Wesołych, zdrowych, spokojnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia dla wszystkich naszych czytelników od całej redakcji Popkillera - niech pierogi...
Marcin Flint podsumowuje rok 2011
Jestem spokojny o amerykański hip-hop. W 2011 r. przypomniał swoją chwalebną przeszłość, pokazał mocną teraźniejszość, a co najważniejsze, udowodnił, że ma przyszłość. Oczywiście wolałem, kiedy bezguście rozczulająco manifestowało swą obecność w postaci panter na maskach Rollsów, a nie kryło się za dziełami sztuki i apaszkami za 400 dolców. Żałuję czasów, w których debiutanci mieli jeszcze kręgosłupy, horrorcore nie został sprzedany hipsterom, zaś żaden dzieciak w szerokich spodniach nie miał pojęcia kim jest David Guetta. Ale to nie wróci. Tak jak nie wróci Ślizg - jego resztki są zresztą na Popkillerze i w Streetmagu, a nie w cokolwiek pociesznym połączeniu Naszej Klasy, komuny gejowskiej i Salonu 24 z "eu" po kropce.
Nie ma jednak co pluć żółcią, gdyż - zwłaszcza w Polsce - to był naprawdę świetny rok. Chyba najlepszy od czasów solówek gwiazd Asfaltu i wyprzedzających swoje czasy eksperymentów Blendu. Mamy underground - Tusz na Rękach czy Haju pokazują, że wreszcie odpowiednio dojrzały. Mamy overground. Mamy rookies, inicjatywy, które pozwalają ich odnaleźć (Młode Wilki Popkillera) oraz wydawców gotowych tych kotów wydawać. Mamy też weteranów, z kolanami sprawniejszymi od tych Vince'a Cartera i łokciami, których nie powstydziłby się Bruce Bowen.
Ale kończymy z tym wstępem. Bo dobre typy bronią się same. Bo dobry ranking nie potrzebuje reklamy. To nasza gra i uwaga - wygraliśmy.
TOP 10 - ŚWIAT
1. Kendrick Lamar "Section.80" - Wyjątkowy album, nie tylko w skali roku, ale też w skali całej dekady. Kendrick ma dużą wrażliwość, ale nie szantażuje nią słuchacza, mota wyjątkowe wersy, które można nosić w sobie, a potem rzucić nimi jak granatem. Myślę, że może być złodziejem dusz jak niegdyś Tupac. Do tego bity pasujące do siebie jak elementy układanki, zawsze w najlepszym guście, wirtuozersko grające na emocjach. Składa się to na całość, która za pierwszym przesłuchaniem sprawiła, że wyglądaliśmy z żoną jak Ci filmowi Amerykanie, którzy z rozdziawioną gębą obserwują z ganku wiszące nad ich miastem UFO. Nic dziwnego, dostaliśmy kosmicznie dobrą rzecz.
2. Blitz The Ambassador "Native Sun" - Cała - doskonała zresztą - etniczna, organiczna, perfekcyjnie przygotowana nadbudowa stoi na mistrzowskim rapowym fundamencie. Szerokie horyzonty nie poszły tu w parze z zawężoną ilością patentów w nawijce. Dlatego Blitz jest jednym z najlepszych mikrofonowych ludzi w grze. Ale te aranżacje to już są doprawdy nieludzko dobre Wybitny album, tyle, że z Lamarem w tym roku po prostu nie dało się wygrać.
3. Common "The Dreamer, The Believer" - Ojej, to Common umie jeszcze tak nawijać? A już myślałem, że filozofia przenosi się drogą płciową i trwale zaraził się od Eryki. Właśnie przypomniałem sobie jak dużo charyzmy ma ten koleś. Jako że No I.D. sprawuje się bez zarzutu, z tego powrotu do przeszłości nie wywaliłbym jednej minuty. To będzie przyjaźń na długo.
