Young Fathers "Dead" - recenzja
Anticon kilka lat temu słynął głównie z paczki przewrażliwionych białych raperów o flow regularnych jak rytm serca Pezeta i producentów, będących w stanie wycisnąć niesamowity bit z zabawki własnego dziecka. I to takiej, która nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Później zaczęła się fala włączania do wytwórni indie-rockowych zespołów, niepewnie brzmiących wokalistów i post-pitchforkowych eksperymentów o niejasnym celu. Co więcej, z Anticonu odszedł jeden z głównych filarów kolektywu, Sole, ostatecznie stawiając słuchaczom pytanie, gdzie podziała się dawna bezkompromisowość „mrówek”. Spokojnie, słuchaczu: nie myśl, że Anticon ostatecznie zjadł własny ogon, bo oto pojawił się pierwszy longplay tria z Edynburga, Young Fathers.
"Dead” – wydane wespół z Big Dada, sublabelem Ninja Tune – rozwija kierunek, nadany przez Młodych Ojców przy okazji poprzedzających płytę epek „Tape One” i „Tape Two”. „Psychodeliczny hip-hopowy boys-band”? Może. Gdyby jeszcze dodać wydzierające się z głośników lo-fi i podkreślić powszechnie pojawiające się elementy etniczne, a do tego wspomnieć o shoegaze’owych inspiracjach („Mmmh Mmmh”), zapewne powstałby w miarę obiektywny opis Young Fathers. Ale co to właściwie znaczy? Young Fathers starają się jak najbardziej wymknąć wszelkim szufladkom. Bity mieszają akustyczne, afrykańskie brzmienia (dwóch członków zespołu urodziło się właśnie w Afryce) z ciężką elektroniką. „Ojcowie” bawią się w ze słuchaczem, częstując go to raz minimalizmem, by za moment oddać się kompletnemu muzycznemu transowi.
I nie dotyczy to wyłącznie bitów, wszak wokale oprócz pełnienia funkcji środka ekspresji, czasem odsuwają się w tło, stając się jednym z instrumentów dopełniających linie melodyczne. Jeden dobry wokalista w zespole to już wiele, ale co dopiero można powiedzieć, gdy ma się aż trzech takich? A członkowie Young Fathers robią ze swoimi głosami absolutnie wszystko – od melorecytacji, przez rapowanie czy klasyczny śpiew, sięgając nawet po falset. Wszystko to brzmi niesamowicie naturalnie i… zaskakująco przystępnie, niekiedy wręcz popowo. Aż nasuwa się pytanie, czy to naprawdę wyszło w tym zdziwaczałym Anticonie?
A jednak patrząc na warstwę tekstową nie wydaje się to specjalnie dziwne. Alloysious Massaquoi, Kayus Bankole i 'G' Hastings dalecy są od bezpośredniości – za to absolutnie nie należy bać się hermetyczności w stylu Aesop Rocka. Tak jak nie należy spodziewać się zalewu punchline’ów czy niespotykanej techniki, a obcowania z poetycką niemal metaforyką czy grami słownymi („Some call it pussy, I call it kitten – it all depends on how it’s written”). Nie ukrywając, podejście do nagrywania wokali wymusiło u muzyków kompletnie odejście od klasycznej, hip-hopowej formy.
Young Fathers pod koniec lutego zagrali dwa koncerty w Polsce. Sale, o dziwo, były przepełnione. Czy „Dead” jest wystarczającym usprawiedliwieniem tego faktu? Jak najbardziej. Płyta właściwie niemal bez wad. Z mojej strony pięć z niewielkim minusem, wszak „Tape One” jednak uderzało do głowy znaczniej mocniej. Pamiętajcie, że przesłuchując album należy zupełnie odrzucić kategorię gatunku. Spójrzcie jednak na to z innej strony – takie cLOUDDEAD uznawane jest dziś za klasykę alternatywnego hip-hopu. Pomyślelibyście, że ma z nim cokolwiek wspólnego?