Gruby Mielzky "Silny Jak Nigdy Wkurwiony Jak Zwykle" - recenzja
Dużo krwi, potu i łez facet przelał, zanim wyszedł ze swoją muzyką do szerszej publiczności. A należy pamiętać, że fizjologia to jedno, natomiast psychologia to drugie - sporo tych niekoniecznie dobrych emocji przewinęło się przez dwie EP-ki Sekaku, EP-kę z Benncartem, kilka luźnych numerów i dość głośny projekt "Lavoholics". Z pokaźnym wsparciem promocyjnym ze strony El Polako Mielzky vel Gruby Mielzky wreszcie wskakuje na sklepowe półki z albumem "Silny Jak Nigdy Wkurwiony Jak Zwykle". Dobrze jak zwykle?
Niby tak, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie ma tu nic szczególnie nowego - jak gdyby Mielon chciał się tym albumem pokazać osobom nie znającym go wcześniej. O miłości do matki i nienawiści do ojca - już było. O mordach, które się martwią, gdy patrzą w jego oczy - już było. O problemach z alkoholem i o Lucky Strike'ach - również. Brakuje czegoś, co mogłoby wnieść trochę życia w tę monotonię. Przy pierwszym odsłuchu wszystkie szesnaście kawałków zlało mi się w jeden. Obawiam się, że Grubemu po prostu zabrakło nieco pomysłu na długogrającą płytę. Wszak do pojedynczych numerów ciężko się przyczepić - czy mowa o zaczepnym singlu "Brat to brat, wróg to wróg", również singlowym, gorzkim "Wstyd" czy doskonałym "Nie sądzisz, Mielzky?" lub drugiej części "Do codzienności powrót".
Gość nadal jest pewny siebie, wyjątkowo wyrazisty i charakterny i nadal daje nam swój świat na dłoni jak kumplowi. W tych osobistych nawijkach udało mu się uniknąć patosu (no, może poza "X"...) i, mimo bólu i złości, nie kreuje się na smutnego chłopca. To raczej typ twardziela, który żyje by żyć, nie jak frajer, nie jak król - mimo że jest ze stali, a każdą stal stopić można. Jak dawniej nie czaruje flow, ale chyba nikt tego od niego nie oczekiwał - zwłaszcza że autentyczność i bezpośredniość znów są na pierwszym planie.To może - musi? - się podobać.
Podobnie sprawa ma się z warstwą muzyczną, za którą odpowiada doskonale znany duet The Returners. Krótko mówiąc, jest solidnie z momentami - trochę jak w przypadku "Logiki Gry" Dioxa, którą również wyprodukowali Little i DJ Chwiał. Raz boom bap, raz bardziej eksperymentalnie, raz agresywnie, raz nostalgicznie. Kilka rzeźników, kilka uzupełniaczy. Stara śpiewka, ale hula jak trzeba - choć basy wciąż paskudnie kuleją, a niewyraźne sample wokalne w kilku refrenach irytują. Jakkolwiek by nie było, Mielzky dobrze się czuje na tych bitach - przytłoczyło go tylko "Wołam cię".
Nie ukrywam, że "SJNWJZ" była jedną z może czterech polskich płyt w tym roku, których byłem rzeczywiście ciekawy, i nie ukrywam również, że lekko się na niej przejechałem. Pozostaje mi wierzyć, że następnym razem będzie już tylko lepiej (również w kwestii doboru gości...). Na tę chwilę trzy z plusem i gorąca rekomendacja z mojej strony - bądź co bądź wypada znać.