Szad "Dług" (2010)Dlaczego: To chyba najlepszy numer z "21 Gramów". Choć teledysk nie obrazuje historii zawartej w numerze, to dobrze oddaje jego...
Szad "21 Gramów" - recenzja!
recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2011-02-12 19:00
przez: Daniel Wardziński
(komentarze: 56) Pierwszy solowy album członka Trzeciego Wymiaru jaki na legalu ujrzał światło dzienne, dla mnie był oczywistym kandydatem do natychmiastowego sprawdzenia. Jeszcze większy apetyt robił nam fakt, że Szad na płycie "Inni Niż Wszyscy" fantastycznie zaprezentował się solowo w storytellingowym numerze "Powoli Robiło Się Jasno". "21 Gramów" to dwadzieścia jeden numerów w większości wyprodukowanych przez DJ'a Creona, co za dobrą wiadomość przyjmie chyba każdy fan boom-bapu w kraju nad Wisłą. Tym bardziej, że na tych bitach posadzono lirycznego Akrobatę w pełnym tego słowa znaczeniu.
Czemu na recenzję trzeba było czekać tak długo? Szad przy okazji wywiadu prosił mnie, żebym napisał recenzję w zgodzie ze sobą, ale po dokładnym, uważnym i wielokrotnym przesłuchaniu albumu. To artysta świadomy tego co stworzył i zdający sobie sprawę, że jako "złodziej czasu", musi zabrać go jak najwięcej, aby zyskać szacunek. Paradoksalnie, to jedyny złodziej, który kradnąc coraz więcej, coraz więcej też daje.
Po pierwszym przesłuchaniu...
... pomyślałem, że Szad stracił wiele z bystrości swoich obserwacji, wyrazistości przekazu i celności point. Byłem pewien, że jest ofiarą "syndromu O.S.T.R.'a" - jedzie świetnie technicznie, rymuje gęsto, wszystko brzmi efektownie, ale treść rozmywa się, dygresje są mniej czytelne, a przekaz traci impet. Płyta wydawała się brzmieć na tyle jednorodnie, że aż zlewała się w jedną, niezbyt wesołą całość, która stanowiła raczej rozczarowanie, niż dzieło którego oczekiwaliśmy. Creon oczywiście dostarczył parę fantastycznych podkładów (z czego najlepszy trafił na... skit?), ale czegoś w tym wszystkim brakowało, a dwadzieścia jeden numerów sprawiało wrażenie nielogicznie połączonej całości, naciągniętej do konceptu przejętego z filmu z Sean'em Pennem. "Dług" który chwytał za gardło z miejsca, stanowił swego rodzaju nagrodę pocieszenia, podobnie jak rewelacyjne cuty DJ'a Qmaka.
Piąte przesłuchanie...
... (lub któreś w tych okolicach) było pierwszym, które powoli uświadamiało mi, że to płyta, którą słuchasz w pełnym skupieniu albo nie powinieneś w ogóle po nią sięgać. Numery, które wcześniej wydawały się boom-bapowymi zapełniaczami, nagle nabierały nie tylko sensu, ale i barw innych niż szarość. Powoli zacząłem doceniać to jak dojrzałym numerem jest "Patrzę Jak Idziesz", jak misternie poskładaną historią są "Bagażowi", jak wiele sensu niesie ze sobą "Szukając Drogi Do Zion" z Nullem, które w pierwszej chwili wydawało się "kolejnym trójwymiarowym bangerem". Nie zacząłem się jarać tym albumem jako całością, ale zacząłem dostrzegać jego zalety, zupełnie niewidoczne wcześniej, a to wymusiło na mnie kolejne sięgnięcia po album. Wydanie z wydrukowanymi tekstami z albumu nie jest przypadkowe - usiądźcie z tym "labiryntem" przed oczami, puśćcie album i wczujcie się tak mocno jak będziecie w stanie.
Dwudzieste przesłuchanie...
