DJ Pooh "Bad Newz Travels Fast" (Klasyk Na Weekend)

recenzja
dodano: 2011-05-06 18:00 przez: Mateusz Marcola (komentarze: 3)
Zachodnie Wybrzeże powoli podnosi się z kolan po latach muzycznej posuchy -  pojawiają się młodzi gniewni z pomysłem na siebie i świeżą głową, a starzy wyjadacze pokazują, że wciąż wiedzą, jak narażać słuchaczy na urazy karku.

Ale to nadal mało w porównaniu ze złotymi latami 90., które przyniosły Zachodowi wiele niezapomnianych klasyków. Wszyscy znamy i jaramy się albumami Dre, Snoopa, Quika czy Cube'a. Warto jednak pamiętać, że powstawały wtedy również perełki, które nigdy nie doczekały się zasłużonego rozgłosu. Jak na przykład "Bad Newz Travels Fast" DJ Pooh'a.

Gdybym miał wskazać utwór, dzięki któremu hip-hop zawładnął moim życiem codziennym, byłby to bez wątpienia "It Was A Good Day" Ice Cube'a. Może to i niezbyt oryginalne, ale cóż zrobić - utwór to okrutnie dobry: brzmiał fantastycznie lat temu dwadzieścia, brzmi fantastycznie dziś, a i za kolejne dwadzieścia też nie straci nic ze swojego uroku. Cube nawija w nim bezbłędnie: prosto, ale z polotem, a teledysk już dawno temu został ogłoszony klasykiem w swoim gatunku. Jednak za ponadczasowość "It Was..." odpowiada przede wszystkim warstwa muzyczna. Również nieskomplikowana, ale pokazująca, jak powinno korzystać się z sampla. Nieskomplikowana, ale przez niektórych uważana za jedną z najlepszych w historii naszego ulubionego gatunku muzycznego. Kawałek wyprodukował niejaki DJ Pooh, wtedy jeden z najlepszych bitmejkerów West Coastu, dziś muzycznie nieco zapomniany, a kojarzony z czymś zupełnie innym.

Pooh produkował aktywnie pod koniec lat 80. i w latach 90., ale w nowym tysiącleciu świat hip-hopu nie dostaje już od niego wielu nowych utworów. Mark Jordan - bo tak się nazywa - podrzucił kilka produkcji na album 213, udzielił się w "Tha Blue Carpet Treatment" Snoop'a (bit do "Conversations") oraz w kilku składankach. Zepchnął hip-hop na dalszy plan i zajął się przede wszystkim pisaniem scenariuszy oraz reżyserką. I choć na tym polu również radzi sobie tak, że tylko pozazdrościć (scenariusz i jedna z ról w świetnym "Friday", scenariusz i reżyseria do "3 Strikes" i "The Wash", pomoc w scenariuszu do kultowej GTA San Andreas), to fani rapu z Zachodniego Wybrzeża mogą żałować, że produkcje na miarę "It Was..." spod jego ręki już raczej nie wyjdą.

Ale zamiast narzekać i psioczyć, lepiej skupić się na pozytywach. W końcu DJ Pooh trochę produkcji w swoim dorobku jednak ma - a kilkanaście z nich znajdziemy na jego płycie producenckiej. W 1997 roku na rynek wyszła "Bad Newz Travels Fast" i sprzedała się w całym nakładzie, osiągając status złotej płyty. Mimo to jest ona raczej muzyczną ciekawostką, bo tak naprawdę nigdy nie doczekała się jakiejś specjalnej uwagi. A szkoda, bo krążek zasługuje na szacunek. Nie jest to dzieło, przed którym klękałoby się na kolana, ale i tak każdy fan West Coastu powinien być po jego odsłuchu przynajmniej usatysfakcjonowany.

