Kendrick Lamar "To Pimp a Butterfly" - recenzja
"Tak się zamyka grę".
Po pierwszym odsłuchu "To Pimp a Butterfly", postanowiłem, że na 100% umieszczę w recenzji te słowa... Zafascynowany tym albumem, chciałem obwołać go albumem roku, dekady, chciałem wywyższyć go do panteonu G.O.A.T.ów, postawić go w jednym rzędzie z "Illmatikiem" czy "Ready to Die", odlać z czystej platyny monument na cześć K.Dota, a zaraz potem kopsnąć się do Cleveland i błagać włodarzy Rock and Roll Hall of Fame, aby czym prędzej unieśmiertelnili Kendricka w ich rankingu.... Nawet, jeśli to nie do końca jego gatunek muzyki. Jednym słowem - chciałem okrzyknąć "TPAB" KLASYKIEM przez wielkie K.
Hol' up, hol' up - zmitygowałem się jednak po chwili. Czy ty aby nie przesadzasz? Po pierwszym odsłuchu chcesz ogłaszać album nowym "Illmatikiem"? Wiem, że masz wrodzoną skłonność do przesady, widać to po tekstach - ale jako recenzent masz obowiązek podejść do krążka profesjonalnie. Przesłuchaj jeszcze kilka razy. Prześledź uważnie teksty. Wsłuchaj się w podkłady. Naostrz pióro, i opisz to. I po głębokim przemyśleniu odpowiedz na pytanie - czy "To Pimp a Butterfly" to album doskonały?
Po pierwsze: jak brzmi "TPAB"? Absolutnie fenomenalnie, z przyjemnością odnotowuję. "To Pimp..." to pod tym względem album diametralnie różny od hitowego poprzednika, też przecież znakomitego, harmonijnie łączącego ówczesne mainstreamowe trendy z korzennym, westcoastowym vibe'em, wywodzącym się z rodzinnych stron Kendricka (do dziś zbieram szczękę z podłogi, gdy słucham "m.A.A.d City" z MC Eihtem...). "TPAB" odrzuca niemal całkowicie ten "nowoczesny" pierwiastek, sięgając jeszcze dalej, poza hip-hop, ku przeróżnym gatunkom muzycznym - tworząc kompleksowy i zapierający dech w piersiach koktajl i najwspanialszy hołd złożony szeroko pojętej "czarnej muzyce", jaki można sobie wyobrazić. Otwierający album "Wesley's Theory" to soczysty funk, żywcem przeniesiony z lat 70., z wyczyniającym rzeczy nie do opisania Thundercatem na basie - i gościnnym udziałem samego prezesa Zielonego Parlamentu - George'a Clintona. "For Free?" Niesamowity, dziki free jazz, w połączeniu z abstrakcyjnym spoken-wordem K.Dota. "King Kunta"? Bujający rytm, spotkanie funku a'la James Brown z prażonymi w kalifornijskim słońcu beatami DJ'a Quika. "Momma". Ciepłe, jazzowe dźwięki, ujarzmione w charakterystyczny, glitchowaty off-beat (byłem święcie przekonany, że ten dekokt wyszedł spod rąk Flying Lotusa... I myliłem się! Knxwledge, Taz Arnold, wyrazy uznania). "How Much a Dollar Cost?" Dostojne pianino połączone z frenetycznymi trąbkami, a dodatkowo - gościnny występ legendy soulu Rona Isleya. Korzenny boom-bap w "Complexion" (zaiste, czuć w nim rękę Piotra Skały) czy "Hood Politics", smak Dillowych Pączusiów choćby w "Institutionalized", soul, r&b (Bilal na tym albumie wymiata, bez dwóch zdań), kapka afrobeatu Feli Kuti w jazzowej interpretacji - nawet szczypta dancehallu w postaci energicznego refrenu Assassina na singlowym "The Blacker the Berry".... To wszystko, i jeszcze więcej. Absolutnie uwielbiam muzykę "TPAB" za to, iż jest dopracowana w najdrobniejszych szczegółach - a jednocześnie zdaje się żywa, nieokiełznana, organiczna... I wspaniale dopasowuje się do treści albumu, nadając Kendrickowym rozważaniom na temat czarnoskórego społeczeństwa dodatkowej głębi.
(Znakomite są też partie wokalne, zwłaszcza te żeńskie - Anna Wise w "These Walls", Lalah Hathaway w intrze "The Blacker the Berry", czy - szczególnie! - śpiewy w albumowej wersji "i"...)
