Sudańsko-waszyngtońska odyseja trwa. "Rock Creek Park" zebrało świetne recenzje, co nijak nie zaspokoiło ambicji Oddisee'go, które wydają się nie mieć końca. Raper i producent ze stolicy Stanów Zjednoczonych przygotował kolejny solowy materiał zatytułowany "People Hear What They See". Skąd ten dziwny tytuł?
Członek Diamond District tłumaczył to tym, że w dzisiejszych czasach bombardowani informacjami coraz rzadziej oceniamy muzykę przez pryzmat samej muzyki... Mniej słuchamy, a bardziej postrzegamy styl ubioru artysty, teledyski, okładkę itd.
Zgodnie z jego intencjami postanowiłem zupełnie nie myśleć o aspektach wizualnych i przestawić swój mózg na odbiór foniczny na 43 minuty. Kiedy zrobiłem to raz, kolejne trzy kwadranse stawały się oczywistością (ba... wręcz koniecznością) i tak dalej, i tak dalej...Nie ukrywam, że to co zwraca uwagę w pierwszej kolejności to (po raz kolejny) pachnąca muzycznym geniuszem na kilometr muzyka. Żeby jednak być uczciwym zacznę od czegoś innego. Od rapu. Oddisee pytany w wywiadach konsekwentnie odpowiada, że dla niego produkowanie i rapowanie stoją na równi i nie mógłby wybierać.
Podkłady są niesamowite... jak zwykle, ale to właśnie w kwestii flow i tekstów, progres z płyty na płytę jest najbardziej imponujący. Gdybym napisał, że mikrofonowym poziomem zbliża się do poziomu muzyki trochę bym przesadził, ale słucha się go z dużo większą przyjemnością i nie raz potrafi zaskoczyć nie tylko dobrą obserwacją, ale i nieprzeciętnym skillem.
W komentarzu dotyczącym powstawania płyty raper wspomniał, że wszystkie teksty powstały na świeżym powietrzu, co pozwoliło mu lepiej zamknąć w swoich obserwacjach opisywaną rzeczywistość. To słychać. Ta płyta pompuje świeże powietrze przez głośnik.Nie ukrywajmy jednak - wyjątkowość jego płyt to przede wszystkim absolutnie wyjątkowa muzyka.
To jeden z niewielu producentów, którzy a) doskonale rozumieją czym różni się pojęcie "producent" od "beatmaker" b) NAPRAWDĘ ma własny styl. Sposób w jaki korzysta z breaków, perfekcyjnie wręcz dopasowane do kompozycji "dogrywki", przebogata, ale nie wymuszona aranżacja, która sięga trzydzieści poziomów wyżej niż standardowe pojmowanie tego słowa... To jednak nie wszystko. Rola producenta na jego płytach to nie tylko to (TYLKO?!). Oddisee kapitalnie wpasował we własne kompozycje pracę innych. Olivier Daysoul, wokalista, któremu Oddisee wyprodukował epkę pojawia się w trzech numerach i kiedy zaczyna śpiewać zawsze ma się poczucie, że jego głos to dokładnie to czego brakowało.
Najbardziej na łopatki kładą jednak instrumenty. Alex Blum ze swoją wiolonczelą albo Leon Cotter na saksofonie potrafią definitywnie zmienić oblicze całych numerów. Słychać, że są fantastycznymi muzykami, ale "reżyser" jest tylko jeden. Szczerze - wolę Oddiseego w odsłonie bardziej "raw" jak na "In The Ruff", ale jego talent do tworzenia tych ciepłych, pełnych energii kompozycji jest po prostu urzekający.
Kiedy w "That Real" wjeżdża ten nieprawdopodobny klawisz łamiący całość w pół czuje się jak w brzuchu coś się przewraca do góry nogami.
Kiedy "American Greed" wjeżdża "detroitowym" wstępem i wydaje się, że o tym numerze wiecie już wszystko pojawia się genialne pianino, a to tylko początek aranżacji, która z każdym taktem wnosi coś zupełnie nowego zmieniając to w złoto. Kiedy słyszę dęciaka z "Ready To Rock" nie mogę powstrzymać niekontrolowanego bujania głową, a wtedy wjeżdżają skrzypce, perkusja się zagęszcza i... można się rozpłynąć.
Jak bardzo bym się nie starał, nie zrozumiecie o co mi chodzi dopóki tego nie usłyszycie. Nie patrzcie. Słuchajcie. Wiele razy, bo ta płyta to zabawa na wiele, wiele godzin. Niektórych rzeczy nie usłyszycie przy pierwszym, ani piątym przesłuchaniu.
To album na którym obcujemy z muzycznym geniuszem i uwierzcie, że to określenie nie jest ani odrobinę na wyrost. Piątka z plusem.Posłuchaj całości