O sędziowaniu słów kilka - felieton Theodora #3
WBW za pasem. Co w tym roku wzbudzi największe emocje? Rzecz jasna... werdykty! Freestyle generalnie budzi coraz większe zainteresowanie. Przyciąga coraz większą uwagę zarówno do klubów w całej Polsce jak i przed ekrany monitorów. Tylko werdykty od zawsze w tym sztuko-sporcie budzą masę kontrowersji. Ktoś się obraża, ktoś czuje pokrzywdzony, ktoś inny sam nie uznaje swojej wygranej. Publiczność, ta w klubie jak i ta w internecie klasycznie się nie zgadza, a organizatorzy zachodzą w głowę co z tym faktem zrobić? Bo przecież jak obiektywnie ocenić zmagania dwóch freestylowców?
Gdy weźmiemy na celownik dowolny sport na świecie, znalezienie arbitralnych reguł gry zajmie nam parę minut. Lekkoatletyczne zwycięstwo zawsze można zmierzyć stoperem lub centymetrem, zmagania zespołowe ilością punktów, trafień, goli, koszy czy czegokolwiek innego. To niepodważalne: skoczył dalej, trafił więcej razy: wygrał. Tak oceniany jest sport. Ale czy Freestyle jest sportem? W dużej mierze jest przecież sztuką.
Jak ocenia się sztukę? konkursy malarskie, rzeźbiarskie, taneczne czy wokalne zwykle ocenia wybrane przez organizatora jury. Autorytety w danej dziedzinie oceniające warsztat uczestników konkursu, pomysł, wykonanie, oryginalność. Rzecz robi się znacznie bardziej skomplikowana niż tylko wzięcie do ręki centymetru czy stopera. Można ocenić techniczne wykonanie jakiegoś ruchu, czy figury tanecznej, pociągnięcie pędzla, czy np wysokość wokalu jednak konkurs rzadko polega na technicznym odwzorowaniu czegoś co juror już mógł widzieć. Obrazów nie ocenia się przez prostotę lini a konkursy wokalne nie dotyczą zwykle tego kto zaśpiewa wyżej czy chociażby czyściej. Sztuka ma zawsze wiele składowych i czasem to nieidealne wykonanie, zachrypnięte głosy, czy kubistyczne bohomazy okazują się najbardziej ujmującym dziełem.
Popkultura znalazła na to swoje rozwiązanie. Jako, że programy typu talent show, mają na celu wyłowić utalentowane jednostki o potencjale komercyjnym (drugiej części nie dodaje się w prospektach reklamowych, ale przecież o to właśnie chodzi) – konkursy konstruowane są w taki sposób by względnie kompetente jury odsiało osoby bez talentu lub potencjału komercyjnego a o reszcie zdecydowali ludzie. Jeśli coś ma się sprzedawać, ma się podobać maksymalnej liczbie ludzi, niekoniecznie być najlepsze. Największa pula głosów od publiczności wydaje się więc całkiem miarodajnym kryterium.
Jak to wszystko ma się do freestyle'u? Jest w nim i trochę talent show i trochę sportu. We wszystkich bitwach chodzi wszak o dostarczenie rozrywki publiczności. Praktycznie każda z nich jest też rozgrywana systemem pucharowym. Zlicza się zwycięstwa, punkty, tworzy drabinki i rankingi. Z całą pewnością jednak freestyle jest sztuką, niełatwą zarówno do uprawiania jak i oceny.
Spróbujmy drogą eliminacji: Nie jesteśmy w stanie zmierzyć wyniku 'po sportowemu'. Ilością goli, czy długością skoku. Bo co mielibyśmy mierzyć? Ilość panczlajnów? Gdy jeden drugiemu nierówny pod względem jakości. Ilość wypowiadanych słów? Przecież to nie konkurs szybkiego mówienia. Ilość rymów? Też nie to stanowi o wygranych. Może ilością reakcji? Tj entuzjastycznych wybuchów publiczności mierzonej w skomputeryzowanych pomiarach natężenia wywoływanego hał... dobra. Bez przesady. Nie ma we freestylu arbitralnych kryteriów po których można by oceniać zwycięzcę lub przegranego. Jeśli macie pomysł na jakieś, dajcie znać.
