"Moja płyta ma być lepsza tylko od mojej poprzedniej" - nawija Te-Tris w jednym z numerów na nowej płycie. Legalny debiut oczekiwany był parę lat, dopracowywany i zapowiadany długo.
"Lot 2011" przygotowywany był dla odmiany w ciszy a informacje zaczęły pojawiać się niedługo przed premierą. Jak wypada drugi pełnoprawny materiał w dorobku reprezentanta Siemiatycz?
"Dwuznacznie" choć wrażenie robiło spore to było jednak zbyt dopieszczone i wygładzone, by na długo utrzymać uwagę. Tet tak długo i pieczołowicie szlifował legalny debiut, że patrząc na chłodno zabrakło na nim trochę pazura, spontaniczności i mocy. Wszystko to spotkamy na "Locie", który jest materiałem dużo żywszym i paradoksalnie - bardziej przyziemnym. Nie ma tu numerów opartych tylko na grach słownych i wieloznacznościach ("Skr.", "Chemafi"), jest za to więcej prostoty i codzienności.
"Na płytach aż roi się od fałszu, ale nie na tej, bo muzyka to mój przyjaciel, co zgarnął mnie z brudnych klatek"
"Lot 2011" to materiał bardzo osobisty, pełen wspominek, wersów o bliskich ludziach, pełen refleksji. Widać to choćby w liście gości, których do tej pory nie odsłoniono. Mamy reprezentantów starszego pokolenia i młode talenty... a dokładnie mamę i syna Teta. Słychać moc, motywację, zajawkę miejscem, w które udało się wznieść a zarazem pamięć o korzeniach. Są rozliczenia z dawnymi znajomymi, którzy zaginęli gdzieś po drodze, parę ciepłych słów dla przyjaciół z poprzedniego labelu, pełen emocji wywód o znaczeniu muzyki. I nawet gdy w "Trzeba żyć" Tet snuje opowieść z perspektywy trzeciej osoby to "dla niepoznaki (...) bo boi się przyznać, że nie wierzył, że będzie lepiej".
"Zamkniętych głów nie otworzę, chcą moich zysków. Pierdolę tych typków, stawiam swój Dubaj na klepisku"
Pisaliśmy już o motywacji i tym, że kolejne wydarzenia napędzają Teta do parcia jeszcze wyżej. Oprócz tego słyszalna jest tu po prostu potężna dawka pozytywnej energii, naturalnej, zaraźliwej i nie nachalnej - podobnie jak u Ostrego na wydanym tuż po narodzinach syna "O.C.B.". Ten album naprawdę poprawia humor, uświadamiając 'że można' i unosi choć te paręnaście centymetrów nad ziemię. Kluczem do wszystkiego jest podejście. Adam "czekał długo, by wreszcie wyjść z cienia", teraz nijak nie trzyma się go już debiutancka trema, jest pewny siebie, swojego celu i mierzy wyżej niż w "akceptację outsiderów".
"To nie kalka dokonań Leszka, Piotrka, Adama - ta róża tu wzeszła sama i ma zwycięstwa w planach"
Choć Tet wciąż nie jest najbardziej charyzmatycznym i stylowym MC na scenie, to wyszlifowany styl trzyma go daleko od porównań z innymi. Dawne zestawienia z Eldo, Mesem czy Ostrym ciężko łapałyby teraz punkty zaczepienia, bo Te-Tris leci po prostu po swojemu. Flow jest równe, ale zróżnicowane, co jakiś czas pojawiają się eksperymenty czy przyspieszenia a słabszych fragmentów w tej kwestii raczej brak. Warsztatowo jest naprawdę solidnie i przyczepić można się jedynie do braku błysku w tej kwestii, co Tet nadrabia jednak całościowym wrażeniem.
"Olej modę, wybierz to, co chwyta cię za gardło"
Od czasów "Naturalnie" Te-Tris kojarzony jest raczej z klasycznym,
trueschoolowym brzmieniem. Tu zajawek i korzeni rzecz jasna się nie
wyrzeka, ale nie idzie też z prądem, korzystając z wciąż największej popularności klasyczno-eastcoastowych bitów. Jest soul, jest jazz, trąbki, pianina, jednak w bardziej odświeżonej i nowoczesnej wersji, nie pozbawionej żywych instrumentów i bardziej miękkich, delikatnie mainstreamowych momentów, które nie wszystkim wstrzelą się w gusta. Stosunkowo dużo też śpiewanych (i to jak - "Ilę mogę" czy "Teraz patrz") męskich refrenów, co wciąż wydaje się piętą achillesową rodzimego rapu. Pojawiający się gościnnie Rzeznik spisuje się na mocne pięć a całość momentami naprawdę "chwyta za gardło". Nie ma też zabiegów promocyjnych na zasadzie "dobierzmy najgorętszych raperów na featy, niech wzmocnią sprzedaż". Brak głośnych nazwisk, ale jak mówi sam gospodarz "za nazwisko wszedłby tu najwyżej Rod Stewart".
"To klasyczne gówno, nie zaskoczę cię eksperymentem"
Jest klasycznie, choć nowocześnie... ale są i elementy, które mogą zaskoczyć. Choć ciężko nazwać je eksperymentami, bo stanowią raczej rolę smaczków niż głównych motywów to... mamy vocoder w "Skórze", połamane dubstepowo-drumowe przejście w "Ogień i lód" czy bit do "Lot 2011", który brzmi jak mieszanka linii przewodniej albumu z klimatem znanym z "Kush & O.J." Wiza. Odpowiadająca za produkcję ekipa w składzie Qciek, Tort, BobAir, Voskovy, Rollin i sam Tet spisała się naprawdę świetnie i ciężko pisać kto z nich wypadł najlepiej.
"Kolejny raz wyjmij to z folii i wciśnij play. Olejmy czas... choć on to pieniądz, więc olejmy hajs. Parę dych za bilet do chmur - polećmy tam, tam gdzie muzyka nie zeszła na drugi plan"
"Lot 2011" to album ukazujący życie z lotu ptaka. Z dystansem i odpowiednią perspektywą. Analizując całość i drogę od początku do obecnego momentu, nie stroniąc od emocjonalnych wspomnień i rozliczeń. Praktycznie jedyne do czego można by się przyczepić to fakt, że koncept wydaje się czasem doczepiony skitami do poszczególnych numerów. Jednak brak tu słabego bitu czy słabego numeru, nie brak za to serducha, zajawki i wykształconego warsztatu. Jeżeli już zapniecie pasy i odlecicie to gwarantuję, że nie będziecie chcieli awaryjnie lądować, a raczej przedłużyć pobyt w przestworzach o kolejne minuty... Gdy odpaliłem ten album pierwszy raz na spokojnie w poniedziałkowe popołudnie to zapętlił mi się na dobre pół dnia i ciężko było mi się od niego oderwać, czego życzę i wam. Mocna piątka.
Jeszcze dziś, i to nie wieczorem a za parę godzin, razem z Aptaunem udostępnimy Wam też cały album do darmowego odsłuchu. Czekajcie więc i miejcie nas na oku!