Vinnie Paz "God of the Serengeti" - recenzja
Dwa lata temu swój, jeśli można tak to nazwać, debiutancki album wydał Vinnie Paz. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż Vincenzo Luvineri rapuje już od lat dziewięćdziesiątych. Ten, związany z takimi składami jak Jedi Mind Tricks czy Army of the Pharaohs, raper przez wszystkie te lata wyrobił sobie dosyć dobrą markę, i dziś większość osób słysząc ten charakterystyczny głos kojarzy go od razu z jego właścicielem.
Wracając do pierwszego albumu muszę przyznać, że spełnił on moje wymagania. Z tego co zauważyłem, jest również chwalony na wielu forach i stronach. Ale czemu piszę o "Season of the Assassin", skoro to recenzja "God of the Serengeti"? Już wyjaśniam. Zazwyczaj gdy dany muzyk wydaje swój drugi album, jest on porównywany do pierwszego, co w przypadku wielu płyt wypada niekorzystnie. Czy najnowsze wydawnictwo Vinniego P również pada ofiarą "syndromu drugiej płyty"?
Zacznijmy może od tego co ma nam do przekazania sam Pazienza. Teksty to w dużej mierze (niestety?) bragga. Takie numery jak "Crime Library" oraz "Shadow of the Guillotine" to pełne, bardziej lub mniej udanych, punchline'ów szesnastki. Nie zrozumcie mnie jednak źle, "God of the Serengeti" to nie tylko przechwałki Vinniego. Znajdujemy tu także przelewające się od celnych spostrzeżeń utwory jak "You Can't Be Neutral On a Moving Train". I właśnie w takiej konwencji dzieła Paza podobają mi się najbardziej. Historyczno-spiskowe teorie, w które można nie wierzyć, lecz zawsze skłaniają do głębszych przemyśleń.
A jak wygląda album od strony muzycznej? Rewolucji raczej nie ma, bowiem większość bitów opiera się na samplu i solidnej perkusji. Może się wydawać, że to źle, ale jako wielki fan podkładów spod szyldu JMT oraz AOTP mogę tylko powiedzieć, iż się nimi jaram. "Battle Hymn" buja tak jak powinien, lub nawet lepiej mimo jego prostoty. Jedyne track, który mnie w pewnym sensie rozczarował to "The Oracle". Ten oczywiście nie jest słaby, ale w momencie gdy czytam, że odpowiada za niego DJ Premier czuję pewien niedosyt.
Kontynuując porównywanie "God of the Serengeti" do "Season of the Assasin" warto zwrócić uwagę na większą liczbę gości, niż ostatnio. Czytając tracklistę w oczy rzucają się bardzo ciekawe ksywki, na przykład Immortal Technique, R.A. the Rugged Man i Kool G Rap. Trzeba także ponownie wspomnieć o "Battle Hymn", w którym udzieliło się bodajże ośmiu raperów. Jak na tle tych wszystkich featuringów wypada sam gospodarz? Momentami blado. Trzeba przyznać, że Vinnie nie jest mistrzem pod względem techniki i często jedzie na jedno kopyto. A w "Last Breath" czy "And Your Blood Will Blot Out The Sun" został zjedzony. Że nie wspomnę o "Razor Gloves", gdzie Rugged Man popisał się mistrzowską zwrotką.
I tu nasuwa mi się pewne refleksja. Vinnie to raper, mający grupę fanów, którzy uwielbiają go począwszy od starszych płyt, po teraźniejsze. Dla których wyznacznikiem nie jest liczba wielokrotnych rymów, a szczerość i przemyślenia, jakie Pazienza kładzie na bity. Luvineri zawsze był undergroundowym raperem, który trafia do pewnej niszy, i nie próbuje przypodobać się reszcie. Więc jeśli jesteś jednym z jego fanów zajarasz się tą płytą, jak każdą poprzednią. Ja, starając się być jak najbardziej obiektywnym, stwierdzam że "God of the Serengeti" doznało lekkiego syndromu drugiej płyty. Szkolna czwórka z minusem.