4. The Roots "Undun" - Za to, że każde przesłuchanie kończy się potrzebą następnego. Za piękną ewolucję, zwartość muzyki w muzyce i perły zbyt rzadko rzucane przez Black Thoughta przed wieprze. Za gitary "Kool On" i klawisze w "The OtherSide". A zresztą łykam to w całości i nawet te konserwatoryjne wstawki na koniec mogę strawić.
5. J. Cole "Cole World" - Nie płakałem po Wizie Khalifie, Yelawolfie i Macu Millerze. I duża w tym zasługa J. Cole'a. Wreszcie debiut na miarę oczekiwań. Bardzo fajne, różnorodne flow, dobre teksty ("Lost Ones"!), urozmaicona produkcja na stabilnie wysokim poziomie.
6. WC "Revenge ot the Barracuda" - Zwarta, mięsista, stuprocentowo przebojowa g-funkowa płyta. Sama klepie w pośladek twoją laskę, dolewa Ci soku do ginu i zapala jointa. To jakiś paradoks - zwykle po nogach leje się wtedy, gdy nie uda się dotrzeć na czas do WC. Tym razem jest odwrotnie.
7. Game "R.E.D Album" - Podoba mi się, jak Game dostosowuje się do swoich gości, jak zmienia konwencje, style obrazowania. Tego po typie od gangsterskiej nawijki nigdy bym się nie spodziewał. Poza tym wciąż ma najlepsze ucho do bitów z jankeskich emcees. Z ostatniego krążka wywaliłbym raptem dwa numery. Reszta nie może mi się znudzić.
8. Lil Wayne "Tha Carter IV" - Tu nie rozwaliły mnie wcale bangery, ale spokojniejsze tracki. Chemia na linii tekst-flow-bit. A przede wszystkim wersy - nadal obstaję za tym, że do tego krążka Wayne musiał nająć elitę amerykańskich copywriterów. Trzeci Carter mnie zaciekawił, ale nie porwał. Za czwartego, a już na pewno za numery takie jak "President Carter", mogę się bić.
9. Astronautalis "This Is Our Science" - Czasy starego Atmosphere i Sage'a Francisa wracają w wersji 2.0. Tym powinni się zajmować Ci nasi "niezalowcy". Tu, a nie u Rootsów, szukać indie-rockowej wrażliwości. Niestety, są zbyt zajęci komplementowaniem Drake'a, nagłym odkryciem, że żyje ktoś taki jak DJ Quik czy faktem, że Araabmuzik ulepił z gówna względnie wysmakowaną rzeźbę.
10. Killer Mike "Pl3dge" - Miało być antidotum na depresję związaną z tym, że w 2011 Andre 3000 nie wydał solówki, a Big Boi nie poprawił jeszcze jedną, równie kozacką co poprzednia. Wyszło bujające, wielce żywotne dziełko, które świetnie broni się poza kontekstem.
Poza hip-hopem:
1. Katy B "On A Mission"
2. Destroyer "Kaputt"
3. Jill Scott - "The Light of the Sun"
4. The Streets "Computers and Blues"
5. The Black Keys "El Camino"
6. Modeselektor "Monkeytown"
7. The Weeknd "House of Balloons"
8. Kasabian "Velociraptor"
9. Frank Ocean "nostalgia, ULTRA"
10. Paul Kalkbrenner "Icke Wieder" i Justice "Audio, Video, Disco"
TOP 10 - POLSKA
1. Łona / Webber "Cztery i pół" i Sokół i Marysia Starosta "Czysta Brudna Prawda" - Jedna płyta to rozum, druga - serce. Nie podejmuje się wyróżnienia jakiejkolwiek, bo obie zostawiły mnie w pozycji charakterystycznej dla fanów Brudnych Serc, czyli na kolanach. Ważne, że mimo wagi poruszonych problemów razem tworzą prawdziwy HH Funpack.