Ocena a'la talent show?: Czy ocena publiczności jest w tym przypadku słusznym kryterium? Pomyśl. Gdyby przypadkowej publiczności względnie zainteresowanej malarstwem pozwalać oceniać konkursy, prawdopodobnie niekwestionowanymi zwycięzcami byliby autorzy coraz to słodszych kotków, piesków albo coraz kształtniejszych gołych bab jeśli na sali byłaby przewaga mężczyzn.
Z jednej strony to prawda, że cała ta sztuka odbywa się, by dostarczać rozrywki ale to wbrew pozorom jest zadaniem bardziej organizatora niż zawodników. Zawodnicy startując na otwartych turniejach freestylowych nie startują tam dlatego że chcą zrobić show. W większości przypadków póki nie wygrają nikt im również nie płaci za zabawianie publiczności. Oni chcą być najlepsi.
To jest ich ambicja. Często latami podnoszą swoje umiejętności, wypracowują tempo myślenia i patenty na ciągi skojarzeniowe. Jeżdżą na kilkanaście czy kilkadziesiąt turniejów w roku i w każdym mieście spotyka ich to samo. Nowa publika i nowi lokalni przeciwnicy. Nowi. Niby nowi, a jednak doświadczony zawodnik na scenie słyszy od swoich przeciwników wciąż te same panczlajny. Te same proste nawiązania do ksywy lub wykorzystania informacji które publicznie o nim wiadomo. Dla mnie osobiście było to głównym powodem rezygnacji ze startów. Po przekroczeniu pewnej granicy rozpoznawalności przed bitwą znałem 80% panczlajnów które mogły na mnie paść. Powtarzały się one na każdej bitwie. Nie było w nich nic odkrywczego, słyszałem je po raz 20ty a jednak za każdym razem 'nowa' publiczność szalała, upatrując zwycięzcy w moim przeciwniku głownie z tego powodu, że nie była w stanie ani być świadomą jego odtwórstwa, ani też mojego wysiłku związanego z wymyślaniem nowych ripost na te same ataki.
Główny problem polega na tym że publika bardzo często słyszy bitwy po raz pierwszy. A 'odgrzewane' panczlajny są dobre, gdy słyszy się je po raz pierwszy. Pasjonaci znający wszystkie bitwy na pamięć to pewnie z 2% całej społeczności interesującej się bitwami. Pozostali mówią "ale mu pojechał!" i są zachwyceni. Nawet jeśli ktoś na publice kojarzy że to "już gdzieś padło" nie jest w stanie w emocjach powstrzymać hałasu, ani zanegować oryginalności panczlajnu. Wszyscy krzyczą, było dobre. Krzyczy i on. Publiczność jest niedoświadczonym odbiorcą, ma stadny instynkt i wrzące emocje i to nie przytyk. To wszystko jest fantastyczne i taka właśnie powinna być publiczność, powinna się emocjonować i angażować w show, jednak tym samym nie może ona fachowo oceniać bitwy.
Widząc Edzia jeszcze parę lat temu, publiczność go uwielbiała. Choćby z tego względu, że przypominał 13-letnią dziewczynkę, miał piszczący głosik a jednak gdy łapał za mikrofon to mieszał przeciwnika z błotem. Słowem, budził sympatię. Aż chciało się mu kibicować. A skoro chcesz mu kibicować, to chcesz żeby wygrał. Nawet jeśli nie był lepszy. Innym razem ktoś jest po prostu na fali. Jak Muflon kiedyś. Dostawał większy hałas za samo wejście na scenę niż przeciwnicy za dobre linijki. Jak z tym konkurować? Jak publika ma ocenić kogoś kogo jest fanem a naprzeciw staje jakiś nieznany zawodnik? Oni nie mogą się doczekać aż Muflon go zje – nie chcą nic oceniać, chcą by go rozwalił. Gdyby to dyktowało werdykty przed WBW 2015 w zasadzie wystarczyło wręczyć pas Filipkowi. Po co ten cały turniej?
