Od początku (no dobra, prawie początku) widziałem w Iggy spory potencjał, ale nie przypuszczałem, że jej debiut namiesza aż tak. "The New Classic" zapewnił jej 4 nominacje do Grammy, ogromną popularność, skupienie na sobie uwagi całej branży (w ostatnim czasie dyskusja nawet gdy bez jej udziału to często toczy się wokół niej) a singlowe "Fancy" zaraz osiągnie na Youtube pół miliarda odsłon. Nie ma wątpliwości, że urodzona w Australii Azalea to na ten moment kobieta numer dwa w rapowym mainstreamie - i kto wie czy to nie jej wjazd z buta zmobilizował Nicki Minaj do tego, by wydać najlepszy album w swoim dorobku. W obliczu tych wszystkich okoliczności brak recenzji debiutu Iggy na naszych łamach jest sporym niedopatrzeniem - nadrabiamy je (i to podwójnie) rzutem na taśmę tuż przed ceremonią Grammy, na której zwycięstwo Azalei może być jeszcze większą kontrowersją niż ubiegłoroczny triumf Macklemore'a nad Kendrickiem.
Zapytajmy więc krótko - o co to całe zamieszanie? Czy mamy do czynienia raczej z sezonową ciekawostką czy postacią, która może na dłużej zahaczyć się w czołówce list?