Hollywood Undead "Notes From The Underground" - recenzja

recenzja
dodano: 2013-01-16 19:00 przez: Łukasz Rawski (komentarze: 11)

Temat rapcore'u przewija się przez moje wpisy wielokrotnie. Nie ukrywam, że właśnie tego typu połączenia są dla mnie tym, co najlepsze w muzyce. W takich produkcjach rap tak naprawdę schodzi na dalszy plan, bardziej liczy się samo brzmienie i czystość wokalu śpiewającego. Od samej premiery wiedziałem, że chcę napisać o tej płycie. Chcę pokazać czytelnikom Popkillera jak brzmi coś, czego słucham najczęściej. Czym jest rapcore w 2013 roku.

"Notes From The Underground" to płyta, która przed premierą wzbudzała we mnie całkiem skrajne emocje. Jako wierny fan ciągle wierzyłem w to, że "nieumarli" będą potrafili jeszcze w jakiś sposób zrekompensować wybryki związane z wydaniem "American Tragedy, a raczej tego co nastąpiło po tym. Bo właśnie ostatnia kompilacja wydana przez Hollywood Undead zatytułowana "American Tragedy: Redux" sprawiła, że przy pierwszym odsłuchu zbladłem i długo się zastanawiałem dokąd to wszystko prowadzi.

"American Tragedy: Redux" było bowiem niczym innym jak pójście na masówkę, podchwycenie że w modzie jest ostatnio dubstep i pokrewne brzmienia. Wydali remixy niektórych kawałków z podstawowej wersji płyty na podkładach z wcześniej wspominanych gatunków muzyki. Wtedy po raz pierwszy mocno zwątpiłem w ten band, będący bądź co bądź moim ulubionym rapcore'owym zespołem. Postawiłem krzyżyk, nie wierzyłem w to by dało się zmienić drogę jaką podążał zespół. Pragnąłem powrotu "do korzeni" i kolejnych produkcji jak "Swan Songs". "American Tragedy" samo w sobie nie było złe, wiedziałem jednak że postawiłem przed tym albumem zbyt wielkie oczekiwania. Tym razem było całkiem inaczej. Po "Notes From The Underground" nie oczekiwałem zupełnie nic, byłem nawet sceptycznie nastawiony, bo nie wiedziałem czego tak naprawdę oczekiwać.

Brak szczególnego ciśnienia wyszedł mi na dobre. Dostałem bowiem album, którego nie spodziewałem się ani trochę. Znów słychać było prawdziwe oblicze Hollywood Undead, pełne tekstów, z którymi każdy z nas może się utożsamiać. Znów wróciły refreny, które podśpiewujemy wraz z zespołem, wróciły zarówno mocno rockowe brzmienia, jak i większa dawka rapu. Tytuł jest nie tylko symboliczny - w brzmieniu tej płyty słychać, że są to zapiski z podziemia. Słuchając jej czuję się jakbym cofnął się te kilka lat wstecz, kiedy Hollywood Undead byli jeszcze nic nie znaczącym zespołem, który znali nieliczni. Dziś można spokojnie powiedzieć, że zyskali sporą rzeszę zwolenników, a ten album jest najlepszym prezentem dla fanów wiernych od pierwszej demówki.

Przekonał mnie w końcu do siebie ciągle jeszcze nowy członek zespołu - Danny, który do zespołu dołączył w roku 2010. Jego pierwszym wielkim testem było właśnie "American Tragedy" na którym jednak, podobnie jak cała reszta niczym szczególnym mnie nie zachwycił. Tutaj błyszczy, jego refreny są pełne energii, jak i śpiewane z wielkim przekonaniem i emocjami. Nie ma pewnego rodzaju blokady, jego wokal idealnie współgra z podkładami i z pewnością jego wkład w płytę jest jedną z jej największych zalet. J-Dog, Johnny 3 Tears, Funny Man czy Charlie Scene nigdy nie byli wybitnymi raperami, każdy z nich to raczej rodzaj rzemieślnika, który potrafi napisać dobry tekst, a czasami udaje mu się wybić na wyżyny swoich rapowych możliwości. Robią to na tyle skutecznie, że ani trochę nie przeszkadzają w odbiorze albumu, a tylko i wyłącznie dodają swoje cegiełki na dobrą końcową ocenę. Tak, więc jako całość band uzupełnia się idealnie, Danny który bryluje z czystymi wokalami, solidni raperzy w postacie wyżej wspominanej czwórki, no i nie należy także zapominać o dużym wkładzie w płytę Da Kurlzza, który udzielał się na perkusji oraz jego autorstwa były niektóre tzw. "screamy" w numerach.

