Schoolboy Q "Blank Face LP" - recenzja nr 1
Schoolboy Q twierdzi, że chciał zrezygnować z muzycznej kariery ze względu na brak czasu dla swojej ukochanej córki Joy, którą widzieliśmy na okładce "Oxymoron". Na szczęście niedługo wytrwał w tym postanowieniu. Zapewnia, że osiągnął już wszystko co chciał w obiektywnym wymiarze sukcesu - złoto, platynę, pierwsze miejsce Billboardu. "Blank Face" jest oczywiście oprawione i zrealizowane w taki sposób, że na swoim komercyjnym potencjale nie stracił w zasadzie nic, ale prawdziwą ambicją jest przywrócenie świetności królestwu gangsta-rapu, które ustanowili (jego zdaniem) Dre i Snoop i sprzeciw wobec prymatowi rapu, którego głównymi odbiorcami są kobiety.
To człowiek-paradoks. Jestem głęboko przekonany, że to zjawiskowy raper, mimo że nie dysponuje ani obłędnym warsztatem, ani żadnym lirycznym darem. O jego wielkości stanowi raczej wyjątkowa charyzma i... brak wstydu. Jeśli coś jest w poprzek obowiązujących schematów, jeśli wydaje się "krzywe" i niepasujące... tym lepiej. Nie ma chyba rzeczy, której Schoolboy Q nie rzuciłby na bit, jeśli uznał, że taką ma ochotę. Gdyby nowa ikona South Central wylądowała w którymś z majorsów, połowa jego melodii zawartych na tej płycie zostałaby zbanowana przez producentów wykonawczych na etapie pierwszej beta-wersji. W TDE zostały oprawione muzycznie jak dzieła sztuki i dziś nuci je pół rapowego świata. To co najbardziej nieoczywiste i kontrowersyjne, staje się tutaj największym atutem, a Quincy z dziwaka urasta do wizjonera. Głos, który początkowo budzi wątpliwości staje się zastrzeżonym znakiem towarowym. Schoolboy Q na swojej czwartej studyjnej płycie daje wzór tego jak wszystkie swoje słabości przekuć w największe atuty. Potwierdza swoją wyjątkowość i dokłada kolejne pięterko w budowie monumentu na którym złotymi zgłoskami wypisane jest "nie jestem taki jak wy".
Nic by z tego nie wyszło bez zaplecza produkcyjno-managerskiego TDE, którego już nawet nie chce mi się wychwalać, bo i tak większość z was wie, że to wielkie błogosławieństwo dla nieznośnie perfekcyjnych realiów rynku A.D. 2016 w których nie ma już miejsca na brud, kontrowersję i ryzykowną oryginalność. Muzycznie "Blank Face" jest absolutnie genialne. Poczynając od "tHat Part", które będzie piekielnie ciężko zrzucić z pozycji singla roku, w którym perkusja, bas, refren, flow i główny motyw powinny służyć za wzór do wyjaśnienia terminu "earbug", aż do gospelowego "Lord Have Mercy", które jest nie tylko kolejnym dowodem, że nie trzeba umieć śpiewać, żeby to robić, ale również potwierdzeniem, że Swizz Beatz to sporo więcej niż Ruff Ryderowe bangery. Dynamika tej płyty jest obłędna. Spróbujcie po kilku odsłuchaniach nie zacząć zwrotki "Groovy Tony" razem z raperem i tym hipnotyczny wokalem z tle. "Eddie Kane" z kolei to chyba jedną z najbardziej obłędnych super-aranżacji ostatnich lat. Od wywracającego wnętrzności ascetycznego bangera ze świdrującym basem, przez eksplodujący z chorą mocą refren, po subtelny wtapiający się w bit wokal Candice Pillay w tle i zamykające całość doskonale zaśpiewane partie Dem Jointz.
Każdym kawałkiem na tej płycie można zachwycać się odrębnie. Gangbangowy hymn "Ride Out" z Vincem Staples, niepokojąco hipnotyczne "Tookie Knows II", odświeżające wszystko co najlepsze w hyphy "Dope Dealer", dające poczucie przestrzeni od którego można dostać agorafobii "By Any Means", porywające do tańca "wHateva U Want" z Candice Pillay itd. itp. Na każdym kroku słychać tutaj rękę całej ekipy TDE z MixedByAli na czele. Wszystko brzmi tak, żeby każdy postawiony akcent prowokował bujanie głową, wokaliści są na miejscu, instrumenty są użyte z sensem, a bogactwo nie jest popisówą. Schoolboy Q natomiast po prostu jest sobą. Najgłupsze ze swoich głupich wersów rapuje z dokładnie tą samą pewnością jak te, które naprawdę dają nam posmak mentalności South Central L.A. Motyw jakby już znany - pokażę Wam jak myśli czarnuch z getta i sprytnie ukażę między wierszami jak bardzo jest to myślenie destrukcyjne. Prawda jest jednak taka, że wyciąganie z "Blank Face" morałów i wniosków mija się z celem. Ten album się czuje. Bardzo się zdziwię jeśli w 2016 wyjdzie coś lepszego. Kapitalna robota, do słuchania na lata. Ze znakiem jakości Q.