Nasz tydzień z Guru powoli dobiega końca, ale jeszcze raz zajmijmy się jednym z klasyków, które wyszły spod palców wielkiego duetu, jaki Keith Elam przez czternaście lat tworzył z DJ'em Premierem.
"Hard To Earn" to obok "No More Mr. Nice Guy" najbardziej chyba niedoceniany album Gang Starra. Wspominając wielkie albumy zespołu, przeważnie mówi się o "Daily Operation" albo "Moment Of Truth" zupełnie niesłusznie zapominając o tym arcydziele z 1994 roku, które jako jeden z niewielu albumów w ogóle zasługuje na takie miano.
Bity, które powstawały razem z tymi, które Preemo dał potem na "Illmatica" plus jedna rzecz bez której legenda Gang Starra nigdy by nie zaistaniała. Pamiętajcie... "It's mostly the voice".Pisanie o takich płytach to czysta przyjemność, ale też spore wyzwanie, bo ciężko zainteresować ludzi tekstem, w którym praktycznie nie ma żadnej krytyki. "Hard To Earn" w mojej opinii jest albumem perfekcyjnym. Ascetyczne brzmienie Preemo sprzed przemiany, która nastąpiła cztery lata później wraz z premierą "Moment Of Truth" w połączeniu z rewelacyjną formą Guru mogły dać świetny album, ale tutaj słychać więcej...
Co odróżnia klasyk od świetnego nawet albumu? Przy powstawaniu tego pierwszego musi nastąpić dziwny zbieg okoliczności, kiedy wszyscy ludzie pracujący nad nim są w wyśmienitej formie, kiedy autorzy pracując przy nim co chwilę czują, że pracują nad czymś wielkim, a emocje zawarte na kompakcie/winylu/kasecie perfekcyjnie oddają zamierzenia artystów.
Myślę, że "Hard To Earn" to jeden z najlepszych przykładów.Takie numery jak "Mass Apeal", "Tonz 'O' Gunz", "The Planet", "Mostly The Voice" czy "Suckas Need Bodyguards" to ten typ muzyki, oswajając którą w swoich głośnikach skazujesz siebie na dożywotny związek z jej brzmieniem. Nie da się do tego nie wracać. Przynajmniej ja nie umiem. Dlaczego? Treść nie jest skomplikowana, ale za to bardzo różnorodna, w pełni świadoma i przekazana z taką charyzmą, że historii słucha się w napięciu. Jazzujący, ale zarazem klasycznie nowojorski klimat bitów Preemo w połączeniu z nieodżałowanym głosem i flow Guru stworzyły swego rodzaju "the best of 94".
W tym albumie znajdziecie wszystko czego oczekuje się po nowojorskim rapie - świadomość, przesłanie, uliczny sznyt i genialne, brudne brzmienie. Takich płyt jest garstka, a w tej garstce kilka jest autorstwa Keitha Elama i Chrisa Martina.
Tego nie wolno nie znać.