Flatbush ZOMBiES "3001: A Laced Odyssey" - recenzja

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2016-05-16 17:00 przez: Jędrzej Pawłowski (komentarze: 2)

Najnowsza płyta Flatbush ZOMBiES rozpoczyna się słowami "In a world full of haters stands a single group who clearly seperate themselves from the rest". Opis ten idealnie pasuje do pochodzącego z Brooklynu zespołu, w którego skład wchodzą Meechy Darko, Zombie Juice oraz Erick the Architect. Z twórczością "zombiaków" zetknąłem się po raz pierwszy w 2012 roku, kiedy wydali swój debiutancki mixtape "D.R.U.G.S." Już wtedy dali się poznać jako bardzo ekscentryczne osobowości, których największymi zaletami były oryginalność, charyzma i pomysł na siebie. Przełom nadszedł rok później wraz z premierą ich drugiego niezależnego wydawnictwa "BetterOffDEAD", które sprawiło, że ci trzej wariaci stali się jedną z moich ulubionych grup zza Oceanu. Nic zatem dziwnego, że miałem spore oczekiwania wobec ich oficjalnego studyjnego debiutu, który światło dzienne ujrzał 11 marca.

Premiera "3001: A Laced Odyssey" poprzedzona była dwoma świetnymi singlami "Bounce" oraz "This Is It", które są bez wątpienia wyróżniającymi się utworami w przekroju całej płyty. Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza ten pierwszy numer, gdzie dosyć ponury bit służy za tło dla raperów opowiadających o swym zamiłowaniu do marihuany i substancji psychodelicznych. Oprócz tego, dużo miejsca poświęcono również tematowi skorumpowania nowojorskiej policji. Kolejnym udanym utworem jest nostalgiczne, a wręcz żałobne "R.I.P.C.D.", w którym poruszony został bardzo aktualny problem, jakim jest odchodzenie od fizycznych nośników z muzyką na rzecz portali streamingowych. Z kolei w "A Spike Lee Joint" raperzy celebrują swoją artystyczną niezależność, dzięki której mogą realizować własną wizję bez chodzenia na kompromisy z przemysłem muzycznym. Podoba mi się także ostatni na albumie "Your Favorite Rap Song", w którym prosty, klasyczny podkład daje artystom spore pole do pokazania swych umiejętności technicznych.

W kwestii samego rapu najbardziej wybijającą się postacią jest Meechy Darko, którego charakterystyczny, chropowaty głos w połączeniu z umiejętnością zmiany tonacji i tempa nawijki robi niesamowite wrażenie. Zresztą jego teksty są równie nietuzinkowe. Już w pierwszym na płycie "The Odyssey" Meechy popisuje się wersami w stylu: "My only mission is to burn in hell and not in prison / That's why I'm spitting shit that make Jesus question religion". Wow. Oczywiście nie oznacza to, że jego dwaj koledzy nie trzymają wysokiego poziomu. Wręcz przeciwnie, każdy z członków zespołu ma swoją własną, wyrobioną stylówkę, która dopełnia ogólną charakterystykę grupy. Podczas gdy, Zombie Juice imponuje luzem i grami słownymi, Erick The Architect odpowiada za większość refrenów, a przede wszystkim wyprodukował wszystkie bity na album.

Trzeba przyznać, że brzmienie płyty idealnie pasuje do jej tytułu, który jest nawiązaniem do klasycznego filmu Stanleya Kubricka pt. "2001: A Space Odyssey". Znajdujące się tu podkłady są bardzo przestrzenne, a do tego wyraźnie nawiązują do klasycznej, boom-bapowej stylistyki z lat 90 typowej dla takich ekip, jak Boot Camp Click czy Gravedigazz. Z pewnością na korzyść "3001: A Laced Odyssey" przemawia również fakt, że jest to album bardziej spójny i równiejszy od poprzednich dokonań zespołu.

Jednakże, moim zdaniem, brakuje na tej płycie bardziej eksperymentalnych, mrocznych i abstrakcyjnych elementów, które mogliśmy usłyszeć na rewelacyjnym "BetterOffDEAD". Mam tu na myśli środkową część albumu, a w szczególności takie utwory, jak "Fly Away", "Smoke Break (Interlude)" oraz "Good Grief", które są dosyć rozczarowujące biorąc pod uwagę możliwości tria z Brooklynu. Mimo, że spodziewałem się trochę więcej po tym albumie, to jest on całkiem udany, jak na debiut i mam nadzieję, że Meechy, Juice i Erick zdobędą należny im rozgłos. Po prostu są oni zbyt dobrzy i oryginalni, żeby pozostać w cieniu innych nowojorskich ekip pokroju A$AP Mob, czy Pro Era. Czwórka.

purpleswag96
moim zdaniem to najbardziej charakterystyczna grupa za oceanem. rowniez spodziewalem sie czegos wiecej po debiucie, ale nie jest zle. propsy za nadrobienie zaleglosci w recenzjach ostatnio, ale i tak czekam na notke o najnowszym yeezusie.
peter.a

Zgadzam sie z recenzją. Bardzo fajny album jednak kilka kawałków psuje odbiór. Mimo wszystko wielki + za brak sztampy, dodatkowo niektóre wejscia meechiego urywają dupsko. Szczególnie to w rip cd. Skillowo wszyscy zrobili mega progress szczególnie Arc (This is it!!!), jednak czasami wkurza mnie juice i jego płytkie rozkminy typu "high like the sun" no ale pare razy też zniszczył. Jest dobrze czekam na wiecej. :)

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>