Sercem "Motyla" jest jednak gospodarz i treść przezeń przekazywana. I tu Kendrick nie zawodzi, prezentując dużo bardziej rozbudowaną historię od tej zawartej na "GKMC" -"To Pimp a Butterfly" to wielowątkowa kompozycja, opowieść o życiu Kendricka po ogromnym sukcesie poprzedniego albumu, po "awansie" na hip-hopowe szczyty. Myślicie, że życie idola i numeru 1 w hip-hopie usłane jest różami? Błąd. Choć Kendrick jest gwiazdą, potomkiem królów, zewsząd czyhają na niego pułapki, jest niewolnikiem zgniłego do szpiku kości przemysłu muzycznego (pamiętacie, jak nawijał o tym na "HiiiPower"?) - jak i Wuja Sama. Jest królem-niewolnikiem - King Kunta, chcącym wyrwać się z tego przeklętego więzienia, odrzucić pokusy pieknej Lucy (kim jest Lucy? Zapraszam do odsłuchu...). "Good Kid" wyrusza w podróż, by znaleźc odpowiedź, by odnaleźć spokój w "Mad World".
Niezmiernie poruszającym momentem jest "u" - Kendrick w absolutnie najniższym punkcie, pokonany i zdruzgotany, pełen wątpliwości, przygnieciony sławą walczący z ogarniającą go czarną otchłanią depresji... Z każdą sekundą track staje się coraz bardziej mroczniejszy, z każdą chwilą nasz protagonista coraz bardziej pogrąża się w beznadziejnej walce z własną psyche, jego głos przeradza się w łkanie, słychać w końcu szczęk kieliszków... Co od razu nasuwa skojarzenia ze słynnym "Swimming Pools". Niezmiernie cieszy mnie fakt, że Kendrick umieścił na "TPAB" sporo odwołań do "Good Kid...", że ustanowił pewną ciągłość zdarzeń - najbardziej ewidentne jest to w "These Walls" - prawdopodobnie najbardziej, obok "u", mrocznym utworze albumu, jednoczesnie niesamowitej metaforze i zaskakującym storytellingu, kontynuującym historię zapoczatkowaną na poprzednim krążku.
Całe szczęście, że odpowiedzią na depresję "u" jest "i" - radosny, żywy track, hołd dla wspomnianego Rona Isleya i jego Braci (co ciekawe, wcale nie samplowany - producent Rahki i Kendrick zgromadzili grupę muzyków, którzy dokładnie otworzyli hit "Who's That Lady?" The Isley Brothers!), zwieńczenie poszukiwań Kendricka, zawierające proste, uniwersalne - lecz jednocześnie jakże niekiedy skomplikowane do zrealizowania przesłanie! Kontynuując tradycję z "GKMC", Kendrick nieco namieszał ze swoimi singlami nr 1 z albumu - i zamiast teledyskowej wersji "i" mamy na albumie - moim zdaniem znacznie ciekawszą i lepiej brzmiącą (ta gitara!) - wersję "live". Z pewną niespodzianką...
"Kronika Kendricka" w drodze do odkupienia zahacza o mnóstwo innych wątków - to w równie znacznym stopniu opowieść o współczesnym afroamerykańskim społeczeństwie, o wciąż obecnym w Ameryce rasizmie (choćby znakomite "Complexion" poruszające problem dyskryminacji ze względu na kolor skóry - uwielbiam fakt, że jedną z najbardziej celnych zwrotek całego albumu wygłasza kobieta i jedyny rapujący gość na "TPAB" - Rapsody), o mieszkańcach getta i ich zgubnej mentalności (You can take your boy out the hood, but you can't take the hood out of homie - nuci, w stylu Slick Ricka, Snoop w "Institutionalized"), o poszukiwaniu własnych korzeni.. (fascynująca zwrotka w "Momma", spotkanie z młodym chłopcem z Compton - "Kendrick, you do know my language/You just forgot because of what public schools had painted) "To Pimp a Butterfly" to wymykająca się jednoznacznej interpretacji, monumentalna, wielowątkowa opowieść, zwieńczona epilogiem, który przejdzie do legendy - "Mortal Man". Dyskusja z duchem (?) jednego z najważniejszych i najlepszych raperów w historii znakomicie spaja wszystkie wątki albumu - plus oferuje fascynującą konfrontację dwóch światopoglądów.
Jest li "To Pimp a Butterfly" owym objawieniem, doskonałością, Esencją Czystą, jednym albumem, by wszystkimi rządzić? Czy zasługuje na wielce zaszczytną, popkillerową szóstkę, przyznawaną jedynie absolutnie najwyższej jakości materiałom? Rozumiem, dlaczego niektórzy psioczą na ten album - nie jest to następca "GKMC", jaki wyobrażało sobie wielu, nie ma tu wbrew pozorom tak wielu przebojowych sztosów w rodzaju "Bitch Don't Kill My Vibe" czy "Swimming Pools". To album, który najlepiej słuchać w całości - ba, powinienem raczej napisać, że jest to jedyna słuszna opcja. Wszak każdy track to element układanki, większego konceptu - słuchanie go "na wyrywki" mija się z celem. Faktem jest również, iż nam - przeciętnym słuchaczom, wychowanym w Polsce, w zupełnie innych realiach - raczej trudno utożsamić się z tym albumem, z jego analizą afroamerykańskiego społeczeństwa, z licznymi odniesieniami do tzw. black history. Użyję więc nieco wyświechtanej już recenzenckiej frazy - nie jest to album dla każdego, na każdą okazję.