3. Tomasz Andersen "Wbrew Wskazówkom" - Rok 2071 może się Wam nie spodobać. Rząd wciąż kłamie i wciąż nie pomoże waszej mamie. Koncept rodem z taniego SF udało się utrzymać, a do tego podbić wieloma błyskotliwymi analogiami do rzeczywistości. Do tego dochodzi eklektyczna produkcja i dobre refreny. Najbardziej pomysłowa płyta polskiego hip-hopu.
4. Jeżozwierz "Pan Kolczasty" - Hardcore hip-hop nie może być już "bardziej". Bardziej szczery, bardziej bezkompromisowy, bardziej plastyczny, bardziej dojrzały. Po usłyszeniu "Dalej...Znowu" czy "Katany Mistrza 666" nie wydaje mi się, żeby mógł być też lepiej wyprodukowany. Miałem okazję zobaczyć Jeżozwierza na żywo - to jest, kurwa, czołg, tego nic nie zatrzyma.
5. Te-Tris "Lot2011" - Temu akurat typowi nie posypał się na płycie eklektyzm i nie przerosła go ambicja zrobienia płyty środka, a zarazem krążka ponadczasowego, stylowego i silnie zindywidualizowanego. Nie ma tu megalomanii, i dobrze, bo tak to już jest, że gdy bierzesz za duży zamach, przeciętność może się wymknąć. Tet jest naturalny, niezmanierowany, ma najlepsze refreny w tym roku. Ścisłe grono kandydatów na zwycięzców.
6. Minoo "White Mice" - Minoo dotarł do podobnego punktu, co (znakomici!) artyści z katalogu wytwórni U Know Me, ale inną drogą. Warto go posłuchać, choćby dlatego, żeby przypomnieć sobie ile dla nowoczesnego, abstrakcyjnego hip-hopu zrobiła oficyna Warp. Dużo tu fajnych, producenckich patentów, ale nikt nie zapomniał o emocjach. Co tu dużo mówić, tak wygląda przyszłość.
7. Hurragun "Hurrap" - Bity to sto procent złotej ery, rymy - sto procent zajawki rozłożonej na trzech emcees, z których Sensei śmiało może aspirować do krajowej czołówki. Przekazu niewiele, ale kto się, u diabła, przejmuje mądrościami niepisanymi kolejnemu pokoleniu przekazywanymi, skoro ta płyta zapewnia lepszy headbanging niż Craig Jones. Hurragun melduje wykonanie zadania
8. W.E.N.A. "Dalekie zbliżenia" - To jest pieprzony krasnoludzki rap. W.E.N.A. ma tyle siły i taki charakter, że nie potrzebuje weny, by rozjebać w cząstki najtwardsze bity. A głównie takie mu się dostały. Z tą determinacją w końcu dotrze do złota, ba, wydrze je ze skały gołymi rękami.
9. Fokus "Prewersje" - Fokusmok znów zieje ogniem. Jak żyć? Co robić? Na wszelki wypadek można składać ofiary z forumowych dziewic.
10. Warszafski Deszcz "PraWFDepowiedziafszy" i Moral/Gano "Przeminęło z dymem" - Dwie płyty z takimi bitami, że głowa boli od bujania (choć pomyśleć też jest nad czym). W obu przypadkach mamy dwóch emcees uzupełniających się na mikrofonie niemal idealnie - na scenie solistów to prawdziwa gratka. Taką chemię buduje się latami - te krążki pokazują, że szybko nie będzie takich duetów. Nieświadomi się śmieją jak wtedy gdy nawija Vienio, ale jak nie wiedzą, mogą zapytać starszego brata (choć nie, jego lepiej nie). Wiem ilu zawistnych kutafonów widziałoby Tedego i Gano wyłącznie na kwejku, ale (czy się to komuś podoba, czy nie) te składy odsyłają niecierpliwych białasów na solarium.
