Nipsey Hussle - bohater z osiedla (felieton)
Trudno mi w to uwierzyć, że on nie żyje. To był mój ulubiony raper z zachodniego wybrzeża. Był jednym z tych artystów, którzy w tej dekadzie doprowadzili do drugiej złotej ery w hip-hopie.
Jako nastolatek opuścił babciny dom i wstąpił do Rolling’60, gangu działającego pod skrzydłami Crips. Mieszkał i żył na Crenshaw - osiedlu w L.A. z jednym z najwyższych wskaźników przestępczości. Muzykę zaczął wydawać w 2005 roku. Od 2009 roku i gościnnym udziale na albumie Snopp Dogga zaczął być rozpoznawalny dla szerokiej publiczności. Po przejściach i rozstaniu z Epic Records postawił na niezależność i otworzył własny label – All Money IN, budując od zera własną markę. W 2013 wydał mixtape "Crenshaw", którym skupił uwagę całej branży. Cena za sztukę? 100 dolarów, nakład limitowany. 100 z 1000 sztuk własnoręcznie wykupił Jay-Z. To moim zdaniem prawdopodobnie najlepszy mixtape w tej dekadzie.
Nipsey umiał prostymi słowami nadawać zupełnie nowy kontekst oraz znaczenie powszechnie znanym wyrażeniom, z pasją i odpowiednim luzem opisywał rzeczywistość swojego osiedla, a dodatkowo posługując się świetnie dobranymi porównaniami potrafił wywoływać skrajne emocje u słuchacza. Miał do tego odpowiednią charyzmę w głosie oraz wyjątkowe flow, które idealnie pasuje do piszczałek, bębnów, klasycznego i nowego gangsta rapu czy g-funku. No i oczywiście bagaż przeżyć i własnych obserwacji. W zeszłym roku wydał swój pełnoprawny debiut „Victory Lap”, za który zebrał nominację do Grammy. Pisałem wtedy, że Nipsey Hussle założył koronę króla rapu z westcoast i pewnie długo jej nie odda. Nosił ją 13 miesięcy. Nie oddał, została mu zabrana w najbardziej brutalny sposób z możliwych. Razem z jego życiem.
To boli, bo jego rozwój zaskakiwał. Był dojrzalszy, pewniejszy, ale nadal wyjątkowo błyskotliwy i dumny z tego, że jest inny, niż większość otaczających go raperów. On żył na swoim osiedlu i o tym rapował. Potrafił to robić w tak uniwersalny i perfekcyjny sposób, że jego problemy i obserwacje były postrzegane jakoproblemy całej Ameryki. Widział i rozumiał więcej. Umiał o tym mówić jak nikt inny. Był fenomenem. Każdy raper chciał przy nim być by legitymizować swój street credit. Nipsey wiedział czym jest przemoc. Był w gangu, wiedział, że przemoc to codzienność, a często konieczność - równocześnie nie usprawiedliwiał, ani nie gloryfikował. Traktował ją jako element folkloru i realia świata, w którym przyszło mu żyć. Niestety to się na nim odbiło - nie uciekł z tego świata, starał się go zmienić. Dawało mu to motywację, a innym nowe światło na osiedlach pełnych mroku. Nie udało się. Ten świat go stworzył i nie dał się nagiąć jego woli. Finalnie go zabił. Często filmy z Hollywood w Los Angeles mają Happy End - w tym samym mieście kariery raperów z Crenshaw czy Compton często kończą się zupełnie inaczej. Jego niestety skończyła się klasyczną kliszą. Raper z nizin społecznych osiąga olbrzymi sukces, chce dokonać zmian systemowych, z jego zdaniem zaczyna się liczyć kraj i? I nagła śmierć. Zostaje pustka. I rozgoryczenie. I kolejny raz uczucie bezsilności i chęć zrozumienia dlaczego.
Był sobą do końca. Nie wyprowadził się poza osiedle, nie miał zastępu ochroniarzy. Podobnie jak Gucci Mane na Zone 6 w Atlancie, tak Nipsey na Crenshaw w Los Angeles - są i byli na zawsze ze swoim osiedlem. Obaj są związani ze swoim domem i nie potrafili oddychać pełną piersią nigdzie indziej. Tego pierwszego wpędziło to na wiele lat do więzienia. Od Nipseya los zażądał najwyższej zapłaty. Zginął w wieku 33 lat, wielokrotnie postrzelony, przed własnym sklepem który osobiście otworzył na Crenshaw w 2017 roku. Na oczach swojej córki. Wg. wstępnego raportu policji to porachunki gangów. Coś czym Nipsey Hussle żył od prawie 20 lat i co próbował oddolnie zmieniać. Coś czym był naznaczony. To olbrzymia strata dla całej kultury hip-hop. On był w swoim prime time. Choć to nic nowego dla hip-hopu, że jego największe talenty odchodzą zbyt szybko. Niestety. Miesiąc temu mieliśmy dwudziestą rocznicę śmierci BIG L. Dwadzieścia lat, kilka tysięcy kilometrów różnicy, obaj mieli najlepsze przed sobą. Śmierć Big L w ’99 oraz śmierć Nipsey Hussle w ’19 to wielka strata. Niestety po tych dwóch cwaniaków z osiedla Kostucha przyszła zdecydowanie za szybko. Najlepsze albumy miały nadejść. Nie nadejdą. Koniec. Nipsey Hussle będzie z nami długo. Jego muzyka i dziedzictwo przetrwają dekady. To pewne. Również pewne jest to, że z perspektywy mieszkańca Crenshaw, Zone Six czy Inglewood nic się nie zmieni. I śmierć będzie przychodzić po kolejnych i kolejnych. Kultura przemocy i jej każdy owoc. Dzisiaj jest mi przykro. I pewnie niedługo, niestety, będzie mi przykro kolejny raz...