Tha Chill "Chillafornia" - recenzja
Jeśli wychowałeś się na zachodnim wybrzeżu lat 90-tych, to z pewnością kojarzysz ksywkę That Chill. Jeden z filarów legendarnego Compton's Most Wanted - ekipy odpowiedzialnej za takie ponadczasowe klasyki jak "Growing Up In The Hood" czy "The Hood Took Me Under", które uformowały gangsterskie brzmienie Kalifornii na długie lata. To właśnie te nieśmiertelne hity CMW stanowiły obok nagrań N.W.A. najważniejsze podwaliny pod cały "gangsta rapowy" nurt, który stał się jednym z symboli ostatniego dziesięciolecia XX wieku.
Od czasu ostatniego grupowego albumu Mc Eihta i spółki minęło kilka lat, w czasie których członkowie Compton's Most Wanted skupili się na swoich własnych projektach. Tha Chill podjął się produkcji krążka super grupy "West Coast 1st Generation", dłubiąc w międzyczasie także solową płytę. Pierwotnie "Chillafornia" miała się ukazać 2 lata temu, jednak na pocieszenie dostaliśmy jedynie 7-trackową epkę o tym samym tytule a pełnoprawny album, poprzedzony mixtejpem "Big Homie Muzic", ujrzał światło dzienne dopiero w pod koniec maja tego roku. Opłacało się tyle czekać?
Cóż, fani twardej gangsterki rodem z CPT na pewno ten krążek docenią - reszta może jednak nie poczuć tego samego bakcyla. "Chillafornia" to surowy Gangsta Rap w najczystszej formie, pozbawiony choćby grama mainstreamu. Nie znajdziesz tutaj nawet cienia syntetycznego plastiku rodem z Atlanty, w którym tak kochają się dzisiejsze rozgłośnie radiowe. Może właśnie dlatego próżno szukać kawałków Chilla na tegorocznych listach przebojów - "Chillafornia" to materiał dedykowany hardkorowym fanom, którzy nadal częściej sięgają po "Music To Drive By", niż jakikolwiek inny album wydany w 2012 roku.
Mocne otwarcie płyta zawdzięcza "LetOne Go", który wita nas znajomymi dźwiękami w postaci pianinka i śpiewanego refrenu oraz dobrych zwrotek legendarnych graczy jak King T czy zaginiony w akcji od ponad dekady Lil' 1/2 Dead. Podobny klimat wywołuje u mnie "Wut U Sayen" z fajną kwestią Kokane'a, który nie ma w zwyczaju psuć takich przyśpiewek. Za to "Get It In" to bezsprzecznie najlepszy numer na całym LP - świetna produkcja z charakterystycznym "pierdzącym" basem oraz kapitalne wokale, przypominające nieco głos nieśmiertelnego Nate Dogga. Zresztą środek albumu jest bardzo mocny, o czym przekonamy się odpalając dwa kolejne kawałki z płyty - "Live A Lil' Different" i "My Story", dzięki którym powrócimy na chwilę w "G-Funk Erę" i powspominamy trochę historię powstania Compton's Most Wanted:
"Ninety ninety two, throwing up the W"
"Oh, yeah - we got it bumpin'
Cube run L.A., but we run Compton
Ha, Growing Up In The Hood
Spit my verse from the jail, but it's still all good"
Główną wadą tej płyty jest jej długość, a raczej jej brak. Nieco ponad 40 minut to zdecydowanie za krótki czas jak na LP. Poza tym, rozczarowała mnie końcówka albumu - w szczególności kawałek z Mc Eihtem ("CMW Don't Care"), po którym spodziewałem się większych fajerwerków a brzmi tylko poprawnie. Słabo wygląda również umieszczenie pod zmienionym tytułem numeru z "Chillafornia EP" ("Have Dat Money Rite"), podczas gdy kozaki pokroju "Wut We Gone Do" powędrowały na darmowy mixtape, zamiast zasilić faktyczny album zwiększając siłę jego rażenia. Jako zapalony kolekcjoner płyt ubolewam też nad niemożnością posiadania tego krążka w wersji fizycznej, ale patrząc na wydawcę materiału, domyślam się, że budżet był mocno ograniczony.
Pomimo tych kilku mankamentów, "Chillafornia" to solidny wyrób przygotowany przez jednego z najbardziej doświadczonych rzemieślników zachodniego wybrzeża. Równy aczkolwiek odrobinę zbyt krótki, daleki od bycia klasykiem ale pozbawiony fillerów i co najważniejsze, zaspokajający w dużym stopniu zapotrzebowania fanów, wypatrujących od lat nowego krążka Compton's Most Wanted. Trójka z plusem.