Poza hip-hopem:
1. Pablopavo - "10 Piosenek" z Ludzikami i "Głodne Kawałki" z Praczasem,
2. Pinawela "Renesoul"
3. Beneficjenci Splendoru "Tęczy Wybielacz"
4. Sedativa ft. Dawid Portasz "I",
5. Break Da Funk "Muppets Revolution"
6. Różni Artyści - "Etnofonie Kurpiowskie - tribute to Skierkowski i Szymanowski"
7. Baaba Kulka - "Baaba Kulka"
8. Ania Rusowicz "Mój Big-Bit"
9. Iza Lach "Krzyk"
10. R.U.T.A. "Gore"
Marcin Flint (m.in. T-Mobile Music, Streetmag, Przekrój)
Nie ma jednak co pluć żółcią, gdyż - zwłaszcza w Polsce - to był naprawdę świetny rok. Chyba najlepszy od czasów solówek gwiazd Asfaltu i wyprzedzających swoje czasy eksperymentów Blendu. Mamy underground - Tusz na Rękach czy Haju pokazują, że wreszcie odpowiednio dojrzały. Mamy overground. Mamy rookies, inicjatywy, które pozwalają ich odnaleźć (Młode Wilki Popkillera) oraz wydawców gotowych tych kotów wydawać. Mamy też weteranów, z kolanami sprawniejszymi od tych Vince'a Cartera i łokciami, których nie powstydziłby się Bruce Bowen.
Ale kończymy z tym wstępem. Bo dobre typy bronią się same. Bo dobry ranking nie potrzebuje reklamy. To nasza gra i uwaga - wygraliśmy.
TOP 10 - ŚWIAT
1. Kendrick Lamar "Section.80" - Wyjątkowy album, nie tylko w skali roku, ale też w skali całej dekady. Kendrick ma dużą wrażliwość, ale nie szantażuje nią słuchacza, mota wyjątkowe wersy, które można nosić w sobie, a potem rzucić nimi jak granatem. Myślę, że może być złodziejem dusz jak niegdyś Tupac. Do tego bity pasujące do siebie jak elementy układanki, zawsze w najlepszym guście, wirtuozersko grające na emocjach. Składa się to na całość, która za pierwszym przesłuchaniem sprawiła, że wyglądaliśmy z żoną jak Ci filmowi Amerykanie, którzy z rozdziawioną gębą obserwują z ganku wiszące nad ich miastem UFO. Nic dziwnego, dostaliśmy kosmicznie dobrą rzecz.
2. Blitz The Ambassador "Native Sun" - Cała - doskonała zresztą - etniczna, organiczna, perfekcyjnie przygotowana nadbudowa stoi na mistrzowskim rapowym fundamencie. Szerokie horyzonty nie poszły tu w parze z zawężoną ilością patentów w nawijce. Dlatego Blitz jest jednym z najlepszych mikrofonowych ludzi w grze. Ale te aranżacje to już są doprawdy nieludzko dobre Wybitny album, tyle, że z Lamarem w tym roku po prostu nie dało się wygrać.
3. Common "The Dreamer, The Believer" - Ojej, to Common umie jeszcze tak nawijać? A już myślałem, że filozofia przenosi się drogą płciową i trwale zaraził się od Eryki. Właśnie przypomniałem sobie jak dużo charyzmy ma ten koleś. Jako że No I.D. sprawuje się bez zarzutu, z tego powrotu do przeszłości nie wywaliłbym jednej minuty. To będzie przyjaźń na długo.
4. The Roots "Undun" - Za to, że każde przesłuchanie kończy się potrzebą następnego. Za piękną ewolucję, zwartość muzyki w muzyce i perły zbyt rzadko rzucane przez Black Thoughta przed wieprze. Za gitary "Kool On" i klawisze w "The OtherSide". A zresztą łykam to w całości i nawet te konserwatoryjne wstawki na koniec mogę strawić.
5. J. Cole "Cole World" - Nie płakałem po Wizie Khalifie, Yelawolfie i Macu Millerze. I duża w tym zasługa J. Cole'a. Wreszcie debiut na miarę oczekiwań. Bardzo fajne, różnorodne flow, dobre teksty ("Lost Ones"!), urozmaicona produkcja na stabilnie wysokim poziomie.
