Prys jest aktywny na scenie od tak dawna, że aż dziw, że "Na Złej Drodze Do Lepszych Czasów" to jego pierwsze w pełni oficjalne wydawnictwo. Warszawskie Tu Wolno Palić wydaje się być idealnym miejscem do publikacji jego specyficznej muzycznej jazdy, a fakt, że produkcją albumu zajęli się do spółki Stona i Święty daje gwarancję świetnego muzycznego klimatu.
Album mieliśmy przyjemność testować od miesiąca i jako towarzysz pięknych, letnich dni sprawdził się... No właśnie jak? Zapraszamy do lektury premierowej recenzji "Na Złej Drodze Do Lepszych Czasów".
Prys jest niegłupim koleżką, bystrym obserwatorem i silną osobowością - to wiedziałem jeszcze przed sprawdzeniem nowej płyty. "Na Złej Drodze..." niestety nie utwierdza w tym przekonaniu, a za to przekonuje, że bardziej nadaje się na felietonistę (a najlepiej na ciekawego rozmówcę) niż rapera. Maniera jego wokalu, irytująca nosowa artykulacja i absolutnie nielogiczny i nie do końca kontrolowany offbeat potrafi zepsuć najlepszą rozkminę jaką nam serwuje, a i tych niestety jest tutaj sporo mniej.
Jego refreny wołają o pomstę do nieba, a ten w "Rozterkach rapera niepopularnego" to jedna z najgorszych polskich odpowiedzi na g-funkowy śpiew jakie kiedykolwiek ujrzały światło dzienne. Odstępstwa od tej reguły w postaci refrenów do "Gdzieś między niebem a ziemią" i "Długodystansowca" to za mało. Bardzo cenię sobie luz, a rapowe lenistwo z "Miłośnika" bywało naprawdę kapitalne, ale niedopuszczalnym jest nagrywanie zwrotek w taki sposób. Warstwa wokalna brzmi bardzo nieprofesjonalnie, teksty wyglądają na nieprzećwiczone i napisane na chwilę przed wejściem do kabiny. Pomysły na ugryzienie rytmiki tych świetnych bitów... nie istnieją. Na dodatek, album stoi na gorszym poziomie tekstowym niż poprzednia płyta, a przemyślenia i obserwacje niespecjalnie pobudzają do myślenia, a za to Prysa ceniłem najbardziej. To co zapamiętam z warstwy lirycznej "Nie Złej Drodze..." to chyba tylko w miarę przyzwoite opowieści o starych znajomościach z "Rzadko Się Widujemy", gorzki numer zamykający album i... kapitalne featy.
Gościnne są tutaj naprawdę świetne. Jazzy i Basa eM śpiewają świetnie jak zwykle i pozostaje żałować, że ich refrenów nie jest trochę więcej. Ciarki na plecach wywołuje rewelacyjna zwrotka Małpy, który robi wielki apetyt na nowe kawałki (co z tym Proximite?!). Bardzo dobrze w świetny bit do "Długodystansowca" wpasowali się Ras i Te-Tris. Szczególnie wejście tego drugiego z wersem "Znam dwie prawdy o życiu, żadna z nich nie działa/ Chyba, że trzecia extra, że nie ma nic od zaraz" robi duże wrażenie. Rewelacyjną formę przed debiutem w Aptaun prezentuje PeeRZet, który frekwencję zajebistych wersów podniósł tak, że typową reakcją na "Rozterki..." będzie cofanie jego zwrotki. Haju jedzie na swoim wysokim poziomie, ale i tak największą masakrą jest Mustafa. Gość, którego słyszeliśmy chociażby na Rekordzie wjeżdża tutaj ze zwrotką idealną. Naprawdę. "Pani barmanka, siemanko/ Pani poleje dla mnie, dla kumpli/ Muszę coś dziabnąć, bo muszę coś zamknąć/ Musiałem wyjść i posiedzieć między ludźmi..." i dalej... Świetna rzecz, rewelacyjny wokal, potężny, brudny refren. Myślę, że każdy, kto sprawdzi tą płytę dobrze zapamięta jego ksywkę. Jeśli ktoś wie, gdzie można sprawdzić większą ilość jego muzyki jest proszony o kontakt z redakcją w trybie pilnym.
Rozczarowanie formą Prysa, trochę rekompensuje wyśmienita warstwa muzyczna w wykonaniu Stony i przede wszystkim Świętego. Warszawski producent potwierdza nie tylko, że jest mistrzem nowojorskich sztosów, ale i lżejszych, lejących się z głośnika pereł. Już drugi numer na płycie kojarzący się trochę z hitami Biggiego pokazuje, że gość jest w formie. "Długodystansowiec" to pieprzony hit w starym stylu, a "Reżyser" przyjemnie kojarzy się z "Head Over Wheels". Rezydent TWP Studio pokazał tutaj swoje możliwości w zupełnie innych rejonach muzycznych niż dotąd. Mamy tutaj tętniącą funkowym basem Kalifornię, klimat słonecznych miesięcy, a nawet trochę muzyki nawiązującej do dobrych tradycji lat 80. Świetne wyczucie, brud w trochę innym znaczeniu niż dotąd... Stona wpasowuje się w to elegancko dodając dwie mistrzowskie kompozycje - najlepszy chyba na płycie numer "Uwolnij Myślij" z Hajem i Mustafą i zupełnie zaskakującą, zamykającą płytę "Opowieść o tym co tu jeszcze się nie dzieje". Mniej przekonuje "Nie chcę wracać do domu", ale za wspomniane dwie bomby można sporo wybaczyć.
Suma summarum ciężko ocenić ten album pozytywnie. Warto go sprawdzić dla fantastycznej muzyki, znakomitych zwrotek gości i niestety tylko kilku przebłysków możliwości Prysa. Nie słychać tutaj żadnego progresu od "Miłośnika", a raczej wręcz odwrotnie - tekstowo raper zanotował regres. Jest mniej interesujący, ma jakby mniej do powiedzenia, niewiele wnosi. Do tego brzmi irytująco, paskudnie zaciąga i marudzi przez nos tak, że chwilami traci się cierpliwość. Jestem absolutnie przekonany, że stać go na sporo więcej i mam nadzieję, że będziemy mogli to usłyszeć na następnych produkcjach. Trója z minusem.