Ten Typ Mes "AŁA." - recenzja
Na ostatnim solowym albumie Tego Typa Mesa „Trzeba było zostać dresiarzem” pojęciem kluczowym była prostota, która objawiała się zarówno w warstwie brzmieniowej, jak i tekstowej. Z wyjątkiem kilku utworów, płyta ta była oparta w dużej mierze o typowo hip-hopowe podkłady, które stanowiły tło dla opisu polskiej rzeczywistości i jej nieodłącznych elementów w postaci Januszy, spiętych dresiar i ochroniarzy Patryków. Pod tym względem „AŁA.” jest pewnym odejściem od ostatniej solówki rapera. Oczywiście Mes nadal stawia siebie w pozycji obserwatora otaczającej go rzeczywistości, lecz tym razem dużo większy nacisk położony został na jego poglądy i punkt widzenia. Muzycznie album ten jest najbardziej alternatywną, a zarazem najmniej hip-hopową rzeczą w dorobku warszawiaka.
Można powiedzieć, że w sferze tekstowej nowa płyta Piotra jest pewnego rodzaju kompromisem pomiędzy „TBZD” a tym, co mogliśmy usłyszeć na „Kandydatach na szaleńców.” Nowe dzieło Mesa to zbiór obserwacji wrażliwego na dźwięki i ludzi faceta, który codziennie siłuje się z tą bolesną pod wieloma względami współczesnością, gdzie – przywołując jeden z numerów na płycie – bloger z suchym piórem i recenzent kuchni fusion mają większy autorytet wśród młodych ludzi niż lekarz czy nauczyciel. Mamy tu zatem piosenki o presji, jaką ze sobą niesie codzienna egzystencja, o doświadczeniach z sesji terapeutycznych, o odchodzących w niepamięć ludziach z przeszłości, czy w końcu o tym, jak to jest być debiutującym kierowcą. Bez względu na temat danego kawałka Mes na każdym kroku udowadnia jak szerokim zmysłem obserwatorskim dysponuje, a jego teksty to już nie tylko czysto rapowa forma, ale swego rodzaju miejska publicystyka.
Pomimo tego natłoku poruszanych na „AŁA.” tematów, Mes nigdy nie ma problemów z tym, aby w swoich tekstach zawrzeć ciekawy wniosek lub celne spostrzeżenie, które nie tylko słuchacza zaintryguje lub rozbawi, ale również zmusi do głębszej refleksji. Tak jak np. w rewelacyjnym „Świeżaku” gdzie rapuje o swoim stosunku do smartfonów: „Przywykłem do tego, że bateria trzyma tydzień, w tel się gapię sekundę / Teraz bateria wytrzyma sekundę, zagapię się w tel minie tydzień”. Inna sprawa to umiejętność ciągłego zaskakiwania słuchaczy poprzez nieregularne struktury utworów ("Bledną", "Pytajniki") i nietypowe tematyczno-muzyczne połączenia. Najlepszym przykładem tego drugiego jest „Book Please”, w którym nowoczesny, trapowy bit jest tłem dla wersów traktujących o tym, jak Internet wpływa na ilość przeczytanych przez Mesa książek.
Warszawski raper już na swoich poprzednich albumach pokazał, że jest artystą poszukującym, który na przestrzeni lat zasłużył sobie na miano bodaj największego eksperymentatora na rodzimej scenie. Wydaje się, że na „AŁA.” jeszcze bardziej przesunął on granice rapowego eksperymentu – oprócz nowoczesnego hip-hopu w numerach „Mój Terapeuta”, „Book Please” czy „Przewóz Osób”, ewidentnie słychać tu także inspiracje jazzem, bluesem, klubową elektroniką oraz alternatywnym popem spod znaku Jamiroquai. Ten stylistyczny rozstrzał w połączeniu ze sporą liczbą rozwiniętych pod względem aranżacyjnym numerów sprawia, że można na tej płycie znaleźć ślady prowadzące do „To Pimp A Butterfly” Kendricka Lamara.
Nie da się ukryć, że w swoich próbach stworzenia czegoś nieszablonowego i innego od reszty Mesowi zdarza się czasem odlecieć odrobinę za daleko („W sumie nie różnią się?”, „Nieiskotne”). Mimo tego kombinowania z formą i braku brzmieniowej spójności, ani przez moment nie ulega wątpliwości, że ma on kontrolę nad całością, a jego nowa płyta brzmi dokładnie tak jak sobie zaplanował. Ci, którzy uważnie obserwują jego karierę na pewno widzą, że Mes już od dawna stara się znaleźć balans między szacunkiem hip-hopowego środowiska a uznaniem szerszej publiczności. Oby „AŁA.” zostało docenione przez obie te grupy, bo zdecydowanie na to zasługuje. 5/6