PeeRZet "Z Miłości Do Gry" - recenzja
Klątwa Aptaun? Nie chcę już o tym słyszeć. W ogóle wykreślcie słowo „klątwa” ze słowników. Dlaczego? Bo to się dosłownie w głowie nie mieści, że taka wytwórnia, zrzeszająca tak fantastycznych artystów i o tak ogromnym potencjale… z każdą kolejną próbą nie daje rady go w pełni wykorzystać! Niezależnie od tego, jak przyjemne by nie były „Dalekie Zbliżenia”, ile tak naprawdę „LOT 2011” zyskał na czasie, czy jak mocna w zamyśle i treści by nie była „Pasja” (bo i przecież nie każdemu styl Pyska przypada do gustu) – wciąż odczuwa się to pieprzone wrażenie, że to jeszcze nie jest TO. Do tej wyliczanki spokojnie możemy doliczyć „Z Miłości Do Gry”.
Ale zaraz zaraz, jedną chwileczkę: czy nie jesteśmy aby zbyt surowi? Czy nie powinniśmy na to trzęsienie ziemi poczekać troszkę cierpliwiej? Może by tak spróbować zaufać członkom gwardii Pyskatego, ewentualnie po prostu dać sobie spokój z wygórowanymi oczekiwaniami? Bo wreszcie, czy Przemysław ze Stalowej Woli jest typem gracza, który by kiedykolwiek odstawił kichę?
Kiedy tylko usłyszałem singlową „Fatamorganę” pomyślałem sobie: „oho! zaczęło się”. Każdy raper wstępując w szeregi wytwórni na "A" daje się w moment przekabacić. Podziemna bezczelność, bezkompromisowość, czasami nawet bitewny charakter – eee tam! Po raz kolejny zapomnijcie o tym! Czas na pozytywny przekaz. Akurat w przypadku Przemka „złagodnienie” następujące wraz wejściem na legal mogło niepokoić najmocniej, ale ostatecznie… nie jest to aż tak duży szok, jaki u niektórych wzbudził drugi legal Te-Trisa. Na „ZMDG” znajdzie się i trochę braggadocio, i jakiś imprezowy numer, ale przede wszystkim – jakżeby inaczej – wciąż mamy tu do czynienia z tym chorobliwym, przemkowym przywiązaniem do formy. Pod tym względem raper postawił kolejny krok w kierunku osiągnięcia absolutnej technicznej perfekcji. Może to i zabija czasem tę płynność, spontaniczność w nawijce, jednak rozpisując zwrotki na kartkę nie tylko zrzeszeni w fanclubach podwójnych i potrójnych rymów będą pod wrażeniem, to mogę zagwarantować. Zwłaszcza że sensu i treści płyta ani na moment nie traci.
No bo czy afirmacja życia jest czymś, za co mielibyśmy artystę potępiać? Czy teksty manifestujące koniec z bezsensownym chlaniem (choć z samym chlaniem już nie), wzięcie życia w swoje ręce i radość z codzienności miałyby być czymś tak strasznym? Czy polski słuchacz karmi się tylko smęceniem i tanim efekciarstwem? Otóż potrzeba też czasem trochę ładnych, pozytywnych treści, a to zapewniają takie numery, jak „Dżus”, wspomniana „Fatamorgana”, czy „Dzień z mojego życia”. Całkiem nieźle wypada „Buc” – fajny, zabawny storytelling, udanie próbujący też być numerem… uniwersalnym. Ktoś by w końcu zapytał: „co z tymi panczami?” Jasne, mamy parę mocnych, choć zdarzają się też i suchary. Nie w nich tkwi sens życia rapera i dobrze, że nawet taki PeeRZet jest tego świadom. Bo jako że to album nagrany z miłości do gry (choć paru graczom obowiązkowo dostać się musiało), to chyba właśnie ta pasja, chęć brania i dawania z gry wszystkiego co najlepsze, okazuje się największym atutem Przemka. Do wykształcanej sukcesywnie grupy docelowej Aptaunu, jak i do starych fanów rapera nowa płyta powinna trafić, nawet mimo pojawiającej się czasem wątpliwości, czy aby tekst: „zbiór banalnych prawd na suchych podwójnych” nie bywał tu przypadkiem autodissem.
Bity na „ZMDG” są porządne, bujają jak trzeba i w klasycznej stylistyce sprawdzają się, choć po pierwszym singlu i występie na „Prosto Przed Siebie” Miuosha można było więcej oczekiwać od TMK – czołowego producenta projektu. Jego bity, choć dobre, w pewnym momencie zaczynają odrobinę nużyć swoim topornym schematyzmem, przez co legalny debiut Przemysława muzycznie niczym nie zaskakuje, nie jest rzeczą spektakularną. Ot, solidne, samplowe rzemieślnictwo. Gorzej się dzieje, kiedy producent bierze się za klawisze i zaprzepaszcza pomysł na czołowy koncertowy banger ekipy Hipocentrum (i już tak nie szkodzi brak zwrotki Oxona) – wtedy wolimy, żeby lepiej wrócił do sampli. Momenty odświeżenia zapewnia Donatan, najlepiej zaś (w stylistyce TMK) wypadają dwa podkłady od Tyno. O rapowych gościach ciężko powiedzieć coś więcej poza tym, że… są. Zwłaszcza VNM przemyka jakoś tak niezauważenie, kiedy przecież zdążyliśmy się już przyzwyczaić do jego wysokiej formy na gościnkach.
„To powstało z miłości do gry, jak każdy klasyk.” Nie wątpię, lecz „Z Miłości Do Gry” klasykiem raczej nie będzie, mimo że w wielu aspektach znajduje swoją siłę. No ale podobno „zasada cierpliwości” się opłaca. Póki co czwórka.