Trapowe brzmienie powoli zaraża coraz większą rzeszę polskich słuchaczy. W naszym kraju jednak nadal niewielu raperów sięga po ten nurt. Dziś mamy...
Waka Flocka Flame "Flockaveli" - recenzja
recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2010-10-27 16:00
przez: Mateusz Natali
(komentarze: 52) Są na tym świecie rzeczy, których nie jestem w stanie nijak zrozumieć. Nie rozumiem, dlaczego polscy siatkarze tak wcześnie odpadli z Mistrzostw Świata; dlaczego MTV uparcie wystrzega się muzyki kosztem idiotycznych programów; dlaczego Maradona nie wziął na mundial Zanettiego i Cambiasso.
Nie rozumiem też, w czym tkwi fenomen Waka Flocka Flame'a...
Dlaczego "O Let's Do It" jest jednym z największych hitów tego roku, a debiut Waki jednym z najgłośniejszych i najbardziej oczekiwanych albumów. Rozumiem, że popularność skupia się na tych, którzy pod jakimś względem są "naj". Jednak nie myślałem, że kwalifikuje się do tego przymiotnik "najgorszy"! A Waka jest absolutnie jednym z najgorszych raperów, jakich słyszałem... Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale podopieczny Gucci Mane'a jest jeszcze większym rapowym zerem niż jego starszy kumpel...
Treść, którą ma do przekazania słuchaczom ledwo wykracza poza "Waka waka" i "pow pow pow", przyprawione soczyście rymującymi się "nigga-nigga", "bitch-bitch", "murder-murder" i pochodnymi. Jeśli w skrócie miałbym streścić jego światopogląd i życiowe zasady wyglądałoby to tak - "Ja i moje czarnuchy mamy pistolety i niech inne czarnuchy boją się nas, bo robimy pow pow do tych czarnuchów, którzy zaczynają ze mną i moimi czarnuchami. Jestem twardy, moje czarnuchy też, mówią mi Flocka Flocka i celuje do wszystkich, którzy nie są ze mną a mój czarnuch powinien być też Twoim czarnuchem bo inaczej przestaniesz być moim czarnuchem jak niejeden czarnuch, do którego zrobiliśmy już pow pow". Jednak o swojej lirycznej głębi i oryginalności sam wie chyba doskonale, mówiąc "Ain't no talkin nigga, I'm just bustin at em".
Czyżby więc ratowało to, ekhem, flow? Nic z tych rzeczy. On ani nie myśli, ani nie brzmi. Totalne zero. Drewniana, łupana i skrajnie monotonna nawijka, którą ciężko wytrzymać w ilości większej niż 2-3 numery. Słuchając tej płyty musiałem podchodzić do niej w częściach, bo wytrzymałem maksymalnie 4 numery pod rząd. Ten kto przesłucha ją na raz w domu powinien dostać order Virtuti Militari, bo nie wiem jak się to dla niego skończy...
Czy "Flockaveli" ma więc JAKIEKOLWIEK jasne punkty i coś wyjaśniającego popularność? Umówmy się, że funkcję koła ratunkowego mogą pełnić bity. Mainstreamowe syntetyki produkcji m.in. Lexa Lugera brzmią wprawdzie tak, że ciężko odróżnić je od siebie, ale nie da się ukryć, że część z nich trzyma naprawdę solidny poziom i potrafi rozbujać łeb- polecam jednak wersje instrumentalne lub zremixowane przez innych MC, bo Waka potrafiłby sprawnie obrzydzić nawet produkcje Preemo. Kawałki z gościnnymi udziałami dają na szczęście chwilowy odpoczynek i pozwalają odetchnąć, ale też dodatkowo uwydatniają, że tu nawet przeciętniak wydaje się mieszanką Big L'a z Biggie Smallsem. Jedyne okoliczności sprzyjające słuchaniu nowego dzieła naszego wieszcza to impreza, gdzie chcecie wyłączyć myślenie i pobujać się do rytmicznych dźwięków, które przebijają się gdzieś w tle lub gdy skupiacie się na prowadzeniu fury - ja jednak bałbym się, że spowoduję wypadek.
"Flockaveli" to płyta, której słuchanie w domu i rozkminianie zawartości wydaje się dobrym zajęciem jedynie dla osób o IQ mydelniczki, chodzących do klubów na wodę Perrier i do McDonaldsa na sałatki. To płyta, która pokazuje, że nowy podgatunek "retard rap" jednak powstał i ma się coraz lepiej. To płyta, na której "pow pow" pada częściej niż " 64 Impala" i "Dr Dre" u Game'a razem wzięte i która mogłaby być dopuszczona do muzykoterapii dopiero po zalegalizowaniu eutanazji. Powiedzmy, że bity podnoszą ocenę o 0,5 punkta. Jednak i tak końcowo wystawić mogę maksymalnie 1. W jaki sposób? Flocka jest takim zerem, że nawet w skali 1-6 nie zasługuje na 1...