Co sądzę ja? Nieważne, czy mogę się z nim utożsamić, czy nie, nieważne, czego oczekiwałem po następcy "GKMC" - uważam, że "To Pimp a Butterfly" to album fenomenalny. Właściwie bezbłędny. Cudowny muzycznie, przypominający ukochane przeze mnie dzieła Soulquariansów; pomysłowy i brawurowo napisany i zrealizowany, z rozmachem i inteligencją, których próżno szukać w jakiejkolwiek innej pozycji z ostatnich lat. Tak. Uważam, że ocena 6 należy mu się bezapelacyjnie. Wybacz, Lupe - "Tetsuo & Youth" wymiata jak mało co, i na serio zastanawiałem się, która z płyt jest lepsza... Uznaję jednak wyższość wielowymiarowości, spójności i muzycznej perfekcji albumu Kendricka. Tak, uważam, że "TPAB" zasługuje na miano "klasyka" - czas pokaże, czy ów tytuł otrzyma. Jedyny problem, jaki widzę z "TPAB", to ten, że... w żaden sposób nie mogę sobie wyobrazić, jaki będzie następny album Kendricka, jak K.Dot zamierza przeskoczyć poprzeczkę, którą sobie zawiesił... Zobaczymy. Wierzę, że Król jeszcze nas zaskoczy.
Tupac powiedział niegdyś: "Nie mówię, że zmienię świat. Gwarantuję jednak, że wpłynę na umysł, który ten świat zmieni". Być może zaiste będziemy świadkami, jak ów umysł zmieni rap-grę na zawsze...
Aha, byłbym zapomniał....
Tak się zamyka grę.
*******************
ECHO Z REDAKCJI:
Rafał Samborski: O ile „Section.80” i „Good Kid M.A.A.D City” były faktycznie świetnymi płytami, o tyle mam wrażenie, że dopiero „To Pimp a Butterfly” to klasyk, na który wszyscy czekali. Trudno zrozumieć zdania o „ciężarze” albumu. Bity przecież bujają jak trzeba i stronią od eksperymentatorstwa, nawet jeżeli popadają w nu-beat czy neo-soul. A że są niesamowicie zniuansowane aranżacyjnie? Tym lepiej dla albumu. Sam Kendrick jako raper momentalnie przypomina o najczęstszych zarzutach, stawianych wobec Q-Tipa – barwa głosu rapera nie należy do najciekawszych, daleko mu do stabilności i głębokości głosów Guru czy Chali 2ny, jednak raper potrafi przekuć swoje wady w zalety, przez co samo flow, obycie z mikrofonem są już na szóstkę. Kto nie zna, niech się wstydzi. (6/6)
Michał Zdrojewski: Teksty są w większości genialne lub bardzo dobre, produkcja stoi na najwyższym poziomie, ale mimo wszystko "To Pimp A Butterfly" nie porwało mnie tak, jak jego "GKMC" czy nawet "Section 80". Może jego debiut postawił dla mnie poprzeczkę, której nie da się przeskoczyć, a do "Section 80" mam zbyt duży sentyment, ale nowy album Kendricka mimo że jest bardzo dobry to mi podszedł gorzej. (4/6)
dla mnie lamar jest marny
jeśli to ma być klasykiem to ja chyba przestaję słuchać rapu :v
Poprzednim albumom Kendricka wystawiłbym czwórkę plus lub piątkę minus - dopiero "To Pimp a Butterfly" zasługuje według mnie na prawdziwą szóstkę. Nie wiem, czy to będzie klasyk w perspektywie kilku następnych lat, ale według mnie jak najbardziej na to zasługuje, chociaż szanuję zdania sprzeciwu, bo rozumiem też, co może w Kendricku nie podpaść ;)
A albumy zagraniczne recenzują zupełnie inne osoby niż albumy polskie - ja np. polskiego rapu nie słucham wcale, bo w sporej mierze jest dla mnie... no, cóż... marny ;)
ta płyta nie jest dla ludzi co rapu słuchają od roku czy pięciu lat, do tej płyty trzeba dorosnąć i niektórzy jeszcze ją docenią, to że nie ma hitów nie znaczy że nie znajdzie nowych odbiorców