Solange "A Seat at the Table" - recenzja
Nie od dziś wiadomo, że często najlepsza sztuka rodzi się z największych cierpień, a trudne chwile w życiu sprawiają, że artyści wznoszą się na swoje kreatywne wyżyny. Ostatnie lata w amerykańskim społeczeństwie zaowocowały masą skandali z udziałem funkcjonariuszy policji i kontrowersyjnych sytuacji na tle rasowym, nie brakło pokojowych marszów, ale też zamieszek, podpalanych sklepów, fatalnych w skutkach starć z władzą, czy po prostu poczucia zwykłej ludzkiej bezsilności.
Zarazem jednak ta atmosfera niepewności, strachu i zmartwienia poskutkowała powstaniem kilku wybitnych, zaangażowanych społecznie albumów, mających stanowić odpowiedź na wyzwania dzisiejszego świata i próbujących wskazywać właściwą drogę. Mowa chociażby o „Black Messiah” powracającego po 14 latach D’Angelo, głośnym „To Pimp a Butterfly” Kendricka Lamara, czy najnowszym „Black America Again” Commona. Zanim jednak ukazało się wspomniane dzieło rapera z Chicago, wcześniej w tym roku światło dzienne ujrzał powszechnie wychwalany pod niebiosa krążek autorstwa Solange, młodszej siostry Beyonce – „A Seat at the Table”. W czym tkwi sekret tej płyty i czemu odbiła się aż tak szerokim echem, debiutując na pierwszym miejscu Billboardu i zgarniając nominację do Grammy?
Sama Solange opisuje trzeci album w swoim dorobku jako „projekcję tożsamości, siły, niezależności, żalu oraz ukojenia”. Na „A Seat at the Table” znajdziemy dużo bólu, cierpienia, troski, ale też dumy, refleksji i mądrości. Jeden z najbardziej obrazowych opisów poczucia bezradności i zagubienia znajdziemy numerze „Cranes In The Sky”, gdzie artystka wyznaje, jak nieskutecznie próbowała odnaleźć szczęście w zakupach, płytkich relacjach czy pracoholizmie. Wiele utworów na krążku ma jednak drugie dno i nabiera nowego znaczenia, kiedy weźmiemy pod uwagę przerywniki poprzedzające kawałki, czy przeczytamy objaśnienia wokalistki na portalu Genius. Wtedy bowiem okazuje się, że „Mad”, poprzedzone przez opowieść Matthew Knowlesa, niesie w sobie odziedziczone jeszcze pokłady frustracji i traumy, a z pozoru uniwersalny, muzyczny „film drogi” w postaci „Where Do We Go”, to nawiązanie do historii dziadków Solange, którzy zostali przegnani z Nowej Iberii w Luizjanie i musieli uciekać po tym, jak w ich dom rzucono koktajlem Mołotowa...
Echa przeszłości powracają zresztą nie raz, czy to za pośrednictwem powstawianych jako przerywniki wypowiedzi rodziców Solange, czy dzięki wyśmienitej narracji Mastera P, przypominającego, że oprócz pamiętnego okrzyku „Uhhhh” ma on też na koncie bagaż życiowych doświadczeń i bezcennych lekcji, a emblemat i hasło „No Limit” to jedne z najmocniejszych symboli sukcesu niezależnych afroamerykańskich biznesów na przełomie wieków. Inny taki symbol, marka FUBU, posłużył za motyw przewodni i inspirację utworu „For Us By Us”, dobitnie podkreślającego, dla kogo Solange głównie napisała ten album: F.U.B.U. wyrażało “Blackness” w każdej przestrzeni, na skalę globalną, I to samo chciałam osiągnąć tym utworem.
„A Seat at the Table” to album dobrze przemyślany, odważny, i ważny. Solange śmiało stawia czoła kontrowersyjnym tematom, tak jak w zwracającym uwagę na komentarze o „czarnych fryzurach” „Don’t Touch My Hair” czy w obnażającym krótkowzroczną postawę i sposób myślenia ulicznych dilerów „Scales” (The streets say you're a king, the world says you're a failure / And your mother is a queen, But damn she always tells ya / You gon' end up like your daddy But damn that nigga fresh). Gwiazdorska obsada, celowo zredukowana do roli chórków (Andre 3000, Q-Tip, Kelly Rowland) czy instrumentalistów (Raphel Saadiq), sprawia też, że Ms. Knowles, nieraz przywołująca tu na myśl anielski wokal Aaliyah, cały czas gra jednak pierwsze skrzypce. Wyjątkiem od reguły jest „Mad” w duecie z zaskakująco dobrym Lil’ Waynem, który rzuca jedne ze swoich najlepszych zwrotek od dawna. I choć mój wewnętrzny ultrafan OutKastu pragnąłby jednak usłyszeć w „Junie” rapowaną zwrotkę Andre, to parafrazując klasyka, Solange – I ain’t mad at ‘cha.
Przyznam, że nie znałem wcześniej jej twórczości, ale nie mogłem wymarzyć sobie lepszej introdukcji – „A Seat at the Table” to przepiękny, wielowarstwowy album o dużej głębi, w który można wsiąknąć bez reszty. Jeśli podobnie jak ja kiedyś kojarzyliście zatem Solange jedynie jako „Beyonce Junior”, albo nawet postrzegaliście ją jako tą mniej zdolną, mniej ciekawą siostrę Knowles – przygotujcie się na trzęsienie ziemi. W 2016 roku mamy do czynienia z dojrzałą, ambitną, subtelną, a zarazem bezkompromisową Artystką – tak, przez duże A. Szkolna piątka z plusem.
Tak jest, dokładnie o to mi chodziło :) Wiadomo, że w kontekście całej kariery to Wayne to klasa, ale jego poczynania z ostatnich lat, zarówno muzyczne, jak i poza (chociażby poziom niektórych wypowiedzi) sprawiły, że autentycznie byłem pozytywnie zaskoczony jak dobrze tutaj się wpasował i jak dobry tekst napisał. Nie dlatego, że nie ma skillsów - a dlatego, że przez lata trochę "rozmienił się na drobne" i odleciał w inne klimaty. Pozdr i dzięki za komentarz :) Marcin
Coś w tym jest, dużo osób zestawia ją z TPAB więc raczej nie bez powodu :) O proszę! Przyznam, że nie śledziłem jego poczynań - masz jakieś tytuły bądź linki godne polecenia? Fakt, że często w poważniejszych sprawdzał się świetnie. Pozdr! Marcin
O, dzięki!! NxWorries mam na liście do sprawdzenia, The Internet "Ego Death" nawet recenzję pisałem (http://www.popkiller.pl/2015-07-20%2Cthe-internet-ego-death-recenzja), ale reszta do nadrobienia :) Poprzednia płyta Michaela Kiwanuka "Home Again" bardzo mi się podobała, też zamierzam kupić Love & Hate. A narazie jeszcze w pierwszej kolejności nowy John Legend wjedzie u mnie:) Pozdr