Machine Gun Kelly w Warszawie czyli wiąż sznurówki i za nic nie przegap tego koncertu
To naturalny mechanizm, że po 14 latach słuchania rapu coraz mniej rzeczy autentycznie mnie porywa, pozwala wyjść poza oceniające ramy i wrócić do pozycji zajaranego dzieciaka, a jeszcze mniej trafia w emocjonalny punkt i przyprawia o ciary. Ten gość jak mało kto spełnia wszystkie te warunki...
Moją uwagę skupił po raz pierwszy, gdy dotarły do mnie wieści, że raper Machine Gun Kelly jako 21-latek zastąpił parę lat temu LeBrona Jamesa w roli idola i dumy Cleveland, gdy miasto wyklęło go za przejście do Miami. W Polsce raperów, którzy dotarli do takiego statusu na skalę swojej miejscowości jest paru na krzyż - Peja, Liroy, O.S.T.R., może Te-Tris, KęKę i Bisz. A tutaj raper przed debiutem? W takim wieku? Jednak gdy wgryziecie się w jego dorobek złapiecie w mig, że nie ma tu miejsca na przypadek, tak jak w tym, że jego naczelne hasło "Lace up" fani hurtem wrzucają sobie pod skórę.
Lace up - czyli zawiąż sznurówki, tutaj w znaczeniu bądź gotów do biegu i walki o swoje, zaciśnij zęby i przyj do celu. Wystarczy obejrzeć jak reagują na to jego słuchacze w "See My Tears", żeby mieć ciarki. Czemu aż tak mocno trafia tym do fanów? Bo wyczuwają, że nie ma tu ani grama fałszu. "Started from the bottom" jest u niego pozbawione jakiejkolwiek metafory, liczne przejścia z młodości odcisnęły piętno, a charakterny dzieciak wbrew wszystkiemu dotarł tam, gdzie nie widział go nikt. Do tego dotarł tam bez układzików, tracenia jaj i dopasowania się do realiów. To wciąż ten sam zbuntowany dzieciak, który nie boi się mówić rzeczy trudnych i niepopularnych, udowadniając, że punkowa natura to nie żaden image. Kto inny wytknąłby wytwórni przed premierą debiutu, że nienawidzi jednego z głównych singli bo narzucili mu dogranie się do bitu z refrenem gościa, którego nie zna, a przystał na to dopiero, gdy zobaczył, że przez jego upór kolejni pracownicy tracą pracę? Kto inny zirytowany przekładanym terminem premiery drugiego albumu wypuściłby ostentacyjnie mixtape "Fuck It"?
"Ciężka przeszłość, bagaż doświadczeń, poczucie niesprawiedliwości, buntu, reprezentowanie społecznych nizin i walka o ich prawa. A zarazem zamiast ślepego narzekania - moc w parciu po swoje, zarażaniu motywacyjnym nastawieniem i pociąganiu za sobą tłumów. Dołóżmy do tego maszynowe wyrzucanie linijek, warsztat opanowany do perfekcji i umiejętność poruszania się po każdym bicie i już wiemy, dlaczego jedyne wady MGK'a, które widziałem w komentarzach to "nooo... jest biały i ubiera się jak punk a nie raper". Czy mamy do czynienia z mrocznymi numerami z pazurem, czy lekkimi motywatorami, czy braggowymi bangerami czy mocno osobistymi refleksjami - w każdej tej formule MGK ma do pokazania i zaoferowania wiele." - pisałem 2 lata temu w recenzji "Black Flag" i nadal mogę się pod tym podpisać.
Potężny ładunek dzikiej i nieokiełznanej energii to też to, co sprawia, że przegapić sobotniego show po prostu nie można, jeśli nie chce się pluć sobie potem w brodę. Od początku kariery Kells robił na scenie prawdziwy sajgon (obejrzyjcie "Welcome to the rage"!) i z tego, co widzę na licznych filmikach - nie przestał. Skoki w publikę z rusztowań czy budek ochroniarskich nie patrząc na wysokość, czasem z saltem, pływanie w publice by wedrzeć się na balkon i skoczyć z niego w tył, szalone pogo, make-outy z fankami... W tłumie czuje się jak ryba w wodzie i chyba dopiero wtedy uwalnia 'pełną moc', oddając ludziom całą energię, którą dostanie. Co będzie działo się gdy na sali z kilkoma tysiącami osób wleci na żywo "Wild Boy"? Nie wiem, ale odliczam dni. Widzimy się pod sceną (a potem na afterze), koniecznie z dobrze zawiązanymi sznurówkami...
Koncert - Warszawa, Hala Koło (wydarzenie FB)
Afterparty - Warszawa, BAL (wydarzenie FB)
Invincible, tutaj news o tym na HipHopDX: http://hiphopdx.com/news/id.20255/title.machine-gun-kelly-reveals-that-h...