Miles Bonny/Brenk Sinatra & Raashan Ahmad - relacja z warszawskiego koncertu
Wow. Od czego by tu zacząć… O piątkowej imprezie w Cafe Kulturalna usłyszałem już ze dwa tygodnie temu i od razu wiedziałem, że za nic tego nie przegapię. Nie dość, że występować miał wspaniały, idealnie trafiający w moje gusta muzyczne MC rodem z Kalifornii Raashan Ahmad, to jeszcze na scenie pojawić się miał utalentowany wokalista soulowy z Kansas City, Miles Bonny. Jako, że nieczęsto dane jest nam zobaczyć dobry soulowy koncert w stolicy, to takiej okazji nie mogłem przepuścić.
Czy było warto poświęcić konkurencyjne imprezy i zjawić się przedwczoraj w zakamuflowanej zręcznie w Pałacu Kultury klubokawiarni? Oj tak!
Na miejsce przybyłem lekko spóźniony, około godziny 23, spotykając na Placu Defilad samego Raashana Ahmada, który zmierzając powoli w stronę Pałacu z plecakiem i w słuchawkach na uszach właśnie poszukiwał wejścia do Cafe Kulturalnej… Jako pierwsze do moich uszu dotarły bardzo przyjemne i bujające dźwięki autorstwa stosunkowo mało znanego polskiego duetu Hau_Mikael, który zrobił świetne pierwsze wrażenie i odpowiednio rozgrzał publikę przed tym, co miało nastąpić…
Po około pół godziny na scenę wbił reprezentujący ekipę Crown City Rockers Raashan Ahmad. I zaczęło się. Niesamowita dawka energii, doskonały kontakt z publiką, liczne old-schoolowe patenty na rozkręcenie imprezy, swobodny freestyle w kilku miejscach koncertu – to wszystko pokazało, na czym polega różnica między raperem a MC. Raashan to nie tylko MC z prawdziwego zdarzenia, ale też dobry beatboxer, który nie zapomniał podzielić się z publicznością i tą umiejętnością. Artysta zdążył zagrać wiele utworów ze swojej dyskografii, grając część z nich w skróconych wersjach, po 1 zwrotce i refrenie. Dzięki temu jednak ciągle coś się działo, nie było ani chwili zamuły a hałas w klubie mimo upływających minut nie słabł. Nie mogło oczywiście zabraknąć numerów z ostatniej płyty Raashana z 2010 roku - "For What You’ve Lost". Przy takich utworach jak "Sunshine" czy "Beautiful Ugly" aż chciało się skakać i śpiewać, a właściwa muzyce uśmiechniętego Kalifornijczyka pozytywna energia wypełniała całe pomieszczenie. Coś pięknego!
Mający polskie korzenie (dziadka Polaka) Miles Bonny chyba nie mógł wymarzyć sobie lepszych supportów przed swoim pierwszym koncertem, i zarazem pierwszą wizytą, w Polsce. Z początku widać było, że trochę zżera go trema i nie może w 100% złapać kontaktu z publiką, jednak z każdym kolejnym utworem Miles rozkręcał się coraz bardziej… Niesamowity klimat tworzyło umiejętne przeplatanie przez artystę partii wokalnych i solówek na trąbce, czyli elementów dwóch jego ulubionych gatunków muzycznych – soulu i jazzu. Fantastycznie też wypadła spontaniczna współpraca Raashana z Milesem na scenie, kiedy to pierwszy zapodawał beatbox lub freestyle’ował, a drugi grał na trąbce – magia. Jak się okazało pod sam koniec koncertu, a ściślej ujmując już podczas "freestyle jamu", Bonny’emu nie obcy jest też rap. Gdy pochodzący z Austrii producent piosenkarza Brenk Sinatra puścił bardziej bangerowe bity, obaj panowie zaczęli na zmianę freestyle’ować i tak im się spodobało, że nie mogli skończyć. W wyniku wszystkich tych spontanicznych akcji koncerty skończyły się około 2:30, jednak wcale nie był to koniec piątkowych wrażeń…
Po występach fani mogli zaopatrzyć się w świeżutki, mający premierę tego samego dnia, 26 października, nowy album duetu S3 (Miles Bonny & Brenk Sinatra) "Supa Soul Shit" na winylu, a także wziąć autografy, zrobić pamiątkowe zdjęcia, czy też po prostu pogadać na luzie z artystami. Gadka z amerykańsko-austriacką ekipą przeciągnęła się aż do wpół do piątej, a w międzyczasie Miles zdążył jeszcze pograć na trąbce o 4 rano na placu pod Pałacem Kultury (z czego krótki filmik znajdziecie poniżej). Całkiem epicko, czyż nie? Kończąc, wielkie wyrazy uznania dla organizatorów wydarzenia JuNouMi Crew oraz U Know Me Records za dostarczenie nam tak wspaniałych wrażeń. Oby więcej takich koncertów i takich imprez!