Muflon - Pisanki Freestyle'owca #1: "Na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy"
Kiedy Ematei składał mi propozycję pisania cyklicznych felietonów dla Popkillera, jednym z argumentów, którym się wsparł był ten mówiący, że często patrzę na rap z bardziej sceptycznej i uszczypliwej perspektywy niż on. To mocno eufemistyczny opis tego rozróżnienia. Moim zdaniem można śmiało powiedzieć, że w podejściu do polskiego rapu ja i Ematei to dwie skrajności. Kiedy myślę o sielankowej relacji Mateusza i hip-hopu jawi mi się ona jako odcinek pilotażowy "Domku na prerii". Wydaje mi się, że kiedy Ematei idzie spać, śni mu się "Full Clip". Jeśli w którejś z alternatywnych rzeczywistości Krzyś z uroczych bajek Milnego wyrósł na KRS-One'a, to nie mam wątpliwości, że jego Kubusiem Puchatkiem musiał być Ematei. A gdyby Wiz Khalifa wpadł na pomysł produkowania swojej podobizny w postaci pluszowych zabawek... Starczy. Myślę, że rozumiecie o co mi chodzi.
Jeżeli zatem relację Mateusza i rapu można porównać do niekończącego się miesiąca miodowego, to ja i polski rap tworzymy toksyczny konkubinat. Konkubent to słowo naznaczone patologią. Wydaje mi się, że funkcjonuje w języku głównie po to, by nadawać odpowiednio ponury nastrój tabloidowym notkom o przemocy w rodzinie. „Dramat w warszawskich blokach. Pijany Hip-hop (40 l.) bił do nieprzytomności swojego konkubenta Jakuba R. (26 l.) kablem od prodiża”.
Polski hip-hop coraz częściej mnie nuży, coraz rzadziej zaskakuje. Wydaje mi się, że źle mu robi okres prosperity: to, że dla wszystkich starcza, wszyscy są nasyceni. A przecież, jak mówi klasyk, diamenty powstają pod ciśnieniem.
Jednak nie jest też tak, że jedynym winowajcą kryzysu tej relacji jest hip-hop. Ja też mam swoje na sumieniu. Ciągle szukam dziury w całym; kiedy gadam z kimś prywatnie o polskim rapie, na dziesięć wypowiedzianych zdań, dziewięć jest krytycznych. Wciąż sprawdzam kolejne płyty, którymi nie sposób się nie jarać i... się nie jaram. Nieraz było tak, że hip-hop czegoś ode mnie chciał, a ja nie odpisywałem mu na sms'y. Polski rap zawinił swoją jałowością, ja zaniedbaniem i malkontenctwem. Czasami wydaje mi się, że jedyną kotwicą, która mnie przy nim trzyma jest Rap Sesja, która wymusza na mnie regularność w obcowaniu z nim. A jednak nikt mi tej Rap Sesji prowadzić nie każe, pieniędzy z tego nie ma żadnych, a ja pomimo ciągłego krytycyzmu wciąż w tym trwam. No cóż... Polski rap i ja znaleźliśmy miłość w beznadziejnym miejscu. Tyle, że tu za krajobraz dla niej, zamiast czystego śpiewu Rihanny, robiły zwrotki Fu z pierwszego Zip Składu – taki to pejzaż.
No dobrze, więc mamy dwie figury. Entuzjasta i malkontent. I teraz entuzjasta, przy użyciu paru komplementów, na które malkontent jest zawsze łasy, przyłącza tego drugiego do swojego popkillerowego zaciągu. Niech malkontent robi to co umie najlepiej – szydzi i wyśmiewa. Strona będzie zyskiwała, a jeśli komuś się oberwie za szyderstwa, to ich autorowi. Entuzjasta jest bezpieczny. Tyle, że malkontent może i w ciemię bity jest, ale nie aż tak mocno, i na wojnę z polskim rapem iść nie będzie. Myślę, że dla wskaźnika wyświetleń świetnie by było gdybym pierwszy felieton poświęcił np. inauguracji nowej edycji Żywego Rapu. Parę słów można by napisać... Ale coś, co siedzi głęboko we mnie i ma spore zasługi w dziedzinie doprowadzenia do mojego istnienia w trwającym tysiące lat procesie ewolucji, podpowiada mi, że podpadanie Diil Gangowi czy Peji już w pierwszym felietonie niekoniecznie musi być najlepszym pomysłem. Choć przynajmniej nie musiałbym się martwić Wdową; ona i tak już pisze moją ksywkę małą literą (jeszcze specjalnie na początku zdania, co by było widać, że jest z małej! - urocze).
Przyjmując ofertę Mateusza zdawałem sobie sprawę, że robiąc to staję w niezręcznym rozkroku. Jednocześnie cały czas działam jako jakiś tam element tej sceny, raper - powiedzmy, a z drugiej będę tu co dwa tygodnie oceniał ją niby z zewnątrz. Stawia mnie to w trudnej sytuacji, nie dziwcie się więc, że czasami będę sobie pozwalał na element kalkulacji. Skrajne malkontenctwo zostanie ujarzmione i będzie funkcjonować w nieco bardziej konstruktywnym wydaniu.
