PMD "Business Mentality" - recenzja
W czasach gdy hip-hop nie był jeszcze przesiąknięty biznesem do szpiku kości jedna z nowojorskich ekip uczyniła z niego swój znak rozpoznawczy. Erick & Parrish Making Dollars, czyli po prostu EPMD, umieszczali słowo Business w tytule każdego ze swoich albumów - albumów każdorazowo surowych i brudnych, ale zmuszających do bujania karkiem i skupiających uwagę całego rynku. We wczesnych latach 90 to oni byli jednym z drogowskazów na nowojorskiej mapie, nie przypadkiem też wśród wielu followupujących Ericka i Parrisha znalazł się np Peja, który oddał im hołd okładką „Fturując”.
W ostatnich latach grupa zmniejszyła intensywność działań, jednak zapowiadana płyta z udziałem innych legendarnych ekip wygląda nad wymiar smakowicie. Zanim na nią pora postanowił uderzyć natomiast sam PMD. „Business Mentality” to pozycja, która wyszła po cichu i bez większej promocji, ale na pewno warto poświęcić mu uwagę. To w końcu pierwsze solo Parrisha od, bagatela, 14 lat!
Jednak solo, które muzycznie sięga głębiej niż ta odległość - to klasyczny najntisowy boombap bez żadnych udziwnień czy nowoczesnych eksperymentów. Perkusja nadaje stabilny i dobrze znany rytm, bas uderza po głowie a z pozoru leniwy wokal Parrisha jedzie po bicie nie jak nowiutkie lambo a raczej jak niezawodny czołg lub walec. To jeden z tych gości, który stylówę pokazuje sunąc po podkładach z kamienną twarzą, bez chwili zawahania czy rozstrojenia, niczym w czasach gdy służył za przykład, że naszym chłopakom brakuje luzu.
Nie czarujmy się - PMD nie próbuje zrobić wielkiego powrotu, nie dobiera gorących lub choćby legendarnych ksywek. Po prostu robi swoje dla grona fanów, którzy ciągle szukają surowego boombapowego brzmienia z NY. Także w Europie, a spory udział w albumie mają będący gwarancją jakości niemieccy Snowgoons. Solidnie, po swojemu, fani wyczekujący nowych rzeczy powinni być zadowoleni, Parrish nadal wie jak odpowiednio trenować kark, serwując soundtrack na nocne miejskie wojaże. Czwóreczka z małym minusem.