G-Eazy autorem najdziwniejszej muzycznej przemiany tego roku?
"Wszystko tu jest dziwne" - informuje w tytule swojego nowego wydawnictwa G-Eazy. I jest to idealnie trafiony tytuł. Od jakiegoś czasu raper z Oakland informował o pracach nad "These Things Happen Too", kontynuacją swojego przełomowego debiutu. Najpierw dostajemy jednak projekt, który wywraca do góry nogami jakiekolwiek ramki oczekiwań, które moglibyśmy mieć względem Geralda.
Z czym kojarzy Wam się G-Eazy? Nam raz z emocjonalnym osobistym, real-talkowym rapem z klasycznym sznytem. Raz z soczystą emanacją brzmień Bay Area i westcoastowymi bangerami, od których kark sam się ugina. Innym razem - z playerskimi hymnami, lovesongami czy radiówkami, gdzie opisuje swoje miłosne perypetie lub relacje z imprezowego życia. Przede wszystkim jednak - rapem. Nawet jeśli często w formie dość miękkiej to sam Gerald skupiał się na rapowaniu, śpiewane partie zostawiając gościom, za to opierając się wyraźnie na klasycznym warsztacie i inspiracjach.
Ostatnio intrygowały jego covery, gdy na warsztat brał The Beatles czy Radiohead, jednak ciężko było spodziewać się czegoś takiego jak "Everything's Strange Here".
"8 tygodni temu nie wiedzialem, że potrzebowałem nagrać takie coś. Świat stanął na głowie i wywrócił się na drugą stronę - ale wielu z nas miało szczęśliwą możliwość odbyć podróż wgłąb siebie, urosnąć, wyewoluować. Ten projekt jest reprezentacją tego gdzie była w tym czasie moja głowa i moje serce. Jest szczery i czysty - to ja. Weź to lub odrzuć - to właśnie czułem. 'These Things Happen Too' jest za rogiem. A 'Everything's Strange Here' nadejdzie już zaraz" - pisał G-Eazy na swoim fanpage'u pod koniec maja.
Po czym spuścił na fanów bomby pełne muzycznych zaskoczeń - oniryczne "Nostalgia Cycle" wciąga, hipnotyzuje, pozwala wczuć się w zawieszenie i wytrącenie z ciągłego biegu, służące nostalgicznym wspomnieniom i gryzącym refleksjom. "Free Porn Cheap Drugs" to nie kolejny hedonistyczny banger ani sięgnięcie po rapowy dorobek Bay Area... a raczej kulturowy korzeń, z którym region kojarzył się w latach '70, czyli hipisowska wolność i rewolucja połączona z eksperymentami ze światem psychodelików. "Everybody's Gotta Learn Sometime" to ballada kojarząca się bardziej z twórczością The XX, gdzie rozśpiewany Gerald przygrywa na fortepianie, snując melancholijne refleksje. Prędzej powiedzielibyśmy, że to numer z kolejnego Bonda niż singiel G-Eazy'ego.
Jeśli czekaliście na rap - to tu nie ma go prawie w ogóle. Czy narzekamy? O dziwo... wcale. Bo wywrócenie do góry nogami muzycznego świata i wyrwanie się z ramek i schematów podziałało na Geralda wyjątkowo odświeżająco i takim samym odświeżeniem jest wejście w świat tego projektu. Gdy ostatnio wydawało się, że po świetnych "These Things Happen" i "When It's Dark Out" zaczął kreatywnie podgryzać swój ogon a kolejnym singlom brakowało błysku, elementu zaskoczenia i pierwiastka osobistej refleksji, którymi urzekały złote momenty jego kariery... to G-Eazy puścił hamulce, poddał się impulsowi chwili i wylał z siebie album, który znów stawia to na pierwszym miejscu.
Nie umiem tej płyty zaklasyfikować, ciężko mi ją też ocenić w klasyczny sposób, wiem, że wśród fastfoodowego podejścia do muzyki intryguje i to mocno. Nie wiem czy więcej tu onirycznego pbr&b czy indie rocka, utwory raz mają zwartą, klasyczną konstrukcję, raz snują się i łamią zapętlając krótkie fragmenty (w takim "Nostalgia Cycle" zwrotki są króciutkie i oparte na powtarzalnym schemacie), ale przede wszystkim wyrywają z letargu. No i zaskakują, bo nie spodziewałbym się, że Gerald potrafi jednak aż tak różnorodnie śpiewać i uderzyć w takie nuty. Dziwny to materiał, niespodziewany, ciężki do zaklasyfikowania. Ale przypominający, że w wykalkulowanym świecie mainstreamu nadal najważniejsza może być czysta twórcza emocja i poddanie się jej bez myślenia co kto powie i czy fani będą chcieli tego słuchać. Szacun za odwagę, trzymam kciuki, że to przełamanie i oczyszczenie pozwoli gwieździe z Oakland nabrać też nowego wigoru w rapowej odsłonie, a "These Things Happen Too" będzie godnym następcą świetnej jedynki, która wciąż jest chyba moim ulubionym materiałem tego pana. Fascynująca przemiana, nawet jeśli służąca tylko do chwilowego twórczego detoksu.
PS. A swoją drogą warto napomknąć, że na płycie jednym z dwóch gości jest Kossisko aka 100s, nasz ulubieniec, którego nie tak dawno G-Eazy wziął pod skrzydła, co zwiastować może, że wreszcie doczeka się należnej uwagi i rozpoznawalności.
O Weebiem pisaliśmy https://www.popkiller.pl/2020-01-11%2C5th-ward-weebie-rip-nie-zyje-bounc...
Spoko, nie da się wszystkiego wyłapać :)