Dlaczego album nie cieszy się popularnością i trafiają na niego jedynie ci najlepiej poinformowani? Szczerze mówiąc - nie wiem, ale domyślam się, że chodzi tu m.in. o obsadę. Pooh współpracował przecież w swojej karierze z takimi tuzami jak Ice Cube, Snoop Dogg, LL Cool J czy K-Tee, a na albumie nie pojawia się żaden z nich. W zamian mamy tu na przykład T-Lee, Threata, Mista Grimma, Traya Deee czy Kama. Ten ostatni to akurat klasa sama w sobie i jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu, ale cała reszta - już niekoniecznie. Nie są to źli raperzy, co to to nie. Potrafiłbym wymienić wielu gorszych. Ale są to za to raperzy niewyróżniający się niczym specjalnym. Bezpłciowi. Poprawni, ale nic więcej. (Choć np. Threat miał możliwości, by wybić się ponad przeciętność). Kto wie, może gdyby krążek obsadzili ci najwięksi, jego rozgłos byłby znacznie większy? Moim zdaniem - jak najbardziej.

Bo choć raperzy w większości nie błyszczą, to już produkcja stoi na świetnym poziomie. Beaty brzmią świeżo, nie ma tu powtórek z rozrywki ani oklepanych schematów. Płyty producencie są bardzo często budowane bez ładu i składu, ale DJ Pooh potrafił sobie z tym poradzić. Wszystko brzmi spójnie, słucha się tego jak pełnoprawnego longplaya, a nie składankę niskiej jakości.

Klimat albumu to rzecz jasna czysty West Coast, w większości kawałków słychać echa Georga Clintona i P-Funku w ogóle. Znajdziemy tu i absolutne bangery, które wręcz zmuszają do wprawienia karku w ruch (singlowe "Whoop Whoop" ze świetnym Kamem, "Get Money", "Nowhere To Hide", "Grow Room" czy "Bump Yo Speakers"), i utwory bardziej chilloutowe, wysublimowane, zahaczające delikatnie o G-Funk ("No Idea" czy "Who Cares"). Z krążka funk i jego odmiany aż się wylewają, ale nie ma się bynajmniej uczucia znudzenia, przesytu czy czegoś w rodzaju "ej, toć coś podobnego leciało przed chwilą". Jak już wspominałem - album jest zwarty, jednolity, nie ma tu przeskoków od jednej konwencji do drugiej, jednak jednocześnie nie nudzi. Widać - a właściwie słychać - że Pooh talent do tworzenia bitów ma niemały i posiada tę jakże istotną cechę: kreatywność, której obecnie nieco brakuje. Dodatkowych smaczków dostarczają śpiewane refreny od takich postaci, jak Charlie Wilson czy Roger Troutman (czyli funkowych legend).

Żeby nie było aż tak kolorowo - nie jest najlepszy album, jaki kiedykolwiek powstał. Ani nawet nie sześćdziesięty najlepszy. Plusów jest znacznie więcej niż minusów, ale i te się znajdą. Niektórym utworom z "Bad Newz Travels Fast" brakuje przebojowości, tego czegoś, dzięki czemu dana piosenka zapada w pamięć i nie chce z niej wyjść. Spójność i pomysł to trochę za mało, by stworzyć rzecz, która porwałaby tłumy czy zapełniała rankingi na najlepsze płyty w historii. Zatem, czy można nazwać tę płytę klasykiem? Moim zdaniem tak. Szczególnie w czasach, kiedy rzeczownik "klasyk" czy przymiotnik "epicki" są nadużywane. "Bad Newz..." to po prostu album, do którego od czasu do czasu wracam, który dostarcza mi całą masę przyjemności i - wreszcie - który pasuje jako soundtrack do cieplejszych dni. Gdyby ten longplay powstał dziś, na pewno narobiłby dużo szumu i wbił się na listy podsumowujące rok 2011.

Także wyszperajcie jakoś ten album, włączcie i podgłośnijcie zestaw muzyczny. Nie jest to materiał na miarę "Doggystyle" czy "The Chronic", ale co z tego? To po prostu godzina dobrego westcoastowego grania, którego nigdy za wiele. Szczególnie, gdy za oknami słońce i czyste niebo.



Mietek23
West Coast'owy klasyk a bity Pooh'a to mistrzostwo.
krzychu
bardzo niedoceniany producent... az dziw bierze, ze malo kto go kojarzy...
kubini
podbitka :) KLASYK kurwa!

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>