Muzyczny Disneyland dla dorosłych - relacja i foto z FEST Festivalu

Produkcja festiwali muzycznych w Polsce z roku na rok idzie mocno do przodu. Liczy się dużo więcej niż duża scena i mocny lineup - a doskonale pokazał to Fest Festival, gdzie w tym roku bawiło się ponad 40 000 osób.

Peany na cześć Festa słyszałem już od pierwszej edycji. Szczerze i emocjonalnie zachwalał mi go wtedy m.in. GrubSon, który festiwali zwiedził już tyle, że nic nie powinno robić na nim wrażenia. A zapewniał, że koniecznie powinniśmy odwiedzić Park Śląski, bo sednem tego wydarzenia jest klimat stworzony na miejscu.

W końcu w tym roku udało się jakoś zgrać kalendarze i zawitać do Chorzowa. I co?

I muszę podpisać się pod wszystkimi pochwałami. Ekipa Follow The Step stworzyła pod Stadionem Śląskim osobny wszechświat, mikroklimat dopracowany w najmniejszych detalach, który wciąga od samego wejścia i nie pozwala ani na chwilę wyjść z nastroju. Ogromne wrażenie robi produkcja scen i gra świateł - od zbudowanego w większości ze świateł maina, który mieni się wszystkimi kolorami zależnie od koncertu, przez futurystyczne ekrany-kostki na Tent Stage, po Arena Stage, gdzie światła punktowe atakują na całej długości namiotu. Wszystko to pozwala zanurzyć się w klimat i jeszcze pełniej go poczuć. Ale największe wow robi to, co jest pomiędzy. Cała przestrzeń zaaranżowana tak, by w ciągu dnia być strefą relaksu, a w nocy... trasą psychodelicznego lotu.

Przytoczę jeden przykład. Pierwszego dnia krążyliśmy po terenie, idąc z jednej sceny na drugą, gdzie tego dnia dominowała tam elektronika. Nagle na leśnej trasie (oczywiście wśród neonów i specjalnych świateł) usłyszeliśmy znajome dźwięki "Day N Nite" Kid Cudiego i Crookers. Postanowiliśmy podążać za dźwiękiem... By dotrzeć na scenę musieliśmy przejść między drzewami, minąć ogromne pajęczyny tworzące mały labirynt oraz kilkumetrowe świecące grzyby - w końcu zza drzew wyłoniła się scena Red Bulla, która w tym momencie zmieniała klimat na bardziej rapowy (propsy dla DJ'a który grał tam około 2-3 w czwartkową noc). Gdy chcieliśmy odwiedzić elektroniczne rejony, czyli kręgi taneczne i Eden Stage to między drzewami mijaliśmy za to scenografię w typowo greckim stylu, tak samo wyglądał wystrój całej sceny. Jednej z kilkunastu, które znalazły się na terenie.

Całość sprawiała wrażenie jakbyśmy nie byli na festiwalu a w jakimś muzycznym Disneylandzie dla dorosłych, gdzie zamiast domka Myszki Miki czekają na nas photo-pointy takie jak wielkie ważki, grzyby, pajęczyny, zaskakujące co chwilę i dopełniające klimat. Tak jak świecące roboty tańczące na trasie i wiele innych elementów. Po prostu wchodziłeś do całego świata, w którym muzyczne sceny były głównym, ale nie jedynym punktem. Podejście takie można było oglądać na filmach np z Tomorrowlandu, może tylko cieszyć, że dociera i do nas, bo to zupełnie inny feeling obcowania z muzycznym festiwalem. Ciekawie rozłożona była też kolejność, bo gdy główne sceny zaczynały już około 14:00 i kończyły koło północy... to zaaranżowane wśród drzew sceny klubowe dopiero wtedy się rozkręcały, a muzyka grała na nich aż do 7 rano. Najbardziej wytrwali mogli więc bawić się nieprzerwanie przez 17 godzin każdego dnia.

Ale żeby nie było tylko o otoczce - to robotę robił też mocno przekrojowy line- up, w którym po sobie potrafili wystąpić Rudimental, Beata z Bajmem oraz Sokół. Było rzecz jasna dużo różnorodnej elektroniki (na czele z klasykami pokroju Scootera i Armanda Van Heldena), ale też sporo nowych twarzy z mainstreamu czy sceny alternatywnej oraz raperów - od legend (Sokół, Kaliber 44) czy brudniejszego klimatu dla koneserów (1988 z Ruletą) po hity łączące rap z brzmieniem klubowym (Mr. Polska, Young Leosia). Były też ciekawe postacie ze sceny światowej - energetyczny Brytyjczyk slowthai, barwni i viralowi BBno$ czy Ashnikko, fenomenalni oldboye z duetu Pete & Bas oraz dysponujący mocnym warsztatem i mega hitem na koncie ("Astronaut In The Ocean") Australijczyk Masked Wolf, z którym udało nam się zresztą porozmawiać przed występem. Mnie jednak najbardziej pozamiatał występ Rudimental, w aurze zachodzącego nad sceną słońca. Spodziewałem się DJ seta (w końcu to czwórka DJ'ów-producentów), a otrzymałem kipiące groovem show z livebandem i wokalistkami, które oprócz drum'n'bassu przemycało mnóstwo soulowo-funkowych wibracji i po prostu świetnej zabawy. "Waiting All Night" w tym wykonaniu i otoczce uderzało chyba jeszcze mocniej niż w oryginale, a Brytyjczycy z miejsca wskoczyli do ścisłego topu koncertów, które widziałem w ostatnich latach.

Żeby Was za długo nie zanudzać w ostatnie wakacyjne dni - za rok w pełni polecamy odwiedzić Fest Festival. Klimat jest tam niepodrabialny i potrafi wciągnąć po uszy, a wizualna oprawa scen sprawia, że wszystko wygląda potężnie - jeśli lubicie poskakać po różnych muzycznych brzmieniach to będziecie mieli do tego świetną okazję, ale nawet z nastawieniem "tylko rap" czekają Was 4 udane wakacyjne dni. My za rok na pewno wpadamy ponownie.

Poniżej nasza fotorelacja - zdjęcia od 1 do 93 wykonał Young Sandi, a od 94 do 139 Jakub Szarzyński

Galeria

Eryk
Miejscówka kozacka.Rapowa scena bez łał.Orange w tym roku pozamiatał moim zdaniem.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>