Wiele przykładów tej nieobiektywności można by wymienić. Skoro działa sympatia, działa też antypatia. Ktoś jest gruby, ktoś mniej wyraźny, ktoś z innego miasta a jeszcze ktoś w koszulce znanego artysty którego akurat nie lubimy. Bitwa o Kemp udawadnia, że istnieje jeszcze prawdopodobieństwo zwykłego trollowania. Poza tym publika jest tam z innego powodu. Ich celem jest show, nie bieżące analizowanie i ocenianie bitew co przecież popsułoby im zabawę. Dla publiki często zwykłe "ch*j Ci w du*e" robi mega wrażenie. Brutalne, podane w bezpruderyjny sposób. Jest mocne i często zbiera większy hałas niż wyszukane porównanie czy dwuznaczność, której być może nawet nie zdążą przetworzyć.
Wiele z tych rzeczy wyklucza publikę jako jurora a mimo to organizatorzy uporczywie korzystają z tej opcji. Myśląc chyba o oszczędnościach, albo obawiając się kontrowersji werdyktów nie zdają sobie sprawy, że nawet jeśli te pare stów które przeznaczyliby na jury, przeznaczą na nagrodę dla zwycięzcy to i tak większość dobrych zawodników po prostu nie przyjedzie. Nie chcą oni jechać 500km w weekend po to żeby przegrać z lokalnym amatorem cisnącym mu od, hmm najgorszych tylko dlatego że lokalna publika go wspiera. Tym samym chcąc zapewnić publice udział w show, odbierają im prawdziwe emocje związane z przyjazdem najlepszych zawodników.
Wykreślając publikę, chcąc niechcąc, pozostaje nam jury. Nawet jeśli wydaje się ono najlepszym rozwiązaniem to łatwo o błędy, które później przeradzają się w masę kontrowersji i ma to miejsce zarówno na małych bitewkach jak i o dziwo na największych turniejach w kraju.
Jurorzy wybierani są zwykle pod względem ich doświadczenia i sukcesów na polach bitew w przeszłości. Zwykle nie oznacza jednak zawsze. Stałym patentem lokalnych organizatorów jest branie "taniego jury". W jego skład wchodzi lokalny dziennikarz, ziomek organizatora i jeden z raperów którzy akurat grają koncert w klubie tego wieczoru. To jury w zasadzie równie dobrze mogłaby zastąpić publiczność. Uroczo emocjonują się bitwami, jeśli choć trochę śledzą freestyle zwykle mają swojego faworyta już od eliminacji i często zwycięzcę wybierają po najprostszych lub najbardziej brutalnych panczjalnach – niekoniecznie najlepszych. Czasem stawiają na jeszcze mniejszy wysiłek i po prostu jarają się całą bitwą po czym w kwestii werdyktu zgadzają się z krzyczącą publiką. Jeśli więc jesteś organizatorem to spokojnie możesz przeznaczyć te kilka darmowych piwek, które im serwujesz na niszczenie własnej wątroby. Nie ma większego sensu by dawać im rolę sędziego.
Skoncentrujmy się na "dobrym jury". Głównie są to już nie walczący ex-zawodnicy, albo odznaczeni zawodnicy, którzy wciąż startują na innych turniejach. Czysto teoretycznie - człowiek, który przejechał dziesiątki bitew, sam jako twórca freestylu zna sztukę również od strony powstawania panczlajnów, konstrukcji ciągów skojarzeń, emocji w toku bitwy itp i wydaje się właściwym człowiekiem na rolę sędziego. To że wydaje się to najlepszym rozwiązaniem jednak już wiemy. Pomyślmy więc dlaczego nie zawsze to działa?