6. WC "Revenge ot the Barracuda" - Zwarta, mięsista, stuprocentowo przebojowa g-funkowa płyta. Sama klepie w pośladek twoją laskę, dolewa Ci soku do ginu i zapala jointa. To jakiś paradoks - zwykle po nogach leje się wtedy, gdy nie uda się dotrzeć na czas do WC. Tym razem jest odwrotnie.
7. Game "R.E.D Album" - Podoba mi się, jak Game dostosowuje się do swoich gości, jak zmienia konwencje, style obrazowania. Tego po typie od gangsterskiej nawijki nigdy bym się nie spodziewał. Poza tym wciąż ma najlepsze ucho do bitów z jankeskich emcees. Z ostatniego krążka wywaliłbym raptem dwa numery. Reszta nie może mi się znudzić.
8. Lil Wayne "Tha Carter IV" - Tu nie rozwaliły mnie wcale bangery, ale spokojniejsze tracki. Chemia na linii tekst-flow-bit. A przede wszystkim wersy - nadal obstaję za tym, że do tego krążka Wayne musiał nająć elitę amerykańskich copywriterów. Trzeci Carter mnie zaciekawił, ale nie porwał. Za czwartego, a już na pewno za numery takie jak "President Carter", mogę się bić.
9. Astronautalis "This Is Our Science" - Czasy starego Atmosphere i Sage'a Francisa wracają w wersji 2.0. Tym powinni się zajmować Ci nasi "niezalowcy". Tu, a nie u Rootsów, szukać indie-rockowej wrażliwości. Niestety, są zbyt zajęci komplementowaniem Drake'a, nagłym odkryciem, że żyje ktoś taki jak DJ Quik czy faktem, że Araabmuzik ulepił z gówna względnie wysmakowaną rzeźbę.
10. Killer Mike "Pl3dge" - Miało być antidotum na depresję związaną z tym, że w 2011 Andre 3000 nie wydał solówki, a Big Boi nie poprawił jeszcze jedną, równie kozacką co poprzednia. Wyszło bujające, wielce żywotne dziełko, które świetnie broni się poza kontekstem.
Poza hip-hopem:
1. Katy B "On A Mission"
2. Destroyer "Kaputt"
3. Jill Scott - "The Light of the Sun"
4. The Streets "Computers and Blues"
5. The Black Keys "El Camino"
6. Modeselektor "Monkeytown"
7. The Weeknd "House of Balloons"
8. Kasabian "Velociraptor"
9. Frank Ocean "nostalgia, ULTRA"
10. Paul Kalkbrenner "Icke Wieder" i Justice "Audio, Video, Disco"
TOP 10 - POLSKA
1. Łona / Webber "Cztery i pół" i Sokół i Marysia Starosta "Czysta Brudna Prawda" - Jedna płyta to rozum, druga - serce. Nie podejmuje się wyróżnienia jakiejkolwiek, bo obie zostawiły mnie w pozycji charakterystycznej dla fanów Brudnych Serc, czyli na kolanach. Ważne, że mimo wagi poruszonych problemów razem tworzą prawdziwy HH Funpack.
3. Tomasz Andersen "Wbrew Wskazówkom" - Rok 2071 może się Wam nie spodobać. Rząd wciąż kłamie i wciąż nie pomoże waszej mamie. Koncept rodem z taniego SF udało się utrzymać, a do tego podbić wieloma błyskotliwymi analogiami do rzeczywistości. Do tego dochodzi eklektyczna produkcja i dobre refreny. Najbardziej pomysłowa płyta polskiego hip-hopu.
