Spike Lee's Joint #3: Clockers
"Clockers" trafiło na ekrany kin w Stanach Zjednoczonych we wrześniu 1995 roku, stanowiąc uzupełnienie obrazu ukochanej dzielnicy Spike'a Lee, który widzieliśmy w "Crooklynie". Singlem promującym soundtrack jest sequel legendarnego "Crooklyn Dodgers" gdzie w miejsce Buckshota, Masta Ace'a i Special Eda pojawiają się Chubb Rock, O.C. i Jeru The Damaja. Zarówno kawałek jak i film z czasem zyskały status klasycznych, ale "Clockers" okazał się porażką amerykańskiego box-office'u. Nie jestem w stanie tego zrozumieć, ale 25 milionów zielonych zainwestowanych przez producentów (samego Spike'a, ale również... Martina Scorsese) nigdy się nie zwróciło.
Scenariusz wraz z bohaterem naszego tygodnia stworzył Richard Price, autor powieści "Clockers", na podstawie której stworzono fabułę filmu. Perspektywę patrzenia na Nowy Jork zmieniono z oczu dziecka w "Crooklynie" na oczy clockersów czyli narkotykowych dilerów z podwórek projektów NYC. To jeden z najbardziej brutalnych filmów Spike'a nie tylko ze względu na ilość krwi na ekranie, ale również w aspekcie moralnym. Mnóstwo tutaj scen, które zostają w pamięci jak drzazgi, ale jednocześnie wyjaśniają pewne mechanizmy, które dla białego Europejczyka niekoniecznie muszą być w pełni zrozumiałe.
O filmie
Jak to zwykle u Spike'a bywa już intro z drastycznymi scenami ukazującymi ciała zamordowanych i tłumy gapiów z tłem rewelacyjnego numeru Marca Dorseya jest małym arcydziełem. Pierwsza scena filmu będzie łakomym kąskiem dla fanów rapu. Najpierw klasyczne ujęcie projektów z tłem Crooklyn Dodgers, a potem rozmowa na temat tego, że Chuck D i Speech z Arrested Development to chujowi raperzy, bo nie nawijają o przemocy i sexie. Co ciekawe uczestnikami rozmowy są m.in. grający drugoplanowe role Sticky Fingaz i Fredro Star ze składu Onyx. Fani serialu "The Wire" też wypatrzą jedną znajomą twarz.
Głównym bohaterem filmu jest Strike, jeden z handlarzy, grany przez debiutującego tu Mekhi Phifera (na pewno pamiętacie go chociażby z "8 Mili"), który w mojej opinii zalicza tutaj rolę życia. Jednymi z głównych wątków są jego relacje z innymi bohaterami - Rodneyem - jego przełożonym, który zapewnia Strike'a, że ten jest dla niego jak syn co dosyć brutalnie weryfikuje czas (w tej roli występuje Delroy Lindo znany z "Crooklynu" choć postać niemalże skrajnie odmienna), Victorem - bratem bohatera, jedyną właściwie krystaliczną postacią w filmie czy Tyronem - dwunastoletnim wyrostkiem, którego Strike bierze pod swoje skrzydła ku wielkiemu niezadowoleniu matki dzieciaka. Mnóstwo tu zresztą postaci drugiego czy nawet trzeciego planu na tyle barwnych, że zostają w pamięci na długo. Weźmy na przykład Errola Barnesa, podupadłego psychopatycznego gangstera zniszczonego przez narkotyki i AIDS czy Andre, czarnego policjanta, który bardziej niż paragrafami przejmuje się kondycją swojej społeczności. W filmie pojawia się też sam Spike. Grany przez niego Chucky stoi ze swoim 40's na scenach zbrodni i dwukrotnie rozmawia z policjantami zgodnie z obowiązującym kodeksem nie mówiąc im właściwie nic. Znaczące jest to, że film pozostawia wiele znaków zapytania dotyczących nieukazanych fragmentów fabuły - chociażby to jak doszło do tego, że dawny szef Rodneya - Errol przestał nim być. Film zostawia z niedosytem. Nie dlatego, że czegoś w nim brakuje, ale dlatego, że historia jest na tyle wciągająca, że chciałoby się poznać jej pozostałe wątki.