Każdy zawodnik oprócz tego co wie o freestylu, pamięta również z własnych bitew rzeczy, które go denerwowały i które mu się podobały. Posiada swój gust, jest znudzony jednymi rzeczami i zafascynowany innymi, jeśli wciąż jest blisko sceny freestylowej posiada też często swoje sympatie i antypatie i to właśnie tu zaczynają się problemy.
Jurorom zarzuca się przekupstwo, co jest raczej fantazją internautów, bo w rzeczywistości żaden zawodnik nie chce płacić za przejście jakiejś rundy (próbowaliśmy!) i nie słyszałem nigdy o żadnym przypadku żeby ktokolwiek dostał czy zapłacił pieniądze za przychylność jurorów. Jeszcze częstszym zarzutem jest "kolesiostwo" i tu z jednej strony chciałbym się nie zgodzić, ale chyba jednak nie do końca można. Doświadczeni sędziowie raczej wystrzegają się tej kwestii, ale kilku jej aspektów nie da się zupełnie wystrzec. Najczęstszym problemem jest "lokalne jury". Jeśli sędziami bitwy w danym mieście są wyłącznie zawodnicy z danego miasta, nieważne czy nadal walczący czy już nie walczący to istnieje ryzyko ich chęci 'lokalnego wsparcia'. Nawet jeśli nie robią tego z premedytacją to naturalnie 'swoich' słuchają ze znacznie większą wyrozumiałością. Dla organizatora jest to fajny pomysł, bo jurorom z danego miasta nie trzeba płacić dodatkowych zwrotów kosztów podróży, spoko wygląda to na plakacie jednak dobierając pełny skład jury z danego miasta chcąc nie chcą faworyzujemy dodatkowo lokalnych zawodników. Przy doświadczonym jury raczej nie powinniśmy się obawiać że przepuszczą dalej kogoś ewidentnie gorszego, jednak przy trudnej decyzji zarówno o tym kogo przepuścić z eliminacji jak i kto wygrał daną bitwę może okazać się że ta minimalna sympatia wystarcza do przechylenia szali na korzyść lokalnego zawodnika i niestety nie do końca możemy się czepiać jurorów, bo im po prostu lepiej słuchało się tego gościa.
Generalnie temat "kolesiostwa" jest o tyle ciężki, że niezbyt da się udowodnić jurorowi sympatie. Na pewnym etapie znamy się w zasadzie wszyscy i tak samo moim kumplem jest np. Czeski i Dolar. Gdyby stanęli naprzeciwko siebie kogo niby miałbym faworyzować? Żaden nie jest z mojego miasta, składu czy z żadnym nie jestem związany bardziej czy mniej. Teoretycznie nikogo. A jednak, sympatia to nie tylko poziom znajomości z danym zawodnikiem ale również sympatyzowanie ze stylem nawijania. Osobiście jestem fanem ciągów rymów i szczególnego typu charyzmy, którą ma Czeski więc gdybym to ja siedział w Jury, Dolar miałby zapewne minimalnie trudniejsze zadanie. Ta forma kolesiostwa jest równie istotna. Siedzący w Jury Filipek postawi na panczlajny, Babinci poszuka kogoś kto go zaskoczy a Jędrzej kogoś kto zabawi publikę. Ich sympatie widać często po tym, w jakim stylu sami walczą. Ja w trakcie walki policzę wszystkie podwójne i potrójne rymy w każdym wejściu, Sosen prawdopodobnie w ogóle nie zwróci na nie uwagi. A w drugą stronę Sosena rozbawi wykorzystany w panczlajnie suchar, ja raczej policzę go na minus niż plus.