4. Jeżozwierz "Pan Kolczasty" - Hardcore hip-hop nie może być już "bardziej". Bardziej szczery, bardziej bezkompromisowy, bardziej plastyczny, bardziej dojrzały. Po usłyszeniu "Dalej...Znowu" czy "Katany Mistrza 666" nie wydaje mi się, żeby mógł być też lepiej wyprodukowany. Miałem okazję zobaczyć Jeżozwierza na żywo - to jest, kurwa, czołg, tego nic nie zatrzyma.
5. Te-Tris "Lot2011" - Temu akurat typowi nie posypał się na płycie eklektyzm i nie przerosła go ambicja zrobienia płyty środka, a zarazem krążka ponadczasowego, stylowego i silnie zindywidualizowanego. Nie ma tu megalomanii, i dobrze, bo tak to już jest, że gdy bierzesz za duży zamach, przeciętność może się wymknąć. Tet jest naturalny, niezmanierowany, ma najlepsze refreny w tym roku. Ścisłe grono kandydatów na zwycięzców.
6. Minoo "White Mice" - Minoo dotarł do podobnego punktu, co (znakomici!) artyści z katalogu wytwórni U Know Me, ale inną drogą. Warto go posłuchać, choćby dlatego, żeby przypomnieć sobie ile dla nowoczesnego, abstrakcyjnego hip-hopu zrobiła oficyna Warp. Dużo tu fajnych, producenckich patentów, ale nikt nie zapomniał o emocjach. Co tu dużo mówić, tak wygląda przyszłość.
7. Hurragun "Hurrap" - Bity to sto procent złotej ery, rymy - sto procent zajawki rozłożonej na trzech emcees, z których Sensei śmiało może aspirować do krajowej czołówki. Przekazu niewiele, ale kto się, u diabła, przejmuje mądrościami niepisanymi kolejnemu pokoleniu przekazywanymi, skoro ta płyta zapewnia lepszy headbanging niż Craig Jones. Hurragun melduje wykonanie zadania
8. W.E.N.A. "Dalekie zbliżenia" - To jest pieprzony krasnoludzki rap. W.E.N.A. ma tyle siły i taki charakter, że nie potrzebuje weny, by rozjebać w cząstki najtwardsze bity. A głównie takie mu się dostały. Z tą determinacją w końcu dotrze do złota, ba, wydrze je ze skały gołymi rękami.
9. Fokus "Prewersje" - Fokusmok znów zieje ogniem. Jak żyć? Co robić? Na wszelki wypadek można składać ofiary z forumowych dziewic.
10. Warszafski Deszcz "PraWFDepowiedziafszy" i Moral/Gano "Przeminęło z dymem" - Dwie płyty z takimi bitami, że głowa boli od bujania (choć pomyśleć też jest nad czym). W obu przypadkach mamy dwóch emcees uzupełniających się na mikrofonie niemal idealnie - na scenie solistów to prawdziwa gratka. Taką chemię buduje się latami - te krążki pokazują, że szybko nie będzie takich duetów. Nieświadomi się śmieją jak wtedy gdy nawija Vienio, ale jak nie wiedzą, mogą zapytać starszego brata (choć nie, jego lepiej nie). Wiem ilu zawistnych kutafonów widziałoby Tedego i Gano wyłącznie na kwejku, ale (czy się to komuś podoba, czy nie) te składy odsyłają niecierpliwych białasów na solarium.
Poza hip-hopem:
1. Pablopavo - "10 Piosenek" z Ludzikami i "Głodne Kawałki" z Praczasem,
2. Pinawela "Renesoul"
3. Beneficjenci Splendoru "Tęczy Wybielacz"
4. Sedativa ft. Dawid Portasz "I",
5. Break Da Funk "Muppets Revolution"
6. Różni Artyści - "Etnofonie Kurpiowskie - tribute to Skierkowski i Szymanowski"
7. Baaba Kulka - "Baaba Kulka"
8. Ania Rusowicz "Mój Big-Bit"
9. Iza Lach "Krzyk"
10. R.U.T.A. "Gore"
Marcin Flint (m.in. T-Mobile Music, Streetmag, Przekrój)
Strony