Okoliczny Element "Kosze Zerwane" - przedpremierowa recenzja
Do legendy Dinala Okolicznemu wciąż daleka droga. Do wyrobienia własnej... niestety niewiele bliżej.
Przypomnijmy sobie (nie będzie to trudne, w końcu to tylko rok czasu), czym tak naprawdę urzekały "Schody Donikąd": humorem, nieskrępowaniem, swoiście specyficznym, opolskim stylem, a krótko mówiąc - vibe'em. Dodajmy do tego bity Meja i Urbka (ten drugi akurat w małym akcencie, na "Koszach..." jest go o wiele więcej), które przecież same w sobie zawierały sporą dozę humoru i oto otrzymaliśmy mega klimatyczną rzecz, będącą niejako odpowiednikiem "Lavoramy" Ortegi z 2009 roku na przytłaczający ogromem udanych płyt 2011 A.D. W 2012 z kolei ekipa z Opola wychodzi na legal. Jak jest zatem na nowym, pierwszym oficjalnym albumie?
Owszem, nadal daje się wyczuć ten luz w nawijce chłopaków. To w końcu wciąż te same wesołe ziomki z osiedla, co to lubią sobie pośmigać na kortach, porzucać do kosza, wieczorem zapalić jointa i wybrać się na porządny melanż, a następnego dnia porapować do majka, ewentualnie porozprawiać na ławce pod blokiem o życiu. I to jest fajne. Tylko że nie czuje się już takiego samego klimatu. Te same followup'y (zwłaszcza do samych siebie) powtarzane po raz n-ty zaczynają irytować, wersów wbijających się w pamięć brak (a jeśli już, to łapiesz się na tym, że… gdzieś już to słyszałeś), a i nawet sample Meja i Urbka już nie tak fajnie cięte jak ostatnio. Owszem, nie brakuje tu chwytliwych utworów, no ale tak prawdę powiedziawszy – gdzie takim numerom, jak „Szczęście”, czy „Nie namawiaj mnie” (mimo że to naprawdę dobre numery!) do szlagierów typu „Coś dobrego, coś złego”, „Imprezy i Bzdury”, czy „Drzewa Andzi”. Nawet wypełniacze (!), takie jak „Myślałem” i „Dziwne uczucie” (też Jarecki pokazał się znacznie ciekawiej na „Schodach…”) wypadają słabiej, niż „Wszystko”, czy „I to prawda” z poprzedniego krążka. W ogóle słuchając albumu i spoglądając na tracklistę ma się wrażenie, że układając ją chłopaki oparli się na podobnym schemacie co poprzednio, tyle że tym razem towarzyszył im ciężar na plecach w postaci presji nagrywania legalnego wydawnictwa – daje się to wyczuć i najwyraźniej nie wyszło to na dobre.
No okej, bo rozpisałem się o wadach, a przecież nie jest tu tak strasznie - w końcu wciąż Ninja i Mej prezentują tę oryginalną stylistykę, która, jak sądzę, zawsze powinna mieć miejsce na polskiej scenie. Takich luźnych chłopaków robiących wszystko na olewce i w swoim własnym tempie nam brakuje (tylko mogliby się w końcu ogarnąć) i na pewno jeśli jaraliście się poprzednimi projektami OE to i ten trochę pokręci się wam na sprzęcie. No i goście jak zawsze potrafią ubarwić krążek. Udane featy zaliczyli Te-Tris i Ras, jak zwykle Reno, a także... Emilia, która dała zaskakującą zwrotkę na kończącym album "Tysiące snów".
Niestety, już Pezet na „Muzyce Poważnej” mówił, że ten pierwszy raz jest najlepszy. „Kosze Zerwane” to ten drugi, gorszy. Choć to niby to samo. Z bólem serca muszę przyznać, że Okoliczny Element wpadł w pułapkę powtórki z rozrywki. Na pocieszenie można tylko dodać, że nie oni pierwsi i nie ostatni. Choć sprawdzić oczywiście i tak warto. Cztery z minusem.