Inną jeszcze kwestią jest to, jak oceniać ludzi, których się świetnie zna. Co 2 tygodnie słucham wszystkich zawodników WLW. Pejter, Filipek i Milu regularnie słyszą swoje panczlajny i ciągi skojarzeniowe. Z jednej strony więc na walce przykładowo Toczek vs Milu, którą sędziuję ja i Filipek, czysto teoretycznie Filip powinien być za Milem, ja za Toczkiem. Z drugiej jednak strony, doskonale znamy 'swoich' zawodników. Ich ciągi skojarzeniowe są dla nas względnie przewidywalne, flow i delivery znamy na pamięć i od razu wyłapujemy gdy zdarzy im się coś 'odgrzać'. Dlatego też łatwiej jest Toczkowi zaskoczyć Filipa niż mnie, a Milowi na odwrót. A element zaskoczenia i wyjścia poza pewną przewidywalność jest przecież często kluczowy. Gdy sędziuję bitwy, im lepiej znam zawodnika tym często ma ciężej. Musi wykazać się bardziej od przeciwnika by wygrać tylko dlatego, że ciężko mu mnie zaskoczyć. A przeciwnik, którego słyszę czasem po raz pierwszy może robić to praktycznie każdym wersem. Osądzenie werdyktu bitwy często bywa bardzo trudne, ale na szczęście nie jest ono zadaniem jednego jurora. Wrócę do tej myśli ponieważ będzie ona kluczowa dla tego felietonu, ale najpierw jeszcze kilka podstawowych "jurorskich błędów".
Innym błędem jurorów jest dobra zabawa. Szczególnie zawodnicy którzy nie walczyli o najważniejsze tytuły, byli zwykle gdzieś w środku stawki mają tendencję do napędzania zabawy. Jest świetna bitwa? Dajmy dogrywkę! Publiczność często krzyczy za dogrywką, nie dlatego, że nie wiadomo kto był lepszy, ale dlatego że show było fajne i chcą jeszcze, a następna bitwa może nie być tak dobra. Jeśli jury przychyla się do tych krzyków bardzo często krzywdzi jednego z zawodników, ponieważ w każdym sporcie po wygranej o 1 cm czy o 1sek. Ogłasza się werdykt a nie robi dogrywkę bo są fajne zmagania.
To jest jeden z podstawowych błędów jurorów. Jeśli zawodnik był lepszy, choćby minimalnie, dlaczego krzywdzić go dogrywką? Bardzo często lepszy zawodnik musi zmierzyć się w dodatkowych wejściach ku uciesze tłumu. On wie, że był lepszy, przeciwnik często też to wie, a jednak walczą dalej. To rodzi złość tego lepszego, a freestyle jest sztuką, w której ta złość przekłada się na zdolność wymyślania kolejnych super-linijek co za tym idzie może zawarzyć na tym że przegra w doliczonym czasie i z całą pewnością nie odbierze tego jako uczciwą przegraną. Wygrana o włos, powinna wciąż być wygraną. Świetnym przykładem jest Bitwa w Płocku - W jury Ematei, Bonez i Wujek Samo Zło, czyli ludzie którzy są świetni w nakręcaniu imprezy a Freestyle jest dla nich bardziej hobby niż czymś ważnym. Lubią się bawić i lubią dobre show a jednocześnie żaden z nich nie planował chyba nigdy być najlepszym freestylowcem. Nie znają tej ambicji i traktowania bitew bardzo poważnie. Czemu więc nie dać dogrywki skoro jest fajnie?
Inną winą jurorów jest strach. Często to widać gdy w jury zasiadają młodzi sędziowie. Zawodnicy, którzy dopiero co przeszli ze sceny na sędziowski fotel. Mają oni swoje zdanie o tym kto wygrał bitwę, ale regularnie ulegają okrzykom publiczności. Jeśli prześledzimy kariery sędziowskie różnych zawodników to moim zdaniem ci, którzy nigdy nie wydali werdyktu przeciwko zdecydowanej większości publiki w ogóle nie są jeszcze gotowi na bycie sędziami. Oznacza to bowiem że nie spełniają swojej roli eksperta, a raczej występują tam w roli ziomka organizatora jako "tanie jury".
