28 sierpnia 2010. Czekałem na taki dzień bardzo długo, a teraz pozostaje mi już tylko odliczać godziny. Liczę na wielki koncert, bo cztery słowa - Diggin' In the Crates - sprawiają, że jako fan czystego nowojorskiego brzmienia, czuję ciarki na plecach.
Mam nadzieję, że usłyszę "Da Enemy", "Get Yours", "Tribute" i kilka solowych klasyków, z pojedynczymi potęgami z "Jewelz" oraz "Word... Life". Największą ciekawość budzi we mnie jednak A.G. Nigdy nie był moim ulubionym członkiem tego kolektywu, jest daleko w tyle za O.C. czy nawet Lordem Finessem, ale ostatnimi czasy, to jemu udało się wydać solówkę, która potrafiła mnie wciągnąć na długie godziny.
Andre the Giant w moim mniemaniu nigdy nie był wielkim raperem. Był bardzo solidnym rzemieślnikiem, z talentem o wiele mniejszym od innych członków macierzystej grupy. Różnica między nim a Big L'em czy O.C. jest bardzo duża (najlepszy przykład niech stanowi zeszłoroczny "Oasis"). Nie oznacza to jednak, że potrafi nudzi. Bardzo często miesza dobre wersy z maksymalnie głupkowatymi. I tak samo jest na najnowszym jego albumie. Wystarczy posłuchać "On The Block (3rd Ave. Spot)", żeby przekonać się o czym mówię. Za chwilę pojawiają się znakomite "Infected", "Xenobia" oraz "Dancin' With A Shifter", by za moment była wyraźna zniżka formy i gospodarz został "zjedzony" przez Roca Marciano.
Kim jest Ray West? Szczerze mówiąc nie wiem, ale "Everything's Berri" sprawiło, że postanowiłem poszukać jak najwięcej informacji o człowieku, dzięki któremu, kolejny solowy album A.G. jest tak wyjątkowy. Ilość informacji jest niestety znikoma. Nie potrafię też znaleźć jakiegoś wykazu dyskografii, ani sobie przypomnieć czy przypadkiem kiedyś nic nie słyszałem. Klimat, który stworzył ten człowiek, przypomina krzyżówkę Nowego Jorku z Detroit. Lekkie, miejscami chilloutujące brzmienie, ociera się z mocnymi perkusjami i czasem nieudolnie wyciętym samplem. Ciągłość i równość wszystkich jego 16 beatów (jeden dorzucił Menocal) przypomina słuchanie mixtape'u. Słucha się tego świetnie, i nie można się nadziwić, czemu ten koleś nie wypłynął jeszcze na szersze wody.
Gdybym miał teraz układać sobie listę najlepszych tegorocznych płyt, to z cała pewnością "Everything's Berri" znalazłoby się na bardzo wysokim miejscu. Podejrzewam, że tak samo będę mówił pod koniec roku. Szkoda tylko, że większość osób przechodzi obok tego obojętnie. Za oknem powoli zaczyna się robić taka pogoda, dzięki której ta płyta nabiera właściwego smaku. Dziwny to przypadek, ale na 4 z dużym plusem zasługuje.