Cassidy to MC, który dla jednych jest łączącym undergroundowe skillsy z mainstreamowym brzmieniem wymiataczem z charyzmą i mocnymi wersami a dla innych "marnym śpiewakiem od Hotel".
Przyznam, że sam postrzegałem go raczej przez pryzmat największego hitu, do momentu gdy zapoznałem się z bardzo udanym i soczystym "B.A.R.S." a następnie usłyszałem co zrobił na "To The Top". Jak wypada nowy materiał Barry'ego Adriana Reese'a?
Słabo, oj słabo mociumpanie. Zaczyna się wprawdzie konkretnymi "Face 2 Face" i "Paper Up", ale im dalej w las, tym gorzej. Co z tego, że Cass wciąż ciśnie charyzmatycznie, swoją charakterystyczną leniwą stylówką, rzucając do tego masę konkretnych linijek i zgrabnych gier słownych, skoro wszystko daje nam na takich bitach, że całość jednym uchem wpada, drugim wypada i niezbyt chce się do niej wracać drugi raz? Coś tam cyka, coś tam plumka, ale podkładom, za które odpowiada także sam gospodarz brak, ikry, ognia, jaj - nazwijcie to jak chcecie.
A szkoda, bo gdy dostaje bit, który jest dobry ("Paper Up") lub choć niezły ("All Day All Night") to potrafi wydobyć z niego wszystko, co najlepsze i sprawić, że słuchamy go z uwagą i zarazem zastanawiamy się, czemu inne numery weszły na płytę. Niestety jeśli tematycznie jest wtórnie a muzycznie miernie to sama stylówka płyty nie uratuje. Na osobną ocenę zasługuje świetne i celne "Peace" na bicie Boi-1da, mówiące o idealnym świecie. Niestety jedna (max 2-3) jaskółka wiosny nie czyni i przy "C.A.S.H." spotykamy się ze sporym rozczarowaniem, szczególnie jeśli oczekiwania po "B.A.R.S." mieliśmy zbyt rozbudzone. "Cass Always Stay Hard"? Niezbyt mogę zgodzić się z tytułem. Dwója z plusem panie Reese i czekamy na coś dużo lepszego.