KaeN "Piątek 13-go" - recenzja
Nie chcę nadmiernie znęcać się nad KaeNem. Dotychczasowa reakcja słuchaczy oraz raczej nieprzychylne recenzje jasno nam przekazują, że mamy do czynienia z nieciekawym albumem. Tymczasem chciałbym go jakoś wybronić, w końcu KaeN jest raperem, który zdecydowanie posiada umiejętności. Niestety, niezrozumiałe decyzje które podejmuje przywodzą mi na myśl karierę Meza, który również - pomimo niepodważalnych umiejętności - całkowicie zaprzepaścił swój potencjał wybierając pozornie bezpieczniejszą ścieżkę, mającą zapewnić mu sukces. Zatem z wrodzonego altruizmu odrzucę na bok złośliwości wobec rapera w masce... SIKE!
KaeN już na początku wzbudził zainteresowanie całej sceny, od słuchaczy po raperów, co dość szybko i nieoczekiwanie przyniosło mu kontrakt w PROSTO. Nie dziwię się decyzji Sokoła o przygarnięciu tego chłopaka pod swoje skrzydła. Insynuowanie, że autor "Czarnej, białej magii" postanowił wydać "Piątek 13-go" wyłącznie dla hajsu (pojawiły się takie opinie) jest według mnie cholernie niesprawiedliwe. Debiutanckie "Od kołyski aż po grób" KaeNa spotkało się przecież z całkiem ciepłym przyjęciem, tymczasem najnowsza płyta wygląda jak wygląda, co dla mnie jest dowodem na to, że Sokół ufa swoim podopiecznym i daje im wolną rękę przy nagrywaniu albumów, nawet jeżeli zapowiadają się kontrowersyjnie. KaeN to nieoszlifowany talent, przed którym jeszcze długa droga. Problem w tym, że sam sobie rzuca kłody pod nogi.
To, czego niestety nie da się przemilczeć, chociaż było wałkowane już milion razy, to oczywiście słabość rapera do sięgania po patenty, które sprawdziły się u Eminema. Jednak tam gdzie on prezentował nieziemskie umiejętności i wyczucie w przekraczaniu granic dobrego smaku, tam Kaen czuje się jak słoń w składzie porcelany. Rzuca obrzydliwymi wersami na lewo i prawo, ale żaden z nich nie wzbudza żadnych większych emocji (oprócz uczucia zażenowania), nawet shock value jest tutaj mocno podważalne. Jako ogromny fan Louisa C.K., South Parku, Eminema czy Family Guya, czarny humor staram się jadać na śniadanie nie przeżuwając zanadto. Niestety dwupłytowe wydawnictwo Kaena jest trudne do przełknięcia nawet w mniejszych dawkach (dosłownie też, nie to żebym próbował) . <Kaen> wciela się w role wielu postaci o niespokojnych głowach. Robi w nich remanent, wywlekając na wierzch paskudne myśli (klik). Do tego bity, alter ego, refreny, sposób układania wersów, żartobliwe, boysbandowe przejścia i podśpiewki - w sumie słyszymy całą plejadę chwytów Eminema, które na tej płycie brzmią na wykastrowane. Gospodarz również nagminnie mówi o sobie w trzeciej osobie, tak jak Marshall. Nie miałbym nic przeciwko temu, ale brak tutaj konsekwencji, gdy słyszymy:
"Pamiętam chwile, kiedy dopadał głód/kiedy łapał za but, wtedy szlochał ten czub"
Niby nic, ale sprawia to wrażenie, jakby sposób narracji był zmieniany na siłę, żeby tylko wersy rymowały się pod znaleziony rzeczownik. Nie jest to może wielka wada, ale mały zgrzyt już owszem.
Całą tę "aferę" z kopiowaniem Eminema mógłbym jeszcze wybaczyć. W końcu Kaen nie jest głupi, "Mów mi D.ave" (swoją drogą fatalny, nieśmieszny numer) jest w założeniu hołdem dla rapera z Detroit, tylko ślepa i głucha osoba mogłaby to kwestionować. I nie ma nic złego w inspiracji, w końcu Smarki Smark również kiedyś sięgnął po styl wściekłego blondyna. Gorzej, że ten hołd rozkłada się w całości na ponad godzinę muzyki, a tego wybaczyć już się nie da. "Piątek 13-go" sprawiałby zupełnie inne wrażenie gdyby było więcej na nim utworów pokroju intrygującego mimo paru potknięć, "Miałaś być tu". Na przykładzie tego numeru widać, że artysta czasem potrafi nieźle układać rymy i - co nie mniej ważne - napisać wpadającą w ucho melodię. Szkoda tylko, że swój talent łączy z dziwnymi zachowaniami (klik). Co zabawne, do nieoficjalnego "konceptu" KaeNa dołączył się Parzel, który w swojej zwrotce brzmi jak kalka Mesa. Prawdę mówiąc, jedynymi gośćmi, którzy zapadają w pamięci są Peja (udana zwrotka) oraz Cheeba (nieciekawa zwrotka, niezły refren). Reszta niestety sprawia wrażenie fillerów. Rozumiem, że się starali, mimo wszystko stanowią tutaj tylko tło dla KaeNa, który pomimo omówionych wad, jest charakterystyczny, co z pewnością jest jakąś godną odnotowania wartością.
Niestety KaeN wciąż nie potrafi dawkować emocji. Nie twierdzę, że sam ich nie odczuwa i pisze pod wpływem zimnych kalkulacji, ale faktem jest, że nie potrafi przekazać tej energii słuchaczom ze względu na brak subtelności. Inaczej może być w przypadku młodszych słuchaczy, lecz większość z nas raczej nie tego szuka w rapie; wolimy by pomiędzy bitem i rapem zachodziła chemia, która nas skłania do refleksji, a nie była gotowym produktem sugerującym: "Zakręcony syntezator i wulgaryzmy - tu masz się śmiać. Słyszysz to pianinko? A tę melancholijną gitarkę? Masz płakać". Tymczasem takie <Mimo wszystko> zawierana końską dawkę patosu, a prócz tego już nic. Jeżeli zdążyły zapalić się wam lampki ostrzegawcze, to może i lepiej – nastawcie się na sporo przewijania, już nie tylko przesłodzonych refrenów, ale też całych numerów (klik). Dostajemy bowiem niestrawny patos (<Kartka z pamiętnika>), gitary i pianina tak niedobre, że B.o.B czy Kid Cudi nie chcieliby na nie splunąć. Przy refrenach i chórkach łatwo wybuchnąć śmiechem (klik). Dodajmy fakt, że bezładne, hałaśliwe bity, co najmniej nierówny flow nie pozostawiają złudzeń. Kaenowi albo dramatycznie brakuje pomysłów na wykończenie swoich utworów, albo nie potrafi zrobić już tego inaczej (klik).
No tutaj się nie do końca zgodzę. To znaczy z odwracaniem uwagi od Ema za pomocą maski. http://assets2.capitalxtra.com/2012/28/eminem-1342093914-view-3.jpg