Czytając wywiady z Charlie Scenem dowiedziałem się, że w fazie tworzenia płyty mieli całkowitą swobodę, inaczej niż było to przy powstawaniu "American Tragedy". Jest to chyba jedyny sensowny powód tego, że poprzedni longplay wyszedł jak wyszedł, ale "Notes From The Underground" jest już płytą znacznie inną. Wersja podstawowa to trochę ponad 40 minut rapocre'u na najwyższym światowym poziomie. Jeśli nie miałeś jeszcze styczności z żadną produkcją tego typu, bądź zastanawiasz się jak brzmi dziś rapcore, a po raz ostatni sprawdzałeś to gdy odbyła się premiera ostatniej płyty Rage Against The Machine mogę z czystym sumieniem polecić tobie ten album. Dla wielkiego fana Hollywood Undead jest to wielkie zaskoczenie. Bardzo pozytywne zaskoczenie. Tym krążkiem Hollywood Undead przywróciło moją wiarę w ten band, sprawili że po raz kolejny ich muzyka cieszy mnie tak samo jak przy pierwszym odsłuchu takich numerów jak "Undead", "Everywhere I Go", czy "Young". Jako fan z czystym sumieniem daję tej płycie pięć i liczę, że to nie ostatnia tak dobra płyta w ich dorobku.

FREEchada
Chada w pierdlu! Módlcie się za niego!!
wybitny
nie będzie płyty w wykonaniu tego zespołu która przebije poziomem swan songs
Anonim
moim zdaniem właśnie ta płyta przebiła swan songs polecam przesłuchać całość dokładnie 2-3 razy
Razz
Ten album zmiażdżył i zniszczył, nieumarli rozgromili rok na samym początku. Co do rapu - Jak dla mnie to oni tutaj postarali i się to na bardzo wysokim poziomie, Charlie i (co mnie zadziwia do dziś od premiery albumu) Funny Man tak napierdzielają na tych party trackach że łeb sam się buja do ich zwrotek, może nie mam tutaj aż tak gówniarskiego wołania pomocy i płaczu jak na Swan Song ale jednak pojawił się w dość dużej dawce (Johnny świetnie oddaje emocje gdy rapuje, jeszcze lepiej niż na Swan Song) duuuuży progres od AT no i ogółem to mogę stwierdzić 11/10, największe zaskoczenie roku (jak na razie) i jak póki co - Topka roku pod względem perfekcyjności albumu. Na tej płycie na słabego momentu, jest ona najbardziej dojrzałą ich płytą - dlatego też jest ich najlepszą obecnie (wg. mnie ale i nie tylko :] ) płytą w całym ich dorobku muzycznym. Dziękuje za przeczytanie.
Razz
Na tej płycie nie ma słabego momentu*
rags
Gorsze od Swan Songs...ale i tak kozackie. Dobrze, że nie ma tyle elektroniki jak na American Tragedy. Szkoda tylko, że coraz mniej krzyków jest...
cancer4cure
@Razz - jest i nazywa się Pigskin. Ni cholery mi ten track nie pasuje do reszty płyty, wiem, że w zamyśle ma to być klubowy banger, ale odrzuca mnie on jak cholera
PrzypadkowyPrzechodzień
Kolega recenzent zapomniał też o utworze Undead też wymiata i jak to miło wiedzieć, że ktoś też ten zespół lubi haha :) Jeśli o mnie chodzi to proszę o więcej rapcore'u ;)
Łukasz Rawski
Przecież wspomniałem o nim na końcu recenzji, zalecam czytać do końca :)
trup
dla mnie swan song wymiata. no.5 i undead

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>