po profesorsku. Żadnych zbędnych słów, żadnych słabych bitów., do tego parę hymnów
9. Blackalicious "Blazing Arrow" - Hip-hop u szczytu swojej ambicji, korzenny a zarazem kreatywny. Gift of Gab to najsprawniej działająca maszynka do rozkładania bitów na składniki pierwsze. Czasem nie wierzę, że jest człowiekiem.
10. The Game "Documentary" - Wzorcowa komercyjna płyta, cała śmietanka przebojowych producent i każdy, dosłownie każdy kawałek, idealny na singiel. Stawiam to na półce obok "2001" Dr. Dre.
Ostatnia dekada: POLSKA
1. Eldo "Człowiek, Który Chciał Ukraść Alfabet" - Hip-hop wiele razy próbował dojść na Parnas. Tym wyjątkowym razem dotarł. I to przy akompaniamencie bogatych, lejących się jak miód bitów. Stopień uwrażliwienia i otwarcia Eldoki będzie mnie zdumiewał już zawsze. "C.K.C.U.A." jest dowodem, że magia istnieje.
2. DonGuralesko "Drewnianej Małpy Rock" - Poznań stał się kolejnym stanem Ameryki. Ten album był dla mnie polskim odpowiednikiem "Documentary" The Game'a. Niby nic takiego, a nie mogłem przestać słuchać. To na pewno najczęściej słuchana przeze mnie polska płyta hip-hopowa. Same single, niszcząca produkcja, mistrzowsko poklejone wersy.
3. DonGuralesko "Totem Leśnych Ludzi" - Patrz polskie płyty roku.
4. Fisz/Emade "Heavi metal" - Wiedziałem, że ktoś odrobi wcześniej czy później lekcję z oldskulu, ale nie spodziewałem się, że Waglewscy zrobią to tak zajebiście. To electro, ten brud, ta zachwycająca toporność, te retrospekcje, te sentymenty. Paszport do lat 80.
5. Afro Kolektyw "Czarno Widzę" - To nie kij włożony w mrowisko, to pieprzona latarnia w samym środku gigantycznej termitiery. Unikalne poczucie humoru, w formie absolutnej esencji. Wielobarwne brzmienie wskazujące na to, że ktoś robił muzykę a nie tylko kleił bit. Ogromna odwaga cywilna, niepodrabialna oryginalność, początek pięknej dyskografii.
6. O.S.T.R "Masz to jak w banku" - Bity oparte na smyczkach, ostre skrecze Twistera, jeszcze ostrzejsze diagnozy Ostrego. Zamiast upośledzonej socjologii i dominującego wówczas w rapie doradztwa dla umysłowo niedorozwiniętych, ktoś pierdolnął w stół, nie myśląc czy wypada, wkładając w to sporo siły. I odezwały się nożyce. Spadły za to nożyczki, halabardy i pilniczki.
7. Łona "Koniec Żartów" - Początek żartów. Bez niego było smutno. Eldo był jak dziecko, które zdało sobie nagle sprawę z ogromu i wspaniałości świata, OSTR jak wentyl bezpieczeństwa dla sfrustrowanej sceny, Siny jak spełniony artystowski sen, a Łona dał tu trochę dobrej, starej klasy i erudycji, pozwalając hip-hopowi smakować Przyborą, Osiecką, Lipińską.
8. Pezet/Noon "Muzyka Poważna" - "Muzyka Klasyczna" nigdy nie była dla mnie klasyczna, będąc tylko sumą fajnie brzmiących zbitek słów. "Muzyka Poważna" to emocje, olbrzymie emocje. Frustracja na progu wejścia w dorosłość, rozczarowanie życiem, depresja wywołana brakiem światła (w sensie metaforycznym i dosłownym) wszystko tak kompatybilne z moimi odczuciami, że Pezet mógłby być moim rodzonym bratem.
9. Siny "W Siną Dal"- Dowód na to, że L.U.C, Napszykłat i wszystkie te wynalazki powinno się zakopać pod ziemią. Awangarda, która nie męczy, a dodatku porywa. Tyle tu mistrzowskich alegorii, celnych diagnoz i mocnych przesłań, że starczy na kilkanaście przesłuchań. A, że tak świeży album wydano z początkiem dekady - chapeau bas!
10. White House "Kodex" - Polski hip-hop the best of. I tyle w temacie.
Strony