Joe Budden "No Love Lost" - recenzja
Amplituda kariery tego gościa jest naprawdę spora. Dekadę temu namieszał mocno swoim "Pump It Up", by na pięć lat zniknąć całkowicie a po powrocie małymi krokami odbudowując pozycję. W szeregach Slaughterhouse znów zaczął coraz mocniej dobijać się do mainstreamu - by w końcu wjechać tam z całą ferajną Rzeźników ostatnim albumem. Trzeci studyjny album, "No Love Lost" jest więc próbą ugruntowania pozycji i usadowienia się w czołówce na dłużej. Czy udaną?
Jeśli chodzi o sprzedaż czy sukces singli to szału nie ma, ale muzycznie album z pewnością zaliczyć można do udanych. Tytuł jest tu motywem sporo mówiącym o zawartości, bowiem w dużej mierze materiał poświęcony jest miłości i relacjom damsko-męskim. Zarówno pozytywniejszym momentom, jak i tym negatywnym, czy tym, gdy gospodarzem targały sprzeczne emocje. Jak sam mówił w wywiadach - to zamknięcie pewnego ciężkiego, życiowego etapu, w którym sporo było negatywów, a zarazem to dowód na to, jak bardzo w ostatnim czasie dojrzał. Rozlicza się z przeszłością, wyrzuca z siebie sporo i wciąga we własny świat. Pamięta jednak, by wszystko zachowało odpowiednią nośność. Stąd przebojowe "She Don't Put It Down" (zwrotka Fabolousa w remixie to chyba najlepsza moim zdaniem jak na razie zwrotka tego roku), refleksyjne, ale zapadające w pamięć "Castles". Największym highlightem jest jednak mocno osobiste "Skeletons" z Joellem Ortizem i Crooked I'em, w którym każdy wyrzuca przysłowiowe trupy z szafy, oczyszczając umysł a wpadający w ucho refren pozwala numerowi zachować odpowiednią nośność.
Jest coś dla fanów emocjonalnego Buddena, jest i dla tych, którzy cenią go za bardziej imprezowe strzały. Wspomniane "She Don't Put It Down", trapujące "N.B.A." z Wizem Khalifą i French Montaną czy motywujące "Top Of The World". Są i leniwe, podchodzące pod R&B momenty jak "Switch Positions" - słowem, mocny przekrój. Wszystko jednak zgrywa się elegancko, angażuje, wywołuje różnorodne emocje i nawet jeśli materiał mógłby być trochę krótszy to całościowe wrażenie pozostaje jak najbardziej pozytywne.
"No Love Lost" nie jest materiałem, który mocno napędzi i popchnie do przodu karierę Buddena, ale nie będzie też na niej plamą. To raczej solidne utwierdzenie obecnej pozycji i porcja muzyki, która przypadnie do gustu fanom rapera, zarówno tym, którzy cenią go za emocjonalne wynurzenia jak tych wolących bardziej mainstreamową odsłonę. Solidna czwórka - z plusem za kilka świetnych momentów. Skoro to NBA to Budden rzeczywiście zagrał mecz bez strat.