...podobnie jak każde kolejne dotąd utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że żeby poznać ten album w wystarczającym stopniu, trzeba najpierw samemu dać mu coś z siebie. "Rzeki" nie da się poczuć nie słuchając jej z pełnym zaangażowaniem w treść. "Krok Do Szaleństwa" pozostanie niezrozumiały jeżeli nie skumacie jaki stan jest tam opisany. Nawet numery, które wchodzą w banię od razu (jak "16 Linijek", singlowe "Panu Dziękuj" czy "Nie Znasz Mnie" z Poresem) smakują lepiej kiedy nauczycie się linii melodyczno-flowowych i punchline'ów na pamięć. Największą bzdurą jaką można powiedzieć o "21 Gramów" jest, że się "zlewa". To trójwymiarowo oldschoolowa płyta na której znalazło się miejsce dla tak różnych od siebie numerów jak "Witam Na Komnatach" i "Patrzę Jak Idziesz" czy "Pytam Się Czy Znasz Mój Styl" (ten prosty sampel rządzi!) i "Krąg Zaufanych". Lirycznie jest różnorodnie, muzycznie różnorodnie w konwencji rapu lat 90. przeniesionych w XXI wiek. Jedno mogę powiedzieć z pewnością - na pewno nie jest łatwo. Jeżeli coś po trzech przesłuchaniach nie staje się oczywiste i stuprocentowo klarowne znaczy, że jest złe? Jeśli chcecie tak myśleć, możecie. Na szczęście to wasza strata, nie moja.
Przed kolejnym odsłuchaniami...
... (a myślę, że będzie jeszcze niejedno, bo tą płytę odkrywa się bardzo przyjemnie) wierzę, że słuchacze w Polsce ukażą trochę swojej ambicji i nie zrezygnują z tego albumu po dwóch albo trzech próbach. Da się tutaj znaleźć wersy, które zdają się być napisane w oderwaniu od kontekstu, ale po odnalezieniu sensu w setkach takich wersów na tym albumie, podchodzę do nich z trochę większą pokorą. Czas pokaże czy słusznie. Da się słyszeć, że płyta jest za długa. Dla mnie jest całością, którą ciężko byłoby okroić ot tak, żeby była łatwiejsza w odbiorze. Na pewno nie jest perfekcyjna, a Ci którzy spodziewali się tak fantastycznych socjologicznych przekmin jak w "Czarnych Chmurach Nad Miastem" albo tak żywego bragga jak w "Wuuuf" mogą się rozczarować. Dostają w zamian coś innego - mniej przebojowego i efektownego, ale znacznie, znacznie dojrzalszego. Wymaga tylko (albo aż) czasu. No właśnie... Ciężko to dziś oceniać nie narażając się na jutrzejszą kompromitację. W taj chwili wahałbym się między czwórką plus a piątką z minusem.
Czemu na recenzję trzeba było czekać tak długo? Szad przy okazji wywiadu prosił mnie, żebym napisał recenzję w zgodzie ze sobą, ale po dokładnym, uważnym i wielokrotnym przesłuchaniu albumu. To artysta świadomy tego co stworzył i zdający sobie sprawę, że jako "złodziej czasu", musi zabrać go jak najwięcej, aby zyskać szacunek. Paradoksalnie, to jedyny złodziej, który kradnąc coraz więcej, coraz więcej też daje.
Po pierwszym przesłuchaniu...
... pomyślałem, że Szad stracił wiele z bystrości swoich obserwacji, wyrazistości przekazu i celności point. Byłem pewien, że jest ofiarą "syndromu O.S.T.R.'a" - jedzie świetnie technicznie, rymuje gęsto, wszystko brzmi efektownie, ale treść rozmywa się, dygresje są mniej czytelne, a przekaz traci impet. Płyta wydawała się brzmieć na tyle jednorodnie, że aż zlewała się w jedną, niezbyt wesołą całość, która stanowiła raczej rozczarowanie, niż dzieło którego oczekiwaliśmy. Creon oczywiście dostarczył parę fantastycznych podkładów (z czego najlepszy trafił na... skit?), ale czegoś w tym wszystkim brakowało, a dwadzieścia jeden numerów sprawiało wrażenie nielogicznie połączonej całości, naciągniętej do konceptu przejętego z filmu z Sean'em Pennem. "Dług" który chwytał za gardło z miejsca, stanowił swego rodzaju nagrodę pocieszenia, podobnie jak rewelacyjne cuty DJ'a Qmaka.