Na koniec dochodzimy do najistotniejszej kwestii. Nie wyliczymy kto wygrał. Zarówno za pomocą narzędzi jak i człowieka. Każdy juror będzie lekko wspierał "swoich ludzi" czy styl do którego pała większą sympatią. Jedni do panczlajnów inni do flow, ale zawsze. Jeśli weźmiemy do Jury Bilona (HG), Dudka RPK i Peję istnieje większe prawdopodobieństwo że któryś z nich przerwie walkę i znokautuje Pejtera za kolejny pancz o niuni niż że postawi na jego zwycięstwo. Jedyne więc co pozostaje, to zaakceptować 'czynnik ludzki' i dobrać jury tak by w całym jego składzie werdykt walki mógł być względnie obiektywny.
Organizatorzy imprez wydaje mi się, że rzadko myślą nad doborem jury jako składu. Ktoś ostatnio zabłysnął to fajnie, ktoś jest oldschoolowym zawodnikiem to się nada a ostatni może być ziomal organizatora. Źle dobrane jury jest w stanie popsuć każdą bitwę, ponieważ - jeśli 3 jurorów w składzie sympatyzuje z panczlajnami, im brutalniejszy pocisk po pannie tym ciekawiej. A wtedy zawodnicy specjalizujący się w innym nurcie w zasadzie mogą się nie pojawiać na tej bitwie.
Wiele kontrowersji wzbudził finał WBW 2015. Jeśli spojrzymy jednak na skład sędziowski łatwo stwierdzić dlaczego tak się stało. Podkreślmy że wszyscy sędziowie ze składu są osobami świetnie nadającymi się do sędziowania bitew. Duże sukcesy, duże doświadczenie, bez wątpienia. Jednak... Czeski, Flint oraz Dolar są oldschoolowymi graczami. Czeski i Dolar nigdy nie słynęli z panczlajnów-killerów i nie tym zdobywali publiczność. Ich domeną było flow, narracja, kontakt z publiką, charyzma. Wielokrotnie ich głos przemawiał przeciwko tendencji do obrażania swoich panien w panczlajnach i kwadratowemu flow. Flintowi nie sposób odmówić świetnych panczlajnów, ale też widoczne jest po nim pewne znudzenie formułą, doskonale rozumie sposób, w który są konstruowane panczlajny w trakcie bitwy i nawet jeśli są świetne, ale opierają się na wytartym schemacie to on doskonale to słyszy i nie robią na nim już większego wrażenia. Wszyscy trzej mają więc nastawienie na "usłyszmy coś nowego", "zaskocz nas" – Babinci musiał wygrać z takim zestawem i wydaje mi się że raczej jakiekolwiek wątpliwości w werdykcie dotyczyły u jurorów świadomości tego, że to ludzie chcą Filipa niż ich własnego osądu. Jeśli na tych samych sędziowskich krzesełkach siedziałby Muflon, Szyderca i np ktoś względnie nie przesiąknięty bitwami (jakiś dziennikarz czy raper) na kim kolejne kilery nadal robią mega wrażenie, prawdopodobnie Babinci nie miałby większych szans w tym pojedynku.
Zawodnicy zwykle coś lubią, w czymś gustują, coś doceniają, czegoś nie. Słychać to zwykle po tym jak sami walczą. Gdy chcemy zrobić z nich sędziów, skompletowanie podobnego pod tym względem jury faworyzuje jeden styl nawijania. Kto wygra w bitwie sędziowanej przez Jędrzeja, Sosena i Boneza? A kto przez Filipka, Mila i Pejtera? Warto myśleć nad tym już na etapie organizacji bitwy, zamiast zapraszać kogokolwiek i jako organizator odcinać się od odpowiedzialności za werdykty.
