Już wkrótce Black Milk wystąpi w Warszawie przy okazji tegorocznego Warsoul. Młody artysta z Detroit, który na koncie ma współpracę z takimi postaciami jak J Dilla, Slum Village, Royce Da 5'9", Lloyd Banks czy Pharoahe Monch parę tygodni temu wydał swój trzeci solowy album (wliczając wydane niezależnie "Broken Wax" i "Sound Of The City" to już piąty!) w dorobku i trochę z przekory, a trochę w wyniku mającej głębokie podstawy pewności siebie zatytułował go "Album Of The Year".
Po wyśmienitych dokonaniach solo przy okazji "Popular Demand" i "Tronic" oraz serii wybornych bitów przygotowanych dla innych artystów, wymagania były duże. Zazwyczaj jest tak w przypadku talentów kalibru Curtisa Crossa. Czy faktycznie będzie to album roku?
Nie wydaje mi się. "Album Of The Year" jak dla mnie jest porcją muzyki, którą można umieścić gdzieś pomiędzy brzmiącym bardziej klasycznie, czerpiącym z soulu "Popular Demand", a futurystycznym i bardziej eksperymentalnym "Troniciem". Poziom produkcji na pewno poszedł do przodu jeśli chodzi o brzmienie i głębię, która stała się już wizytówką reprezentanta Motor City. Jednocześnie same koncepty, emocje i siła przebicia podkładów jak dla mnie jest nieco mniejsza, a "AOTY" nie wnosi do twórczości Black Milka tyle co poprzednie. Obok wyśmienitych i ciągnących album w górę "Gospel Psychedelic Rock" czy otwierającego album "365" mamy też powielanie starych patentów ("Keep Going" spokojnie mogłoby nazywać się "Git The Drummer Sum 2"), a krzyżowanie styli ziomków nie brzmi już tak świeżo i mocno jak kiedyś ("Deadley Medley" z Roycem i Elzhi'em, choć udane, nawet nie umywa się do wspaniałego "Motown 25").
A propos Royce'a... Black Milk pod względem nawijki jest tak zapatrzony w swojego starszego zioma, że chwilami zaczyna być to strasznie irytujące. Z drugiej strony... Członek Slaughterhouse pojawiając się na płycie po raz kolejny nie zepchnął Milka w cień, więc może te inspiracje nie są wykorzystane w zły sposób? Tekstowo Black Milk nadal jest cięty, płynie bez większych zarzutów, rzuca czasem fantastyczne wersy, ale też zdarzają mu się babole wybijające trochę z rytmu tego albumu... Po serii narzekań zaznaczmy wyraźnie - dobrego albumu.
Narzekam, bo wiem na co go stać. Może moje oczekiwania były zbyt duże? Nie wolno nie zauważyć, że Milk wciąż jest jednym z najciekawszych kontynuatorów szkoły produkcji stworzonej przez J Dillę. Na bazie charakterystycznego basu inspirowanego legendą stworzył własne brzmienie, które wciąż stara się rozwijać próbując nowych rzeczy, współpracując z instrumentalistami i wokalistami, co oczywiście zasługuje na pochwałę. Jednocześnie słuchając "AOTY" zostałem zaskoczony może kilka razy. Jak na Milka mało. Ten album zasługuje "tylko" na czwórkę. Nie jest tak dużym krokiem w karierze artysty jak dwa poprzednie, nie imponuje tak bardzo, a chwile chaosu, drobne, ale wkurzające błędy i powielanie patentów nijak mają się do tytułu. Jaram się, bo to Milk, ale jako czuję, że tym razem fanów (w tym mnie) pozostawiono z lekkim uczuciem niedosytu. Czekam na Random Axe.