Polski rap rozrósł się niesamowicie w ostatnich latach. Wytwórnie działają coraz profesjonalniej i prężniej, w dodatku bez wsparcia dużych mediów, najpopularniejsi raperzy żyją na naprawdę niezłym poziomie, płyt ukazuje się aż za dużo, a i tak popyt na nie się nie zmniejsza. Jeśli czegoś tej scenie brakuje to chyba najbardziej jakiejś sensownej debaty. Ukazuje się dużo recenzji, jest sporo osób, które mają sporą wiedzę faktograficzną i potrafią tworzyć fachowe biografie twórców czy rankingi najlepszych płyt z danego regionu USA z dowolnych lat; nie brakuje też oczywiście publicznych kłótni raperów. Ale mało jest prób definiowania szerszych zjawisk, syntetycznych podsumowań pewnych procesów, czy nawet opisu bardziej banalnych, acz niezdefiniowanych mechanizmów. Nie chcę sugerować, że teraz wchodzę ja, cały na biało, i wnoszę nową jakość do rozważań dookoła-hip-hopowych, ale jak mniemam, rubryka ta będzie szczególnie interesująca dla osób, które lubią sobie trochę poteoretyzować.
Może być też tak, że próbuję tu teraz nadać jakiś fikcyjny motyw przewodni i odziać w głębszy sens pierdolenie o przaśnej krainie gdzieś na wschodzie Europy, która po okresie fascynacji disco w lokalnym wydaniu, postanowiła rozkochać się w Murzynach (wolno tego słowa używać czy nie?) głoszących niezbyt wcześniej popularną na tym obszarze nowinę: „hip, hop, the hippie – the hippie, to the hip hip-hop, and you don't stop”. W każdym razie raporty o tym dziwnym, nomen omen, melanżu będę publikował tu co dwa tygodnie. Czasem z punktu widzenia oddanego członka stada, ale czasem też z dystansem i może nawet obrzydzeniem jak Cejrowski zagubiony na koncercie Macklemore'a. Bo liczba Ematei'ów i Muflonów w narodzie musi się zgadzać.
*****
Tak, to prawda, że jednym z powodów, dla których zaproponowałem Muflonowi cykl felietonów na naszych łamach jest fakt, że często różnimy się odczuciami i opiniami o polskim rapie, przy czym to on patrzy na wszystko zdecydowanie bardziej sceptycznie - wciąż jest to jednak merytoryczna rozmowa poparta argumentami a nie wyładowywanie frustracji i hejtowanie wszystkiego wokół. Tak jak nie odczuwam przyjemności w sięganiu po płyty, o których wiem, że będą słabe, tylko po to, by je zjechać, wystawić jeden i zebrać forumowy poklask i wolę poświęcić czas na słuchanie czegoś, co bardziej trafia w mój gust, tak nie rozumiem "słuchaczo-blogerów", dla których w polskim rapie nie wyszła dobra płyta od czasu "Muzyki Poważnej", a jednak uparcie sprawdzają i śledzą wszystko, tylko po to by dopiec i zmieszać z błotem. Sam lubię poczytać opinie osób, które na wszystko patrzą chłodniej, uszczypliwie, lecz zarazem konkretnie, merytorycznie i z odpowiednią argumentacją (ślizgowe felietony i artykuły Marcina Flinta czytałem kiedyś regularnie), podobnie jak lubię zderzać zdania w dyskusji, która daleka jest od rzucanych na przemian gimbów i no-skilli.
Błyskotliwe, trzeźwe i inteligentne spojrzenie z perspektywy osoby bardziej sceptycznej to coś, czego w zalewie internetowego jadu ewidentnie brakuje, a u Kuby łączy się z wyjątkowo lekkim piórem (zaskakująco lekkim jak na freestyle'owca - przypadek?) oraz bystrością skojarzeń i formułowania myśli, wyćwiczoną także poprzez wolne style. Pamiętałem jego prowadzonego w zamierzchłych czasach bloga, liczne wpisy i dysputy na gronie czy facebooku, pojedyncze artykuły, jak i rozmowy "live", byłem więc pewien, że nie zabraknie mu tematów, pomysłów, a do tego będzie potrafił przedstawić je w formie takiej, by czytało się szybko i ciekawie. Spodziewałem się też, że Muflon mimo politologicznego wykształcenia będzie trzymał się z dala od politycznej poprawności - i jak widać się nie myliłem, co widać choćby po tym, że "na dzień dobry", już w pierwszym odcinku lekki prztyczek poleciał też w moim kierunku. W każdym razie, podsumowując ten przypis - mam nadzieję, że nasza nowa rubryka muflonowych felietonów, która pojawiać się będzie co dwa tygodnie w niedzielny wieczór będzie dla was ciekawą lekturą, opisującą i punktującą przeróżne zjawiska, jednak w sposób dojrzalszy i bardziej merytoryczny niż przyzwyczaiła nas do tego era facebooka i youtube'a. - Mateusz Natali.
*****
Kuba "Muflon" Rużyłło - najbardziej utytułowany polski freestyle'owiec (m.in. dwukrotny - w 2006 i 2008 - zwycięzca najbardziej prestiżowej imprezy wolnostylowej w Polsce – WBW), oprócz tego dziennikarz radiowy i raper. Od października 2009 prowadzi (razem z Puociem) w Akademickim Radio Kampus audycję "Rap Sesja", w 2013 roku obronił również pracę magisterską pod tytułem "Polityka w tekstach i postawach polskich raperów w latach 2000-2013", obecnie pracuje nad swoim debiutanckim studyjnym albumem w szeregach Aloha Entertainment. Znany z błyskotliwego, ciętego języka, uszczypliwości i krytycznego, szerokiego spojrzenia na różne zjawiska - to samo, co pomogło mu odnosić sukcesy na bitwach freestyle'owych i wbijać celnie "szpile" kolejnym rywalom powinno być również jednym z atutów jego cyklu felietonów na popkillerowych łamach.
foto: Tomek Karwiński
grafika: Przemek Wiszniewski