Każdy juror zawsze będzie oceniał przez pryzmat własnych gustów bo inaczej nie da się ocenić freestylu. Żadna jednostka nie jest w stanie wydać obiektywnego osądu. Zadaniem sędziów jest znać się na tym co robią zawodnicy. Ocenić też techniczną stronę freestylu. Artykulacje, ruch sceniczny, pewność siebie, ogólne brzmienie, swobodę, trzymanie się bitu, rytmiczność, przewidywalność skojarzeń, rymów, wyłapywanie premade'ów (często widocznych przez absolutny brak związku z niczym co padło w poprzednich wersach ani tematem) itp. Jest tego cała masa. Jeśli słuchamy bitwy na żywo po raz 5ty czy 10ty nie potrafimy raczej oderwać się od emocji i chłodno analizować. Chłoniemy atmosferę, i super. To jest powód, dla którego widownia płaci za bilet. Jurorzy oceniani w internecie że "nie jarali się walką" to często świetna oznaka że naprawdę słuchali co się dzieje zamiast się emocjonować. A takie właśnie jest ich zadanie.
Prowadząc dziesiątki bitew widziałem wszelkie typy jurorów. Każdy z nich ocenia 'po swojemu': tak jak prace plastyczne inaczej oceni writer malujący na codzień graffiti, profesor ASP i producent farb. Każdy zwróci uwagę na inny aspekt tej samej pracy i może wydać inny werdykt. Sztuką jest więc dobrać ich tak, by ich zdania wzajemnie się uzupełniały a jeden musiał przekonać drugiego o racji własnego osądu.
Podsumowując. Nie ma arbitralnego sposobu na ocenianie bitew. A spośród tych, których jesteśmy w stanie użyć należy wybrać ten który najmniej krzywdzi walczących zawodników. To jest głównym celem kompletowanego składu sędziów. Mają NIE KRZYWDZIĆ walczących swoją subiektywnością. Jednocześnie jurorzy mają swoje sympatie, zarówno personalne jak i stylowe i nie da się w nich tego wyłączyć. Dlatego to rolą organizatora jest zapewnienie werdyktów które będą maksymalnie obiektywne a o czym organizatorzy kompletnie nie myślą dobierając sędziów. Błędy doboru jury to sędziowie w takim składzie jak Czeski, Flint i Dolar na WBW – każdy z nich jest świetnym jurorem ale razem to mieszanka dla której panczlajny nie są priorytetem. Pejter, Filipek, Edzio byliby jury przy którym Babinci i Kaz prawdopodobnie mogą w ogóle nie startować na bitwie. WSZ, Ematei i Bonez to nieprzewidywalne jury świetne na pokazową bitwę gdzie wynik i miejsce nie ma dla nikogo znaczenia. Itd itp. Sędziowie powinni być różni. Ktoś kto ewidentnie polega na panczlajnach, ktoś kto średnio je ceni i pomiędzy nimi np. ktoś kto oceni show, kontakt z publiką itp. Gdy na scenę wychodzi dwóch świetnych zawodników i toczą wyrównaną walkę, a sędziowie wskazują zwycięzcę rękami bez konsultowania werdyktu, każde 3:0 jest trochę podejrzane. Różnorodne jury powinno doceniać różne elementy freestylu u zawodników przy wyrównanej walce więc znacznie częściej powinno być 2:1.
Zachęcam organizatorów do myślenia nad doborem sędziów na etapie planowania bitwy, bo na dzień dzisiejszy to najbardziej kontrowersyjny obszar bitew freestylowych. W jego efekcie kolejni ciekawi pod względem formy/flow zawodnicy sugerują swój koniec kariery, czemu nie należy się dziwić gdy ciągle przegrywają 3:0 z kimś kto ma tylko panczlajny.
Także organizatorze #MyślenieNieBoli
Pozdrawiam
// Artur "Theodor" Lewandowski
www.facebook.com/theodormusi