PS. Wszystkich fanów Flame'a serdecznie proszę o wyjaśnienie w komentarzach, dlaczego go słuchacie, bo szczerze przy całej zajawce southem nie jestem w stanie tego zrozumieć. Nie piszcie tylko "Bo wprawdzie jest idiotą i totalnym wack'iem, ale ma dobre bity"
Nie rozumiem też, w czym tkwi fenomen Waka Flocka Flame'a...
Dlaczego "O Let's Do It" jest jednym z największych hitów tego roku, a debiut Waki jednym z najgłośniejszych i najbardziej oczekiwanych albumów. Rozumiem, że popularność skupia się na tych, którzy pod jakimś względem są "naj". Jednak nie myślałem, że kwalifikuje się do tego przymiotnik "najgorszy"! A Waka jest absolutnie jednym z najgorszych raperów, jakich słyszałem... Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale podopieczny Gucci Mane'a jest jeszcze większym rapowym zerem niż jego starszy kumpel...
Treść, którą ma do przekazania słuchaczom ledwo wykracza poza "Waka waka" i "pow pow pow", przyprawione soczyście rymującymi się "nigga-nigga", "bitch-bitch", "murder-murder" i pochodnymi. Jeśli w skrócie miałbym streścić jego światopogląd i życiowe zasady wyglądałoby to tak - "Ja i moje czarnuchy mamy pistolety i niech inne czarnuchy boją się nas, bo robimy pow pow do tych czarnuchów, którzy zaczynają ze mną i moimi czarnuchami. Jestem twardy, moje czarnuchy też, mówią mi Flocka Flocka i celuje do wszystkich, którzy nie są ze mną a mój czarnuch powinien być też Twoim czarnuchem bo inaczej przestaniesz być moim czarnuchem jak niejeden czarnuch, do którego zrobiliśmy już pow pow". Jednak o swojej lirycznej głębi i oryginalności sam wie chyba doskonale, mówiąc "Ain't no talkin nigga, I'm just bustin at em".
Czyżby więc ratowało to, ekhem, flow? Nic z tych rzeczy. On ani nie myśli, ani nie brzmi. Totalne zero. Drewniana, łupana i skrajnie monotonna nawijka, którą ciężko wytrzymać w ilości większej niż 2-3 numery. Słuchając tej płyty musiałem podchodzić do niej w częściach, bo wytrzymałem maksymalnie 4 numery pod rząd. Ten kto przesłucha ją na raz w domu powinien dostać order Virtuti Militari, bo nie wiem jak się to dla niego skończy...
Czy "Flockaveli" ma więc JAKIEKOLWIEK jasne punkty i coś wyjaśniającego popularność? Umówmy się, że funkcję koła ratunkowego mogą pełnić bity. Mainstreamowe syntetyki produkcji m.in. Lexa Lugera brzmią wprawdzie tak, że ciężko odróżnić je od siebie, ale nie da się ukryć, że część z nich trzyma naprawdę solidny poziom i potrafi rozbujać łeb- polecam jednak wersje instrumentalne lub zremixowane przez innych MC, bo Waka potrafiłby sprawnie obrzydzić nawet produkcje Preemo. Kawałki z gościnnymi udziałami dają na szczęście chwilowy odpoczynek i pozwalają odetchnąć, ale też dodatkowo uwydatniają, że tu nawet przeciętniak wydaje się mieszanką Big L'a z Biggie Smallsem. Jedyne okoliczności sprzyjające słuchaniu nowego dzieła naszego wieszcza to impreza, gdzie chcecie wyłączyć myślenie i pobujać się do rytmicznych dźwięków, które przebijają się gdzieś w tle lub gdy skupiacie się na prowadzeniu fury - ja jednak bałbym się, że spowoduję wypadek.
"Flockaveli" to płyta, której słuchanie w domu i rozkminianie zawartości wydaje się dobrym zajęciem jedynie dla osób o IQ mydelniczki, chodzących do klubów na wodę Perrier i do McDonaldsa na sałatki. To płyta, która pokazuje, że nowy podgatunek "retard rap" jednak powstał i ma się coraz lepiej. To płyta, na której "pow pow" pada częściej niż " 64 Impala" i "Dr Dre" u Game'a razem wzięte i która mogłaby być dopuszczona do muzykoterapii dopiero po zalegalizowaniu eutanazji. Powiedzmy, że bity podnoszą ocenę o 0,5 punkta. Jednak i tak końcowo wystawić mogę maksymalnie 1. W jaki sposób? Flocka jest takim zerem, że nawet w skali 1-6 nie zasługuje na 1...
PS. Wszystkich fanów Flame'a serdecznie proszę o wyjaśnienie w komentarzach, dlaczego go słuchacie, bo szczerze przy całej zajawce southem nie jestem w stanie tego zrozumieć. Nie piszcie tylko "Bo wprawdzie jest idiotą i totalnym wack'iem, ale ma dobre bity"
Strony