Kid Ink "Rocketshipshawty" - recenzja
Przyznam, że z twórczością Kid Inka zapoznałem się dokładniej dopiero po tym, gdy wybrano go w tym roku do grona Freshmanów. Wcześniej ksywka parę razy mignęła mi przed oczami, ale dopiero selekcja XXL wypchnęła młodego Kalifornijczyka "na front". Mixtape'em "Daydreamer" rozłożył mnie na łopatki, oficjalnym debiutem "Up & Away" bardzo pozytywnie zaskoczył (zarazem rzucając dwa single, które mam w tegorocznej czołówce - "Time Of Your Life" i "Is It You"), natomiast najnowszym mixtape'em "Rocketshipshawty"...
Mocno zawiódł. Miałkie to mociumpanie, wtórne, bez polotu i jednym uchem wpada a drugim wypada. Przyzwyczaiłem się, że u Inka nie ma co liczyć na głębokie rozkminy, raczej mainstreamowy przekrój nawijki o hajlajfie, jaraniu, kobietach i dążeniu po swoje, odpowiednio wyważony między rapem a śpiewem. Tyle, że wszystko to słyszeliśmy już u niego w wielokrotnie lepszej odsłonie niż tutaj. Bity (mocno zakropione trapowym klimatem) nie porywają, a sam Ink nie wybija się w większości ponad to, notując jedynie kilka mocniejszych momentów. Można do nich zaliczyć leniwy "Weekend", mainstreamowe "Get You High" i "Keep Up" czy uderzające po głowie "What They Doin".
Całość jednak, jeśli miała być rakietą, to przelatuje szybko nie zostawiając zbyt dużego śladu na niebie i nie ma co długo się nad nią rozwodzić. Najsłabsze co na razie wypuścił w świat Kid Ink, zimny prysznic i dwója z plusem na odmułkę.