Palcem po Rapie #1: WĘGRY: Gulasz z papryką czyli pikantne beatki
Zacząłbym, że Polak Węgier dwa bratanki, ale to jest tak wyświechtany truizm, że aż bolą zęby. Zwłaszcza, że nasze narody nie mają aż tak wielu punktów wspólnych, poza kilkoma akcjami historycznymi. Językowo – abstrakcja. Kulturowo – no, też lubią narzekać i również ostatnio poszli w prawicę, ale raczej wino, niż wódka, raczej papryka, niż ogórek, raczej Liszt, niż Chopin...
Same Węgry to przeuroczy kraj i jeśli już tam byliście, to znacie te wyniosłe zamki, przepiękne Budapeszt i Esztergom, płytki i ciepły Balaton oraz winnice Tokaju. Uprawianie diggingu możliwe jest przede wszystkim w Budapeszcie, w pozostałych miastach najczęściej są tylko pojedyncze sklepiki z kompaktami – zawsze jednak jakieś rapsy można znaleźć. A węgierska scena działa już od dawna, zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że powstała nieco wcześniej, niż nasza – choć geneza jest dość podobna, jak to w większości krajów dawnego bloku komunistycznego. W pierwszej połowie lat '90 zaczął tu docierać rap z Ameryki i Niemiec – głównie dzięki niemieckim turystom, których zawsze było tu mnóstwo, bo tanio i blisko. Na bazie tego, co lokalni kolesie usłyszeli, zaczęły nieśmiało powstawać grupy, próbujące rapu po angielsku, lub po węgiersku. Jedną z takich grup było Animal Cannibals – dwóch gości z Budapesztu, którzy jako pierwsi wydali płytę legalnie i... od razu stali się gwiazdami.
Ich debiut z 1995 roku narobił sporego zamieszania i otworzył drogę innym wykonawcom, próbującym rapu. Animalsi stali się swego rodzaju ambasadorami brzmienia, związali się kontraktem z ciuchową firmą FILA, dzięki której zaczęli również firmować swoją nazwą składanki 'Fila Rap Jam', na których prezentowali młodych wykonawców rapu. Wyszło tego cztery części, na każdej pojawiali się nie tylko Kanibalsi, ale i cała plejada mniej znanych wykonawców – dziś owe kompilacje to trudny do zdobycia przegląd początków rapu z Węgier. Z tych składanek karierę zrobił przede wszystkim Sub Bass Monster, który wkrótce wydał swój album 'Tovabb Is Van, Mondjam Meg?', a także niejaki Kisci G ze swoim albumem 'A Nagy Dobas'. Cała ta brygada osób związanych z Animal Cannibals prezentowała raczej nowojorskie podejście do hip hopu.
W opozycji do gwiazd z AC (wiadomo, jeśli odnieśli sukces, to znaczy, że są słabi i nieprawdziwi!) powstała opcja westcoastowa, zrzeszająca wykonawców chcących grać g-funk i rymować na tematy nieco bardziej niegrzeczne. Ta część sceny skupiła się wokół Dopemana, który promował takich artystów, jak MC Ducky (bodaj pierwsza węgierska raperka, którą wytrzasnęli z euro dance'owego projektu Emergency House), T.K.O., Mohaman i inne. W tej stylistyce obracał się również Ganxta Zolee i jego banda (z której wywodził się właśnie Dopeman) – starzy metalowcy, którzy, jak to opowiadał mi jeden z członków lokalnej sceny, weszli w rap biznes dla kasy. Oznacza to tyle, że już pod koniec lat '90 rap na Węgrzech miał się świetnie – zresztą, wychodziło po kilkadziesiąt płyt rocznie, co stanowi spory procent rynku, w porównaniu do naszego w tym samym czasie. A sam Ganxta Zolee nie zawsze traktowany jest przez środowisko poważnie: wyobraźcie sobie długowłosego gościa w prochowcu z shotgunem w ręku, rapującego niczym Norbi... W ekipie był również Ogli G – jedyny prawdziwy gangster węgierskiej sceny z wyrokiem na koncie.
Oczywiście przez lata wiele się pozmieniało i XXI wiek nie jest tak oczywisty, jak w początkach sceny. Naturalnie, wciąż są aktywne te wszystkie legendy, które zaczynały w latach '90: Animal Cannibals wydali już 12 płyt, Sub Bass Monster cztery, Ganxta Zolee ze swoim Kartelem co najmniej trzynaście – w tym kilka platynowych, czy Ogli mający realne szanse na płytę wydaną przez amerykański label... No, ale również pojawili się nowi wykonawcy. Sporą popularność zdobył Majka, który często pojawia się ze swoim kumplem Curtisem – ostatnio nawet nagrali wspólnie album oparty o sample z muzyki swingowej – wraz z węgierskimi wokalami czyni to doprawdy nietuzinkową rzecz. Mamy także niejakiego FankaDeli, który prezentuje mocno polityczną i nieco nacjonalistyczną stronę rapu, która również ma swoich zwolenników – Fanka nagrał też dobry tuzin albumów i jest bardzo popularny.
Na kogo więc warto zwracać uwagę, poza wymienionymi? Do najpopularniejszych wykonawców należą Hősök z ich sześcioma albumami (zwłaszcza Negy Evszak), duet Akkezdet Phiai, horrorcore'owcy z Killakikitt, Bobakrome i wielu innych. Warto również sprawdzić Marcusa Maya, który dwie ze swych płyt poświęcił kooperacjom z raperami z całego świata ('Global Collabs' i 'Babel'). Płyta 'Babel' miała założenie takie, że wystąpiło na niej trzydziestu trzech gości, rymujących w trzydziestu trzech językach. Ale jego albumy znajdziecie prędzej w internecie, niż w sklepach.
Oczywiście, nie wyczerpuje to tematu sceny węgierskiej, bo choć nie jest to duży kraj, to jednak wychodzi tam sporo płyt. Warto zaglądać do lokalnych sklepików i szperać, pytać o miejscowy rap. Węgrzy ostatnio lubią bardziej bum bapy i hardkorowe rapsy, ten uliczny hip hop (czytaj: gangsta) nieco odszedł w zapomnienie, a mainstream ma się tak, jak wszędzie. Dobrze jest rozejrzeć się po wykonawcach przed wyjazdem do Madziarów i poszukać konkretnych rzeczy. Zdarza się dobra muzyka, oryginalne patenty, a język sprawia, że nagrania znad Dunaju są wystarczająco egzotyczne, żeby stanowić ciekawą pamiątkę.
W przyszłym tygodniu przyjrzymy się bliżej najważniejszym przedstawicielom węgierskiej sceny - każdemu z krajów poświęcać będziemy dwa odcinki, wg podobnego schematu