J. Cole "4 Your Eyez Only" - recenzja
Na poprzednim albumie J.Cole’a "2014 Forest Hills Drive" motywem przewodnim zdawało się być rozczarowanie, jakie pochodzący z Fayetteville raper poczuł, gdy już osiągnął upragniony sukces i poznał rapowy show biznes od środka. Właśnie to rozczarowanie stało się dla niego bodźcem do opuszczenia Nowego Jorku i powrotu do rodzinnego domu w Karolinie Północnej. Równo dwa lata po wydaniu tamtej płyty Jermaine powrócił z "4 Your Eyez Only", czyli płytą prawdopodobnie najbardziej dojrzałą i ambitną w jego dotychczasowej dyskografii, a zarazem taką, która momentami uwypukla błędy pojawiające się już na jego wcześniejszych krążkach.
Najnowszy album Cole’a to przede wszystkim stosunkowo krótki i treściwy (jedynie 10 utworów łącznie dających około 44 minuty muzyki) materiał w głównej mierze traktujący o nierówności społecznej, brutalności policji, czy o obecnym niemal w każdym numerze temacie śmierci. Już otwierające płytę „For Whom the Bell Tolls” to przygnębiający obraz człowieka pogrążonego w beznadziei, a nawet trapionego przez myśli samobójcze („Tired of feeling low even when I’m high / Ain’t no way to live, do I wanna die?”). W podobnym tonie utrzymane jest „Immortal”, które nie tylko opowiedziane jest z perspektywy osoby uwikłanej w handel narkotykami, ale także stanowi komentarz na temat losu młodych Afroamerykanów („They tellin’ niggas sell dope, rap or go to NBA / It’s that sort of thinkin’ that been keepin’ niggas chained”).
Jednym z największych atutów "4 Your Eyez Only" jest to, że album ten jest w gruncie rzeczy zbiorem osobistych przeżyć, ale można (a nawet powinno się) go również postrzegać jako swoisty komentarz społeczno-polityczny. Bardzo dobrym przykładem udanej próby łączenia tych dwóch płaszczyzn jest zdecydowanie najlepsze na płycie „Neighbors”, gdzie Cole przywołuje autentyczną historię nalotu funkcjonariuszy SWAT na jego domowe studio po tym jak jego sąsiedzi zgłosili podejrzenie, że raper wraz ze swoją ekipą zamieszani są w produkcję i handel narkotykami. Jednakże najbardziej poruszającym, a zarazem najistotniejszym momentem płyty jest zamykający ją utwór tytułowy, w którym okazuje się, że "Eyez" możemy traktować nie tyko jako relację z życia Jermaine’a, ale również jako historię jego zmarłego przed kilkoma laty przyjaciela.
Na swoim najnowszym albumie pochodzący z Karoliny Północnej raper zadbał również o to, aby znaleźć przeciwwagę dla tych bardziej melancholijnych i ciężkich numerów. Do tego typu utworów zaliczyć można np. bardzo ładne, choć nieco ckliwe „She’s Mine Pt. 1” oraz „Pt.2”, czyli piosenki skierowane odpowiednio do swej żony i nowo narodzonej córki. W podobnej tematyce osadzone jest również najsłabsze na płycie „Foldin Clothes”, które nie tylko nie wnosi zbyt wiele do stworzonej przez Cole’a historii, ale także odstaje od reszty pod względem tekstowym. To samo zresztą można powiedzieć o „Deja Vu”, gdzie opowieść o rodzącym się uczuciu mogłaby zostać przedstawiona zdecydowanie bardziej ciekawie i dogłębnie.
Już na poprzednich płytach Jermaine pokazywał, że należy do grona tych raperów, którym bardzo naturalnie przychodzi łączenie fascynacji trueschoolowym brzmieniem wczesnych lat ’90 z bardziej nowoczesną produkcją. Nie inaczej sprawa wygląda na "Eyez", przez co album ten brzmi dokładnie tak, jak można się było spodziewać, a co za tym idzie jest dosyć przewidywalny. Jedynym novum, jakie tu słyszymy jest bardzo obszerne wykorzystanie partii żywych instrumentów w większości znajdujących się na płycie utworów. Wydawałoby się, że te żywe brzmienie basu, klawiszy, gitar, czy skrzypiec sprawi, że aranżacje zyskają tu na dynamice, wyrazistości czy polocie. Niestety potencjał tych podkładów nie został do końca wykorzystany, a i sam Cole zdaje się być niechętny wobec jakichkolwiek prób eksperymentowania.
Mimo że nowy album Cole’a zapewnia przyjemny odsłuch, to jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że artysta mógł z niego wycisnąć nieco więcej. "4 Your Eyez Only" z pewnością usatysfakcjonuje fanów Jermaine’a, ale czy przekona słuchaczy, którzy nie są mu przychylni? Nie jestem do końca przekonany, chociaż patrząc na ostatnie wyniki sprzedaży tej płyty, wygląda na to, że Cole nie musi już nic nikomu udowadniać. Czwórka.
*************************
ECHO Z REDAKCJI:
Michał Zdrojewski - J. Cole bardzo wysoko podniósł sobie poprzeczkę świetnym "2014 Forest Hills Drive". Moim zdaniem "4 Your Eyes Only" przeskoczył jakościowo poprzednika. Świetny otwierający kawałek sprawia, że od początku mamy świadomość, że Cole nagrał bardzo emocjonalny projekt. Właśnie "For Whom The Bell Tolls" oraz tytułowy utwór podobają mi się najbardziej. Szef Dreamville Records nie uchronił się jednak od słabszych momentów. Po mocnym początku płyty przyszedł czas na monotonne i po prostu nie przykuwające uwagi "She's Mine pt.1" oraz "Change". Dwa takie wypełniacze w środku płyty zawierającej zaledwie 10 utworów nie powinny mieć miejsca u MC tej rangi. Na szczęście wraz z bardzo dobrym "Neighbors" album wraca na właściwy tor. "4 Your Eyes Only" generalnie oceniam na bardzo duży plus - świetny koncept, wyjątkowo dobry dobór produkcji, genialny storytelling i ciekawe spojrzenie J. Cole'a. (5/6)