Kevin Gates "Luca Brasi 2" - recenzja
Jak inaczej zacząć święta jak nie wieczorem z Kevinem? Nasz jednak jest trochę doroślejszy niż ten znany z ekranów i bardziej niż z Nowym Jorkiem związany jest z Nowym Orleanem...
Moją muzyczną historię z Kevinem Gatesem można chyba zaliczyć do love-hate relationship. Pierwszy raz usłyszałem go w "Trust You" u Pushy T, gdzie okrutnie kaleczył wyciem na autotune'ie i w głowie została mi łatka "gorszego Future'a". Potem za to usłyszałem "Satellites", w którym czarował osobistą historią i perfekcyjną kontrolą bitu oraz modulacją tempa nawijki. Od tego czasu postanowiłem dokładniej śledzić jego poczynania i dziś zdecydowanie stawiam w gronie jednego z ciekawszych młodych MC, mimo że jego dotychczasowe projekty przypominać potrafiły rollercoaster, bo obok momentów błysku zdarzało się równie sporo momentów, nadających się do szybkiego skipowania.
Jak jest w przypadku "Luca Brasi 2"? Czy Gates wyeliminował błędy z poprzednich projektów?
Chyba największym atutem Kevina jest to, że na ciężkie uliczne życie patrzy w sposób bystrzejszy i bardziej refleksyjny od rówieśników. Sam podkreśla, że nawijanie o gangsterce i dilerce to w jego wypadku nie gloryfikacja a po prostu reportaż z tego, co dzieje się wokół. Pozwala to uzyskać inną perspektywę i skupić się bardziej na osobistych aspektach - więcej więc u niego refleksji, rozkmin, bilansowania plusów i minusów oraz wskazywania przyczyn i skutków. Po części można więc - zachowując skalę - powiedzieć, że mamy tu podobny motyw co przy "Reasonable Doubt" Jaya-Z, które chwalone było właśnie za "uczłowieczenia dilera" i ukazanie, że sposób życia wynika ze znalezienia się w swoistej matni.
Na "Luca Brasi 2" znajdziemy więc i bardziej osobiste, emocjonalne historie i mocniejsze bangery, wyładowujące emocje i nagromadzoną agresję. Podane do tego w formie dość zróżnicowanej - Gates lekko podkręca swoje przesycone southową manierą wokale autotune'em (jednak coraz rzadziej i coraz umiejętniej), mieszając to z przyspieszeniami i kontrolą tempa nawijki. Leci charyzmatycznie, stylowo, zarazem dobitnie ukazując lokalne inspiracje, jak dodając sporo od siebie i wciąż szlifując własny patent na trap. Leniwe i pozornie pozbawione energii przyspieszenia nasuwają skojarzenia z Trae Tha Truthem, a kombinowanie ze śpiewem i wymyślaniem melodii przypomina momentami Z-Ro ("In My Feelings"!), coraz sprawniej też balansuje wszystkie atuty w singlowych strzałach jak w świetnym "I Don't Get Tired", oferującym i agresywnie przerapowane zwrotki ze stopniowanym napięciem i luźny, chwytliwy refren. Jest już równiej... choć jeszcze nie idealnie. Ciągle obok tak rozegranych refrenów po profesorsku jak "In My Feelings" czy "Out The Mud" zdarzają się zafałszowane i skłaniające do skipów wycia ("Wild Ride", "Word Around Town"), choć jest ich już zdecydowanie coraz mniej a efekty intensywnej pracy, o której Gates nawija w "I Don't Get Tired" są wyraźnie słyszalne. Oby tak dalej.
"Luca Brasi 2" to jeszcze ciągle nie idealny mixtape, a minusy łatwo wypunktować - nie zmienia to faktu, że Gates jest cholernie ciekawą osobowością, oferującą nam intrygujące wersy przekazane w ciekawy i wyrazisty sposób. Ma w sobie to coś, co każe dodać młodego kota do obserwowanych i śledzić kolejne ruchy. Szczególnie, że krok po kroku konsekwentnie się rozwija, sprawiając, że jego oficjalnego debiutu wypatrywać trzeba z ciekawością, stawiając poprzeczkę wysoko. Do fotelu Dona jeszcze daleko, ale nie zdziwię się, gdy niedługo w solidnym labelu zajmie pozycję podobną do... Luki Brasiego.
Miałem na myśli pozycję/rolę, którą pełnił :)