Piąte przesłuchanie...
... (lub któreś w tych okolicach) było pierwszym, które powoli uświadamiało mi, że to płyta, którą słuchasz w pełnym skupieniu albo nie powinieneś w ogóle po nią sięgać. Numery, które wcześniej wydawały się boom-bapowymi zapełniaczami, nagle nabierały nie tylko sensu, ale i barw innych niż szarość. Powoli zacząłem doceniać to jak dojrzałym numerem jest "Patrzę Jak Idziesz", jak misternie poskładaną historią są "Bagażowi", jak wiele sensu niesie ze sobą "Szukając Drogi Do Zion" z Nullem, które w pierwszej chwili wydawało się "kolejnym trójwymiarowym bangerem". Nie zacząłem się jarać tym albumem jako całością, ale zacząłem dostrzegać jego zalety, zupełnie niewidoczne wcześniej, a to wymusiło na mnie kolejne sięgnięcia po album. Wydanie z wydrukowanymi tekstami z albumu nie jest przypadkowe - usiądźcie z tym "labiryntem" przed oczami, puśćcie album i wczujcie się tak mocno jak będziecie w stanie.
Dwudzieste przesłuchanie...
...podobnie jak każde kolejne dotąd utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że żeby poznać ten album w wystarczającym stopniu, trzeba najpierw samemu dać mu coś z siebie. "Rzeki" nie da się poczuć nie słuchając jej z pełnym zaangażowaniem w treść. "Krok Do Szaleństwa" pozostanie niezrozumiały jeżeli nie skumacie jaki stan jest tam opisany. Nawet numery, które wchodzą w banię od razu (jak "16 Linijek", singlowe "Panu Dziękuj" czy "Nie Znasz Mnie" z Poresem) smakują lepiej kiedy nauczycie się linii melodyczno-flowowych i punchline'ów na pamięć. Największą bzdurą jaką można powiedzieć o "21 Gramów" jest, że się "zlewa". To trójwymiarowo oldschoolowa płyta na której znalazło się miejsce dla tak różnych od siebie numerów jak "Witam Na Komnatach" i "Patrzę Jak Idziesz" czy "Pytam Się Czy Znasz Mój Styl" (ten prosty sampel rządzi!) i "Krąg Zaufanych". Lirycznie jest różnorodnie, muzycznie różnorodnie w konwencji rapu lat 90. przeniesionych w XXI wiek. Jedno mogę powiedzieć z pewnością - na pewno nie jest łatwo. Jeżeli coś po trzech przesłuchaniach nie staje się oczywiste i stuprocentowo klarowne znaczy, że jest złe? Jeśli chcecie tak myśleć, możecie. Na szczęście to wasza strata, nie moja.
Przed kolejnym odsłuchaniami...
... (a myślę, że będzie jeszcze niejedno, bo tą płytę odkrywa się bardzo przyjemnie) wierzę, że słuchacze w Polsce ukażą trochę swojej ambicji i nie zrezygnują z tego albumu po dwóch albo trzech próbach. Da się tutaj znaleźć wersy, które zdają się być napisane w oderwaniu od kontekstu, ale po odnalezieniu sensu w setkach takich wersów na tym albumie, podchodzę do nich z trochę większą pokorą. Czas pokaże czy słusznie. Da się słyszeć, że płyta jest za długa. Dla mnie jest całością, którą ciężko byłoby okroić ot tak, żeby była łatwiejsza w odbiorze. Na pewno nie jest perfekcyjna, a Ci którzy spodziewali się tak fantastycznych socjologicznych przekmin jak w "Czarnych Chmurach Nad Miastem" albo tak żywego bragga jak w "Wuuuf" mogą się rozczarować. Dostają w zamian coś innego - mniej przebojowego i efektownego, ale znacznie, znacznie dojrzalszego. Wymaga tylko (albo aż) czasu. No właśnie... Ciężko to dziś oceniać nie narażając się na jutrzejszą kompromitację. W taj chwili wahałbym się między czwórką plus a piątką z minusem.
Strony