Spice 1 "1990-Sick" (Klasyk Na Weekend)
Jest takie powiedzenie: "Nie naprawiaj tego co nie jest zepsute". W przypadku rapera z Oakland, to właśnie ta żelazna konsekwencja i twarde podążanie własnym szlakiem stało się kluczem jego sukcesu. Mało tego - Spice 1 do dnia dzisiejszego pozostaje jednym z nielicznych artystów, którzy nigdy nie zboczyli z raz obranej przez siebie drogi i pomimo nagrania na przestrzeni ostatnich dwóch dekad kilkunastu solowych płyt, nadal tworzy rap w tej samej konwencji co kiedyś.
Jeśli jednak miałbym wybrać jeden album, który najlepiej oddaje ducha charyzmatycznego reprezentanta Oaktown - bez wahania wskazałbym "1990-Sick". Dlaczego?
Ponieważ jest to "vintage Spice 1", tylko że w jeszcze lepszym, mocniejszym i bardziej hardkorowym wydaniu niż dotychczas. Coś, co wydawało mi się trudne do zrobienia - szczególnie po takich klasykach jak "187 He Wrote" i "Amerikkka's Nightmare". Ale jak inaczej określić płytę, która przy akompaniamencie mroczniejszej odmiany g-funku autorstwa Blackjacka, zaczyna się słowami: "Kill 'em all, kill 'em all, kill 'em all, kill 'em all/'Cuz everybody dyin' on this motherfuckin' album!"?
"Murder Rap" w wykonaniu Spice 1'a zawsze stał na wysokim poziomie, ale "1990-Sick" to zupełnie inna liga - strefa pełna ciemności oraz drobiazgowych detali na temat zabójstw i innych złych rzeczy, jakie dzieją się w Bay Area. Gwałty, rozboje, morderstwa i setki trupów a wszystko to ociekające krwią, której zapach dosłownie czuć słuchając numerów typu "Dirty Bay" lub "Snitch Killas". Właściwie to cały storytelling na płycie kręci się wokół słynnego "187", czyli "Murder, Death, Kill" pod wszelką postacią - czy to wchodzące w grę gangsterskie porachunki w utworze "Drama", czy też opisy śmierci przypadkowych osób w "Tales of the Niggas Who Got Crept On".
Wszystko to podane na ostro z menu gospodarza, który przy pomocy ciężkiego arsenału słów, dziurawi niczym ser szwajcarski każdą produkcję na "1990-Sick". Nigdy bym się nie spodziewał, że Bossalini jest w stanie nawijać jeszcze lepiej niż na "Amerikkka's Nightmare" ani posiekać na plasterki bity takich mistrzów jak Ant Banks, Bosko czy wspomniany wcześniej Blackjack - ale progres w umiejętnościach słychać dosłownie w każdym wersie. Powiem więcej - na "1990-Sick" Spice 1 osiągnął swój absolutny "prime" jeśli chodzi o formę, prezentowaną za mikrofonem a kabina nagraniowa musiała "płonąć" przy każdym powstałym na potrzeby albumu kawałku.
To samo tyczy się muzyki, która stanowi perfekcyjne tło dla warstwy tekstowej. Nie ważne czy w grę wchodzi klasyczny Mobb ("Mobbin"), G-Funk ("Mind Of A Sick Nigga"), czy też łagodniejszy vibe z nutką soulu i jazzu ("Ain't No Love", "Funky Chickens") - wszystko komponuje się idealnie.
"East Bay Gangsta" ma w swoim dorobku masę klasyków, ale "1990-Sick" zawsze będzie stał na szczycie tej listy jako mój osobisty faworyt. Być może nie zdołał wygenerować hitów na miarę "Trigga's Got No Heart" czy "Strap On A Side" i sprzedał się słabiej niż poprzednie krążki artysty, stanowi jednak kwintesencję tego, za co Spice 1 ceniony jest po dziś dzień - twardej liryki pozbawionej jakichkolwiek ustępstw oraz wymownej postawy, wyrażanej słowami "I don't give a fuck".