Vinnie Paz - "Carry On Tradition EP" - recenzja
Lubię Jedi Mind Tricks. Lubię Vinniego Paza. Są w moim życiu takie chwile, że jednym z lepszych źródeł rozrywki jest włączenie odtwarzacza i słuchanie właśnie tego grubego, spoconego, wkurwionego pół-Włocha z metalowymi płytkami w gębie i głosem niby papier ścierny, plującego najbardziej hardkorowymi, brutalnymi i plugawymi przekleństwami, jakie można sobie wyobrazić. Że co? Że niby tylko ja tak mam?
Cóż, śmiem twierdzić, że nie tylko ja. Filadelfijski niestety-już-tylko-tercet JMT (Vin + Jus Allah + DJ Kwestion) cieszy się w podziemiu zasłużonym respektem i wiernym fanbase’em, tak samo jak ja z przyjemnością słuchających bluźnierczego gospelu Pazienzy…. Na jesieni otrzymaliśmy nową porcję kazań od naszego The Priest of Bloodshed, zatytułowaną „Carry On Tradition". Posłuchajmy więc, co Vin ma nam tym razem do powiedzenia.
Osiem utworów, siedem z gośćmi…. Nie wróży to dobrze, tym bardziej, że większość ksywek to gracze, z którymi Vinnie w większości nie nagrywał wcześniej (minus kilka wyjątków typu Slaine, Scott Stallone). Zawsze w takim przypadku jest obawa, że będziemy mieli do czynienia z materiałem, na którym gospodarz ginie w natłoku średnich bądź miernych wersów zaproszonych ziomków… I tak też niestety dzieje się tutaj. Zwrotki gości są w większości po prostu nieciekawe i niepotrzebnie zabierają przestrzeń głównemu Mistrzowi Ceremonii. Kim są Zilla, Sino, Spit Gemz? Panowie nie wyróżniają się absolutnie niczym, ich zwrotki równie dobrze można było wyciąć. G-Mo Skee? Vinnie był na tyle hojny, żeby podarować członkowi gangu Hopsina dwie zwrotki – czemu? Nieważne, jak pełne nienawiści wersy wypluwa Skee – i tak bledną one przy potężnym głosie Vinniego. Nawet niezawodny zwykle Slaine brzmi na „In the Middle of Nowhere” drętwo. Nawet spoko poradzili sobie Chris Rivers i Blacastan – zupełnie natomiast skopał sprawę inny ziom Hopsina z Funk Volume – Jarren Benton.
Produkcja też nie powala. Już otwieracz w postaci „God Bless” nieźle frapuje. Co to za dziwny, „czkający” beat? Czy Vin naprawdę pomyślał, że ta produkcja, brzmiąca niemal jak żart, udźwignie ciężar jego jadowitych liryków? Owszem, jest utrzymana w najlepszym dla Vina tempie, tekst spoko, zarapowane w porządku – ale dajcie spokój, tu trzeba kruszących ściany bangerów najlepiej na orkiestrowych samplach, jak „Cold, Dark and Empty” z ostatniej płyty, nie jakichś bełkotów…. Vinnie miewał już odskoki na bardziej skoczne i żartobliwe beaty (przykładem „Feign Submission”), ale „God Bless” po prostu nie zdaje egzaminu. Reszta beatów jest tak samo mdła i oklepana – „The Devil’s Ransom” jest po prostu irytujący, „No More Games” psują denerwujące brzdęki dyrygujące całym beatem, „In the Middle of Nowhere” też jest słaby…. Od biedy ocenę dostateczną mógłbym wystawić „Bleed for Me” i „Innermost Hate” ze względu na całkiem ciekawe sample (mały plusik za wstęp do „Innermost Hate”, w którym możemy usłyszeć słynny cytat z Bhagavad-Gity w wykonaniu Oppenheimera). Jedną rzecz muszę produkcji na „Carry on Tradition” jednak oddać – tak jak rzecze sam Vinnie, the drums is always mad heavy and the bass is hard. Werble bujają jak należy, do headbangingu na koncertach się nadają…. Ale cóż z tego, skoro słyszeliśmy Vinniego wiele razy na znacznie lepszych jakościowo podkładach?
A jak wypadł sam Vinnie? Dobrze, jak zwykle. Wciąż ten sam ostry głos, przyprawiający od dreszcze, wciąż to samo oczytanie i inteligencja. W warstwie lirycznej ani technicznej nie znajdziemy tu u Vina wielu nowalijek – liryki to mikstura hardkorowego (niekiedy wręcz zahaczającego o megalomanię – vide „God Bless”) braggadocio, wersów o trudnym życiu i nawiązań do klasycznego hip-hopu, teorii spiskowych czy sportu. Słucha się tego jak zawsze przyjemnie, ale zauważalne są liryki, które wepchane są jakby na siłę – dla przykładu I build with O.G. God-body peep the vision/Ramirez over Whitaker, it’s just a weak decision – co ma piernik do wiatraka?
Są jednak dwa wyjątki, utwory, w których Vinnie odstępuje od opisanego wyżej lirycznego schematu. Pierwszy to „Envy for the Dead” – fascynujący, bardzo dobrze napisany obraz człowieka „zdradzonego” przez własną religię. Utwór wsparty jest porządnym, mocnym pianinem w beacie i całkiem niezłym, acz nie rewelacyjnym refrenem Scotta Stallone’a.
Drugi wyjątek to wieńczący epkę „Is Happiness Just a Word?” ze świetną Yes Alexander w refrenie (no proszę, Vin x Yes to dla mnie najbardziej chyba zaskakujący duet tego roku… obok oczywiście collabo Marilyn Manson x Gucci Mane) – jeden z najszczerszych kawałków w całej dyskografii Pazienzy. Okazuje się bowiem, że Vinnie od kilkunastu lat cierpi na pewne zaburzenie psychiczne zwane potocznie DPD – poczucie, jakby świat wokół był nierealny, oddalony. Człowiek czuje się „nie na swoim miejscu”, ma wrażenie, że jest jedynie widzem obserwującym spektakl, nie posiadającym żadnej kontroli nad swymi poczynaniami. Vinnie znakomicie zawiera tą bezsilność w wersach, kreśląc ponury i niepokojący obraz. Bezapelacyjnie „Is Happiness…” to najlepszy utwór całej epki, szkoda tylko, że beat to znów standardowy, pianinkowy podkład, idealny dla głosu Yes, dla Vina – niekoniecznie.
Szkoda, że tak wyśmienity utwór zamknięty został w towarzystwie jointów mniej udanych. Podsumowując krótko – „Carry on Tradition” to jednak rozczarowanie, epka, która trąci nieco skokiem na kasę „wyznawców” Vinniego. Nie jest tragicznie, ale obok takiego „God of the Serengeti” ten materialik nie jest nawet godzien stać. Trzy z minusem.
Spoko, dziękuję za opinię, Tobie również Wesołych Świąt, ale.... wskaż mi proszę, gdzie niby w recenzji jest napisane, że nie znam Blacastana?