"Clockers" przede wszystkim wygrywa klimatem, sposobem w jaki ukazane są miejsca, relacje ludzi, członków rodziny, kumpli i przełożonych... Zaczynamy lubić głównego bohatera, ale jednocześnie sposób w jaki podchodzi np. do swojego brata kreuje dwuznaczność postaci. Złe cechy dobrego chłopaka dodają mu wiarygodności. Scena w której pokazuje Tyrone'owi swoją broń uzmysławia nam, że nie jest to natural born killa tylko wytwór swojego środowiska świadom tego czego ono od niego oczekuje. Sposób w jaki mówi o zabijaniu jest sztuczny, nienaturalny, a moment w którym dostaje zlecenie od Rodneya pokazuje, że ten stawia go w bardzo kłopotliwej sytuacji. Kiedy wtajemnicza Tyronne'a w tajniki pracy dilera przedstawia nam go z kolei jako dużego dzieciaka, który powtarza innym to co usłyszał kiedyś sam. Kapitalnie w całość wpasowano też scenę przesłuchania, gdzie Harvey Keitel rozmawia z dwunastolatkiem. Specyficzny dla filmów Spike'a nieco abstrakcyjny obrazek kręcony z postacią "poruszającą się bez chodzenia" i monolog policjanta mówiącego o tym, że dzieciak uległ presji rówieśników dla których fakt, że mówi poprawnie po angielsku i ma dobre oceny jest mocno dyskredytujący. Takich scen jest więcej. Po raz kolejny świetnie wpleciono symbolikę (widoczny na zdjęciu powyżej i przewijający się w filmie bilboard "No More Packing"), tło projektów (kapitalna scena w której Strike bawi się swoją kolejką z przebitkami na ćpunów) oraz trudności jakie stoją przed tymi, którzy chcą się z nich wydostać w legalny sposób (cała historia Victora). Wszystko co najlepsze u Spike'a - nie chodzi o samą historię, która i tak przecież prezentuje dobry poziom, ale o tło i to co znajdziemy między wierszami. Właśnie w tym kryje się klasa "Clockers", jak i większości pozostałych filmów Spike'a.
O soundtracku
Soundtrack "Clockers" to z pewnością jeden z najlepszych pośród filmów Spike'a. Prezentujący nie tylko oczywiste postacie, ale również mniej znanych, wówczas i dziś artystów, którzy nie ustępują reszcie poziomem. Usłyszymy tutaj zarówno rewelacyjną soulową balladę Chaki Khan, niesamowicie przebojowy, pełen dobrej energii hit Des'ree, genialny osiedlowy banger w wykonaniu Ski Beatza i Seala w kapitalnej formie. W filmie pojawiają się również numery, których na OST nie znajdziemy, jak chociażby genialne "Children Of The Ghetto". Zarówno fani rapu jak i koneserzy soulu i zwolennicy R&B będą wniebowzięci słuchając tej płyty, która jest wspaniała w oderwaniu od filmu i jeszcze lepsza, kiedy sprawdzimy go wcześniej.
Soundtrack, podobnie jak film otwiera Marc Dorsey, pierwszy z rozpoczynającego płytę w genialny sposób grona wokalistów odpowiadających za pierwsze cztery tracki. Wtedy wjeżdża "Return Of The Crooklyn Dodgers", które nic nie straciło z czasem i nadal stanowi wzór hip-hopu w czystej formie. Tego zresztą jest tu więcej. Bujający się na bicie Salaama Remiego w sposób niesamowity Rebelz Of Authority, wygrywający wszystko flow Strictly Difficult na genialnej produkcji Ski czy hołdujący swoim korzeniom nie tylko w nazwie, ale również w muzyce Brooklynites.
Jak dużo więcej muszę wam napisać, żeby nakłonić was do szybkiego sprawdzenia? Jak usłyszycie pierwszy wjazd podkładu i hook "I'm feeling another part of reality" poczujecie to od razu. Może przez różnorodność coś może komuś nie przypaść do gustu, ale jak dla mnie toastujący Mega Banton też świetnie daje radę. Roi się tu od rewelacyjnych numerów, tracków, które mogą stać się waszymi faworytami u tych artystów, wielkiego kalibru sztosów, które nie będą chciały wyjść z wam głowy i wy nie będziecie chcieli, żeby przestały grać w waszych głośnikach. Sztuka robienia soundtracków w swoim najwyższym kunszcie nie tylko w black music. Terrance Blanchard współpracujący ze Spikiem przy wielu produkcjach miał momenty, kiedy był chyba najlepszym gościem w swojej dziedzienie na Świecie. Musicie to usłyszeć.