Paluch/Chris Carson "Made In Heaven" - przedpremierowa recenzja
Gdybym miał wskazać trójkę najbardziej płodnych pod względem wydawniczym raperów w Polsce, Paluch byłby bez wątpienia jednym z nich. Najważniejsze jest to, że w tym szaleństwie wypuszczania niemal rokrocznie kolejnych płyt, nie ma mowy o spadku formy Łukasza, czy znudzeniu tematyką, jaką podejmuje na trackach. Śmiem twierdzić, iż ostatni z jego krążków - platynowy "Lepszego Życia Diler" - był najlepszym, jaki poznaniak oddał w ręce słuchaczy. Jednakże informacja o wzajemnej kooperacji Palucha z Chrisem Carsonem (ich wspólny numer "Opór" z wyżej wymienionej płyty mam wciąż na rotacji w osobistej playliście) mogła zwiastować jeszcze lepszy i jeszcze bardziej dopracowany materiał, niż zeszłoroczny "LŻD". Wspomniałem, że ów krążek był najlepszy? Był, bo najlepszy, stanowiący kwintesencję stylu Palucha, jest od teraz "Made In Heaven".
Ci goście w ramach procesu twórczego rozumieją się bez słów. Chris Carson rzuca świetnie brzmiące syntetyki, tu i ówdzie przeplatane trochę spokojniejszymi produkcjami, a Paluch sunie po bitach bez pardonu, ze swoim agresywnym i stanowczym rapem, a tam gdzie trzeba potrafi odpowiednio zwolnić nawijkę. Weźmy dla przykładu i kontrastu singlowy "Amstaff" i "Mam Skrzydła" z Kalim na refrenie. Pierwszy z wymienionych numerów to konkretnie brzmiący gospodarz, wypuszczający mocne wersy na jeszcze mocniej sunącym podkładzie. "Mam Skrzydła" natomiast to w pełni spokojny i dość refleksyjny numer, pozwalający na chwilę chilloutu i swego rodzaju wyciszenia przy chociażby zielonych roślinkach, czy szklaneczką Wujka Jacka, z hipnotyzującym śpiewem Kaliego. Od strony produkcyjnej, "Made In Heaven" jest albumem kompletnym. Chris Carson ma łeb na karku do robienia syntetycznych pętli. Podkłady w "Made In Heaven", "M5", czy też "Magmie" to jedne z tych za które producentowi należą się niesamowite propsy.
A Paluch? Ma swój wyrobiony styl, którym konsekwentnie leci "od pierwszych demówek", a co więcej zdarzają mu się dość udane eksperymenty wokalne. Podśpiewywanie w numerze "Daleko Stąd" jest tego najlepszym przykładem. Brzmi to całkiem dobrze, choć z drugiej strony chciałbym mocno usłyszeć Łukasza jeszcze bardziej akcentującego element śpiewu w refrenach. Jedyne, do czego muszę się przyczepić odnośnie pomysłu na numer, to całkowicie nieakceptowalny "wyjący refren" w "Magmie", który w moim przekonaniu psuje odbiór tego jakże udanego kawałka. Co do tematyki płyty, mamy do czynienia z mocnymi wersami Palucha w numerach takich jak "RIP (Rap I Pieniądze)", "Kastet", czy też "Ostatni Telefon". Znalazło się również miejsce na "życiowe" numery - "Być Kim Chcesz", czy też "Od Dziecka". Podsumowując jednym zdaniem, tematyka płyty to przekrojówka w stylu poznaniaka rodem z Piątkowa.
Celowo pominąłem w powyższych akapicie niemal wszystkie gościnne udziały, by co nieco napisać o nich tutaj. A jest ich, można rzec, dosyć spora grupa. Białas, TomB, Quebonafide, Tau, KęKę i Kali ubarwili swoją obecnością "Made In Heaven" i uzupełnili gospodarza. Reprezentanci SB Mafiji w "Ostatnim Telefonie" jadą bez pardonu, nie zabierając jeńców. Tau i KęKę natomiast wystąpili w trackach, które zostały dla nich niemalże stworzone - odpowiednio "Być Kim Chcesz" i "Od Dziecka". Tau pokazał, iż jest w wybornej formie. To samo można powiedzieć o reprezentancie radomskiej sceny i w gruncie rzeczy podsycają oni atmosferę oczekiwania na ich nadchodzące solowe krążki.
Napisałem we wstępie, że "Made In Heaven" to najlepszy krążek Palucha. W istocie tak jest, a składa się na taki stan rzeczy kilka elementów. Przede wszystkim producent - Chris Carson. Bez niego album ten nie brzmiałby tak spójnie i soczyście, zarówno w mocniejszych, jak i tych spokojniejszych momentach. Liczę mocno, że będzie on jeszcze bardziej doceniany na rodzimej scenie, co skutkować będzie obecnością na szeregu innych produkcji. Po drugie Paluch, którego wyrazista stylówka niesie się po produkcjach Carsona i zostawia kolokwialnie mówiąc rozpierdol. Poza jednym nieudanym refrenem, który psuje odbiór numeru, mamy do czynienia z albumem konkretnym w pełnym tego słowa znaczeniu. 4+ i znów wracam do nieba.