Kamel "W międzyczasie" - recenzja

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2014-05-25 16:00 przez: Krystian Krupiński (komentarze: 0)

Pewien dyskomfort towarzyszy mi podczas pisania tej recenzji. Bardzo prosta jest tego przyczyna – Kamel to były dziennikarz Magazynu Hip-Hop i Ślizgu, mający historię polskiego rapu w małym palcu, stażem i doświadczeniem w zajmowaniu się muzyką hip-hopową przewyższający autora tejże recenzji niewątpliwie. Powstaje pytanie – kto tu kogo powinien oceniać/recenzować? Kamel to wielki zajawkowicz, niegdyś freestyle’owiec, konferansjer, organizator imprez, jednak aktualnie wszystko wskazuje na to, że na pierwszy plan wysunęło się u niego nagrywanie studyjne. Odważnie postawił na rap, po nielegalnej „Drodze Kamelita” z 2012 w tym roku wydając - przy wsparciu Stoprocent - drugi większy materiał „W międzyczasie”, który w moim odczuciu przeszedł trochę bez echa. I przeszedł z pewnością niezasłużenie, co stanowiło u mnie pobudkę do popełnienia tego tekstu i stanowi o tym, że recenzja ta pisana jest jak najbardziej w dobrej wierze.

Zacznę jednak nietypowo, bo małym hejtem: nie lubię „Drogi Kamelita”. Odrzuciły mnie od niej zarówno bity – dziwne, często za agresywnie elektroniczne, wobec siebie nawzajem niespójne – jak i nawijka Kamela. Odlatująca w dziwaczne rejony, sprawiająca wrażenie, jakby była nie do końca naturalnym wynikiem prób odnalezienia własnego stylu, o których sam raper mówił, że były one konieczne, dopóki nie zacznie nagrywania na poważnie. W pamięci zostawał jednak jeden mocny punkt – mowa oczywiście o „Zwariował świat” na bicie BobAir’a. Mocny, niepokorny głos, twarde jak skała poglądy, podane na bit z charyzmą i bez pustosłowia. Kilka miesięcy później dopełnił ten obraz jeszcze mocniejszy w wymowie „Leming” z Ciechem i Pjusem i już było wiadomo, że z tym gościem będzie trzeba się liczyć.

Słuchając najnowszego mixtape’u, zapowiadanego jako przedsmak pełnoprawnego debiutu, znacznie łatwiej już się do tego dzikiego stylu przyzwyczaić, ba – po prostu brzmi to wszystko znacznie lepiej w porównaniu do poprzedniej płyty, a flow uległo faktycznemu dopracowaniu. Dopracowaniu w swojej... niedoskonałości. Spieszę z wyjaśnieniami – sposób rapowania Kamila cechuje pewna specyfika, polegająca na osobliwym kombinowaniu z wokalem, rwanym, atakującym rzucaniu wersów i nieidealnym trzymaniu się bitu, co nie wynika z braku skillsów (wręcz przeciwnie), a właśnie z konkretnego pomysłu na niedoskonałą, lekko szaloną nawijkę. Mieliście kiedyś takie wrażenie, słuchając jakiegoś MC, że na papierze wydaje się wszystko grać – bezbłędna artykulacja, technika, linijki są wręcz wypolerowane na błysk, ale jakoś chce wam się od tego wszystkiego ziewać? No i właśnie Kamel jest świetną odpowiedzią na tych wszystkich wygładzonych old/trueschoolowców, co to boją się przedłużyć jakąś końcówkę wersu, czasem gdzie indziej postawić akcent, a przyspieszenia – wykonywane i tak pod presją postępu – wychodzą im z naturalnością kobiecości posłanki Grodzkiej. Tu musi być nieczysto. Raper płynie po swojemu, swobodnie (ba, jak czasami zwolni tempo, zdaje się robić to z pewnym wysiłkiem, bo jego żywiołem wydaje się być śmiganie po bicie niczym Gareth Bale w ostatnim El Clasico), do tego bezkompromisowo, jak trzeba to nawet chamsko – ale zawsze celnie. W końcu "to nie jest tak, że mam jakieś turbo metafory, daję tu rap który chcę ci przypierdolić". Niebanalnych linijek, follow up’ów i kontekstów filmowych/muzycznych jednak nie brakuje – o to spokojna głowa. Tematycznie jest porządnie, bo i trochę imprezowo, i trochę o czymś (choć najczęściej te numery "o czymś" są również imprezowe). Jednymi słowy, reprezentant Dąbrowy Górniczej to świadomy, dobrze wychowany... cham.

Pierwszy odsłuch albumu nasuwa na myśl jedno słowo – FRESH! Brudne południe, jak przystało na DG. Nerwowe cykacze, głęboki bass, a żeby głowa nie rozbolała od syntetyków, od czasu do czasu małe urozmaicenie - czy to w postaci rockowego sampla, chilloutu, czy nawet 'donatanowego' folk-hopu. Melobeats, Pawulon, Czarlson, PTKBeatz, Pewny, Juicy, Pneumonia, Mario Kontrargument, Duck – to długa lista płac, bo i mixtape liczy sobie aż 20 pozycji, nie będzie przesadą jednak stwierdzenie, że nie ma wśród nich ani jednego słabego bitu. Numery takie jak „Oldschoolowy typ, newschoolowe flow II”, „Basstards”, „Zrób to”, „Tata będzie zły” czy „Polska gościnność” bujają banią okrutnie i w przełożeniu na amerykańskie realia na pewno byłyby hitami. Lista gości jest jeszcze dłuższa: Dant, Mops, Ciech, Dondi, Danny, Bemer, Bas Tajpan, Gonix, Peus, Basstek, Świr, Rufijok, Skorup, Łysonżi, Bu, Wini, Esko, Revo, Mikael, Wu, Moral – ufff. Jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi, goście zwyczajnie wprowadzają w tracklistę urozmaicenie, co by albumu słuchało się jeszcze ciekawiej i nikt tu specjalnie poziomu nie zaniża.

Tak oto dostaliśmy mocny, świeży, przepełniony bangerami i – jak się okazuje – przemilczany mixtape rapera z charakterem, mixtape, który dopiero zapowiada i przygotowuje słuchaczy na pełnoprawne LP nawijacza z Dąbrowy Górniczej. Ode mnie „W międzyczasie” dostaje na spokojnie czwórkę z dużym plusem i skoro takie sztosy dostajemy jako "przedsmak" solówki, to w takim razie poziom piątkowy albumu (który mamy dostać już na jesieni) to chyba pewniak, co? Czekam!

Tagi: 

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>